Porzućcie wszelką nadzieję. "Most nad Sundem" – recenzja premiery 4. sezonu
Kamila Czaja
6 stycznia 2018, 13:03
"Most nad Sundem" (Fot. SVT1/DR1)
Nieszczęście na nieszczęściu. Brutalność psychiczna i fizyczna. Skomplikowana kryminalna intryga i nie mniej złożone relacje międzyludzkie. Żadnych gwarancji, że wszystko skończy się dobrze. Tęskniłam! Duże spoilery.
Nieszczęście na nieszczęściu. Brutalność psychiczna i fizyczna. Skomplikowana kryminalna intryga i nie mniej złożone relacje międzyludzkie. Żadnych gwarancji, że wszystko skończy się dobrze. Tęskniłam! Duże spoilery.
Jeśli ktoś tak jak ja z finału 3. sezonu "Mostu nad Sundem" wyszedł z poczuciem, że na pewno wszystko w końcu będzie dobrze, bo Saga (Sofia Helin) i Henrik (Thure Lindhardt) są w stanie wygrać nawet z tak zagmatwaną i niesprawiedliwą sytuacją… Cóż, łączę się z takim widzem w bólu po utraconych złudzeniach.
Początkowe sceny 4. serii robią ogromne wrażenie. Pierwsze słowa dialogu padają dopiero po paru minutach. Przez ten czas właściwie można nawet zapomnieć, że słowa istnieją i z reguły stanowią integralną część serialu. Dobrze, że jest czołówka. Nawet jeśli utwór nosi tytuł "Hollow Talk", to jednak wytrąca z niemego zdumienia i wpatrywania się w ekran z rosnącym przygnębieniem. Tej piosenki nigdy za wiele:
Już odkrycie, że Saga siedzi w więzieniu, wystarczyłoby, żeby zwątpić w porządek świata. Ten wątek jest w całym odcinku mocno zaakcentowany. Saga, tak przywiązana do swoich rytuałów i decydowania o tym, kiedy chce być sama, za niepopełnioną zbrodnię trafia w przestrzeń, w której ratunkiem przed ludźmi jest tylko izolatka, a wszystkie decyzje podejmują inni. Znamy już bohaterkę "Mostu nad Sundem" na tyle długo, że zdajemy sobie sprawę, jak spotęgowany jest jej koszmar. Dla każdego niesprawiedliwe zamknięcie w tych warunkach byłoby udręką. Dla Sagi to zaprzepaszczenie osiągnięć całego życia i utrata wszystkiego, co dawało jej pozory normalnego funkcjonowania. A twórcy serialu dbają o to, żeby już na początek serii każdą iskierką nadziei zdusić, najlepiej ciężkim butem. O szczegółach za moment.
Po ciosie, jakim jest widok byłej (!) policjantki w więzieniu, dostajemy brutalną zbrodnię. Brutalną niczym w Starym Testamencie. Duńska szefowa wydziału do spraw imigrantów zostaje… ukamienowana. Póki co sprawa emocjonalnie nie robi aż takiego wrażenia jak wątki prywatne, ale dobrze wpisuje się w europejskie lęki. Pojedynczym (chyba że liczymy jednego z bliźniaków jako spisanego na straty) morderstwem serial porusza wiele newralgicznych tematów. Jak łatwo powiązać sprawę z terroryzmem – wystarczy, że w sprawę wciągnięty jest muzułmanin. Jak wielką rolę odgrywają media w podgrzewaniu atmosfery i niszczeniu ludzi (cena, jaką ofiara morderstwa zapłaciła za skandal). I jak nietolerancyjne są społeczeństwa pozornie tolerancyjne.
Poza tym: jak to na początku sezonu. Wiele nowych postaci, których motywacje i rolę w sprawie poznawać będziemy stopniowo. Bliźniacy próbujący nawiązać kontakt ze skrajnym ruchem proimigranckim. Matka i syn ukrywający się przed agresywnym mężem i ojcem. Ich losy na razie nie do końca łączą się z resztą, ale planowane miejsce zamieszkania ma pewnie coś wspólnego z werbowaniem młodych ludzi do kontrowersyjnych działań. Czy to właśnie ultralewicowe Red October, o którym tyle słyszeliśmy w tym odcinku? A może jakaś inna tajemnicza grupa? Przyznaję, że wolę w "Moście nad Sundem" sprawy bardziej kameralne i motywacje mocniej prywatne, dlatego za najsłabszy uważam sezon drugi. Mam nadzieję, że tym razem przy wyraźnym politycznym uwarunkowaniu śledztwa uda się nie popaść w przesadne konspiracyjne tony. Zawsze dobrze też zobaczyć Lilian (Sarah Boberg), chociaż jej obecność przypomina o dojmującej nieobecności Hansa…
Trudno po jednym odcinku ocenić, czy sprawa okaże się wciągająca, czy lepszym wyjściem będzie skupienie się na niezawodowych perypetiach szwedzko-duńskiego duetu. Na szczęście pod przymusową nieobecność Sagi śledztwo poprowadzi Henrik, co nawet w razie ewentualnych scenariuszowych dłużyzn uprzyjemni seans. Dobrze wiedzieć, że Saga wciąż może liczyć na przyjaźń partnera z pracy, a ich relacja nadal jest głęboka i skomplikowana. Trudno się nie uśmiechnąć, kiedy Henrik tłumaczy nowemu partnerowi, że Saga nie pochwalałaby mówienia, że jest "jego dziewczyną".
Jonas, z którym teraz pracuje Henrik, to typ twardziela. Rzuca homofobiczne uwagi, nie wykazuje szczególnie wielkiego współczucia dla ofiar, wobec współpracowników bywa złośliwy. Równocześnie "Most nad Sundem" to na tyle dobry serial, że na pewno i portret pozornie banalnego policjanta zostanie pogłębiony. Jonas i Henrik to duet przeciwieństw, a temu pierwszemu bliżej do dawnego partnera Sagi, Martina (Kim Bodnia), ale w przeciwieństwie do tamtego nie stara się być jowialnym kompanem. Współpraca tak różnych osobowości to stały motyw kryminalnych seriali, ale tu wypada na razie o tyle ciekawie, że możemy zobaczyć na ekranie dwa odmienny typy męskości. Jonas to macho, wzorzec konserwatywny, a Henrik jest empatyczny, reprezentuje nowoczesny model.
Na tle kumulacji nieszczęść zaserwowanych w pierwszym odcinku nowej serii Henrik radzi sobie stosunkowo dobrze. Walczy z nałogiem, potrafi konstruktywnie rozmawiać o problemie. Ale trudno nie czekać z niepokojem, co będzie dalej, jeśli wizje zaginionej rodziny znów staną się nie do wytrzymania, presja śledztwa wzrośnie, a Saga… No właśnie.
Za każdym razem, kiedy sprawa zabójstwa wydaje się coraz jaśniejsza, twórcy "Mostu nad Sundem" natychmiast coś komplikują. A za każdym razem, gdy życie bohaterów zdaje się wreszcie dawać im jakąś szansę na nowe otwarcie, coś złego na pewno musi się wydarzyć. Zanim zdążyłam pomyśleć, że za łatwo Sadze poszło w procesie, ale pewnie w takim razie dalsza część sezonu skupi się na traumie, jaką wywołać musiały pobyt w więzieniu i utrata tożsamości związanej z praca w policji, twórcy przypomnieli mi, że nawet nikła nadzieja to przy oglądaniu "Mostu nad Sundem" synonim naiwności.
Ostatnia scena zostawiła mnie z poczuciem, że dostałam obuchem w głowę. Przy innym serialu powiedziałabym, że to perfidny cliffhanger, ale na pewno wszystko będzie dobrze. Przy "Moście nad Sundem" jestem gotowa uwierzyć nawet w najczarniejszy scenariusz. A jeśli Saga przeżyje, to chyba trudno o bardziej bolesny powrót do rzeczywistości niż cios nożem w plecy od jedynej osoby, która na terenie więzienia wydawała się przyjazna.
W kwestii sprawy kryminalnej można pewnie zarzucać serialowi lekką wtórność, ale liczę, że to tylko pozory, zaledwie wstępne ustawianie sytuacji, która okaże się nieprzewidywalna i inna niż poprzednie. Natomiast wątki Sagi i Henrika wypadają świetnie. Naczekałam się na czwarty sezon, a już teraz widzę, że czekanie na kolejny odcinek nie będzie mniej bolesne. Ze sporym entuzjazmem czekam na więcej ciosów.