Nasze podsumowanie tygodnia – serialowe hity i kity
Redakcja
14 stycznia 2018, 22:33
"Z Archiwum X" (Fot. FOX)
Powrót "Z Archiwum X" do niezłej formy, "Star Trek: Discovery" po drugiej stronie lustra, kolejne świetne odcinki "The Good Place", "McMafii" czy "This Is Us". Czas na podsumowanie tygodnia w serialach.
Powrót "Z Archiwum X" do niezłej formy, "Star Trek: Discovery" po drugiej stronie lustra, kolejne świetne odcinki "The Good Place", "McMafii" czy "This Is Us". Czas na podsumowanie tygodnia w serialach.
HIT TYGODNIA: David Letterman i Barack Obama na Netfliksie
"Mojego następnego gościa nie trzeba nikomu przedstawiać" – tak nazywa się nowy talk show Davida Lettermana, który będzie pojawiać się w najbliższych tygodniach na Netfliksie. Talk show to może za dużo powiedziane – to seria sześciu godzinnych wywiadów, których gości rzeczywiście nie trzeba nikomu przedstawiać. Za tydzień miesiąc będzie George Clooney, a w ten piątek program zadebiutował wywiadem z Barackiem Obamą.
Nie będę tego wywiadu recenzować, bo uważam, że to, czy Wam się spodoba, czy nie, to już kwestia osobistych preferencji politycznych. Jedni będą zachwyceni luzem i swobodą obu panów – tak rozmawiać może tylko emeryt z emerytem! – a także wielkimi słowami, których sporo padło po drodze. Drudzy powiedzą: zaraz, zaraz, ale czemu Letterman nie zadał swojemu gościowi ani jednego trudnego pytania? To wszystko prawda. To rozmowa dwóch liberałów, którzy zgadzają się ze sobą. A dodatkowo ten, który pełni rolę pytającego, nie musi się już przejmować, że ktoś może go uznać za stronniczego, i może tak po prostu wyrazić swój podziw dla rozmówcy. Jest na emeryturze, ma brodę niczym George R.R. Martin, może robić, co chce. Przynajmniej dopóki Netflix będzie chciał się pod tym podpisać.
A oczywiste jest, że Netflix będzie chciał się pod tym podpisać, bo kiedy David Letterman rozmawia na twojej platformie z Barackiem Obamą, to znaczy, że się liczysz. Pamiętam, jak w lutym 2013 roku, nie mając w Polsce oficjalnie dostępu do Netfliksa, recenzowaliśmy "House of Cards" i zastanawialiśmy się, czy "seriale internetowe" mają rację bytu. Pięć lat później Netflix dyktuje wszystkim warunki i jest miejscem, gdzie jeden z najbardziej znanych dziennikarzy na świecie rozmawia z byłym prezydentem USA. To jest niesamowity sukces i przede wszystkim za to "Mojego następnego gościa nie trzeba nikomu przedstawiać" dostaje dziś od nas ten hit. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Star Trek: Discovery" zagląda na drugą stronę lustra
Wracając po zimowej przerwie, "Discovery" od razu potwierdziło przypuszczenia, które mieliśmy już wcześniej. Pierwszym i najistotniejszym w odcinku "Despite Yourself" (wyreżyserowanym przez Jonathan Frakesa, czyli Willa Rikera we własnej osobie) było oczywiście przeniesienie akcji do Mirror Universe, czyli funkcjonującej w "Star Treku" od lat alternatywnej rzeczywistości.
To z kolei oznaczało całe mnóstwo dziwności, na czele z faszystowskim i ksenofobicznym Imperium Ziemskim zaprzeczającym wszystkiemu, czym w "naszej" rzeczywistości jest Federacja. Sobowtórów głównych bohaterów wprawdzie jeszcze nie spotkaliśmy (to zapewne kwestia czasu), ale czystej frajdy i tak było mnóstwo, począwszy od szybkiej charakteryzacji i zamiany mundurów na złote zbroje, a skończywszy na złowrogiej blond wersji Tilly lub, jak wolicie, kapitan Killy. I choć ogląda się to świetnie, wiadomo, że cel może być tylko jeden: jak najszybciej wrócić do swojej rzeczywistości.
A że droga do niej wiedzie poprzez ISS Shenzhou, Michael zmuszoną do drastycznych rozwiązań, kapitana Lorcę w celi tortur i pewien okręt, który fani serii mogą skądinąd kojarzyć, to na brak atrakcji nie mieliśmy prawa narzekać. W razie gdyby jednak przeszło Wam to przez głowę, dostaliśmy jeszcze jedną rewelację, a więc potwierdzenie faktu, że z Ashem jest coś zdecydowanie nie tak i że ma to wiele wspólnego z Klingonami. Jak się to wszystko odbywa, jeszcze nie wiemy, za to już mamy pierwszą ofiarę w osobie biednego doktora Culbera. Choć sądząc ze słów Wilsona Cruza, warto się jeszcze wstrzymać z wylewaniem łez za jego bohatera.
Jak się to wszystko zmieściło w niespełna 50 minutach, nie mam pojęcia. Tym bardziej podziwiam zręczność, z jaką twórcy przeskakiwali od wątku do wątku, nie zwalniając przy tym tempa, zachowując sens, wplatając emocje i odrobinę humoru, a nade wszystko trzymając nas stale na krawędzi fotela. Świetna robota. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Kolejna rewolucja w "The Good Place"
To serial nieustraszony. W finale pierwszej serii twórcy "The Good Place" wywrócili do góry nogami wszystko, czym ich sitcom wydawał się być, a w tym tygodniu, mimo że nawet nie doszliśmy jeszcze do końca sezonu, dosłownie zburzono świat, który znaliśmy.
Odcinek "Best Self" ma tyle warstw, że aż trudno wszystkie spamiętać. Dostaliśmy kolejne lekcje etyki, ale tym razem nie w klasie, tylko u stóp wielkiego balonu oceniającego kondycję moralną chętnych na lot. Przezabawne sceny kontroli sumienia szybko okazały się nie mieć znaczenia dla planu ucieczki, bo oto dowiedzieliśmy się, że Michael – znowu! – od dawna oszukiwał resztę. Żeby nie było jednak nudno, tym razem oszukiwał w dobrej wierze i na dodatek było mu przykro. Kto by pomyślał, że to demon okaże się najpilniejszym uczniem Chidiego.
W obliczu przewidywanego zesłania na wieczność do prawdziwego Złego Miejsca bohaterowie… zorganizowali imprezę. Świetna taneczno-trunkowa sekwencja pozwoliła zresetować pewne wątki (Tahani i Jason), skomplikować inne (Eleanor i Chidi), zacieśnić więzi i wymyślić desperacki sposób na uniknięcie kary. Pod koniec cała ludzka ekipa, uzupełniona o coraz bardziej ludzkiego Michaela, wyrusza w misję. Misję, którą można by nazwać samobójczą, gdyby to określenie obejmowało ludzi, którzy już nie żyją. Udawane Dobre Miejsce zostaje unicestwione i po raz kolejny nie wiemy, jaki serial przyjdzie nam zobaczyć za tydzień. W świecie przewidywalnych seriali ta płynąca z niepewności frajda przekonuje, że jeżeli chodzi o sitcom Michaela Schura, to naprawdę jesteśmy w Dobrym Miejscu. [Kamila Czaja]
HIT TYGODNIA: Londyńscy detektywi kontra koniec świata w "Hard Sun"
Para kompletnie do siebie niepasujących detektywów? Jest. Mroczne sekrety z przeszłości? Oczywiście, że są. Zgraja psychopatycznych morderców biegających po ponurych londyńskich ulicach? Nie może być inaczej. Dodajcie jeszcze do tych znajomych elementów nieuchronną zagładę ludzkości za dokładnie 5 lat, a otrzymacie "Hard Sun", nowy serial twórcy "Luthera", Neila Crossa.
Wymieszanie standardowego kryminału z motywem rodem z science fiction wygląda bardzo intrygująco, ale jeśli liczycie na filozoficzne rozważania o naturze nieuniknionego i moralności w obliczu apokalipsy, to powinniście nieco obniżyć oczekiwania. Bo "Hard Sun" to czysta, napędzana adrenaliną rozrywka, która sięga wprawdzie po większe tematy, ale ani przez moment nie ukrywa, że stawia przede wszystkim na akcję, napięcie i szybkie tempo, nawet kosztem perfekcyjnej logiki.
Wszystko to w towarzystwie Charliego Hicksa (Jim Sturgess) i Elaine Renko (Agyness Deyn), pary londyńskich detektywów (oczywiście z problemami), którzy przypadkiem odkrywają, że Ziemia jest skazana na zagładę, co nastąpi dokładnie za 5 lat. Fakt ten jest jednak skrzętnie ukrywany przed opinią publiczną, więc para trafia na celownik służb, co z kolei prowadzi do szeregu nieprzewidzianych zdarzeń i szalonych zwrotów akcji.
Gdzieś pomiędzy tym wszystkim jest także miejsce na sporo solidnego i piekielnie mrocznego kryminału oraz rozwój trudnego partnerstwa pomiędzy bohaterami, którzy nie mają wielu powodów, by sobie ufać. "Hard Sun" bywa koszmarnie naciągane, ale przymykając oko na jego wady, dostaniemy serial próbujący nieco odejść od dobrze znanych schematów , a przy tym wciągający jak diabli. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Z Archiwum X" wraca do formy i spotyka "Black Mirror"
"This" Glena Morgana to rzecz warta docenienia z dwóch powodów. Po pierwsze, bo to po prostu dobry odcinek, zdecydowanie najlepszy z wszystkich dotychczasowych w tym i poprzednim sezonie. Po drugie, bo po "My Struggle III" aż trudno było uwierzyć, że "Z Archiwum X" może jeszcze odzyskać "to coś". A tu niespodzianka. Tym większa, że chyba nie ja jedna byłam przerażona, słysząc o pomyśle powrotu Samotnych Strzelców.
Na szczęście zrobiono to naprawdę dobrze, zgrabnie łącząc pośmiertną historię Ringo Langly'ego z głównym wątkiem konspiracyjnym. Tajemniczy telefon do Muldera i odkrycie, że Langly – a dokładniej, jego cyfrowa kopia – żyje wiecznie w idealnym i jednocześnie koszmarnym miejscu, będącym skrzyżowaniem światów "San Junipero" i "USS Callister", wystarczyły, żebym znów uwierzyła w "Z Archiwum X". A dodatkowo serial sprawił mi mnóstwo frajdy, kiedy Mulder i Scully najpierw musieli bronić się w jego domu, a następnie wybrali się na poszukiwania, co do których nie było pewności, jak właściwie się skończą. Wróciła fantastyczna chemia tej dwójki, było sporo humoru, który wreszcie trafiał w punkt, było też wrażenie, że serial odzyskuje dawną energię.
Historia płynęła aż miło, sprawiając, że przypominały mi się podobne seanse "Z Archiwum X" z lat szczenięcych, a osadzenie we współczesności i odniesienia do rzeczywistości, w której żyjemy tu i teraz, w końcu nie raziły, tylko po prostu pasowały. Nie zabrakło paru fajnych smaczków, jak np. ten ze Steve'em Jobsem, a dodatkowo jeszcze poznaliśmy prawdziwe nazwisko Głębokiego Gardła. I oczywiście, że tutaj też było drugie dno – Ronald Pakula to hołd złożony Alanowi J. Pakuli, reżyserowi "Wszystkich ludzi prezydenta".
Tym odcinkiem Glen Morgan wydźwignął "Z Archiwum X" – przynajmniej w moich oczach – z kryzysu i dał nadzieję, że jeszcze coś z tego będzie. Szkoda tylko, że w międzyczasie zdążyła stopnieć publika. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Różne oblicza Chicago w "The Chi"
Pierwsza szkolna miłość młodego Kevina (Alex Hibbert), przyspieszony kurs dorastania lekkoducha Emmetta (Jacob Latimore), próba wyrwania się z niezdrowego środowiska Brandona (Jason Mitchell) i Jerriki (Tiffany Boone), a wreszcie tragedia, która pociąga za sobą kolejne. "The Chi", serial autorstwa Leny Waithe ("Master of None"), to kilka historii w jednej, a wszystko osadzone zostało w realiach South Side, cieszącej się fatalną opinią dzielnicy Chicago.
Twórczyni unika jednak stereotypów, starając się pokazać miasto i jego mieszkańców inaczej, niż robią to statystyki przestępstw i nagłówki w gazetach. Sięga do opowieści o zwykłych ludziach, których losy zostały nierozerwalnie połączone dramatycznymi wydarzeniami, lecz nie skupia się na nich w stu procentach. W centrum zainteresowania są bowiem bohaterowie i ich codzienność – czasem ponura i brutalna, a kiedy indziej pełna barw i zwykłego ciepła.
Bo South Side z zewnątrz może wyglądać na przestępczy raj, ale dla jego mieszkańców jest po prostu domem, jakikolwiek by on nie był. Widziany z ich perspektywy świat jest oczywiście skomplikowany, ale i trudny do jednoznacznej oceny. Niekiedy mroczny, niczym ulice z "The Wire", a momentami wypełniony emocjami rodem z "This Is Us". Połączenie tych dwóch stylistyk wypada zaskakująco dobrze, a przede wszystkim wciąga i angażuje losami swoich postaci od pierwszych chwil. Oby tak dalej. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Porządna dawka absurdu w "Great News"
Sitcom stworzony przez Tracey Wigfield stosunkowo rzadko pojawia się w naszych zestawieniach. Konkurencja komediowa jest bardzo silna, a w przypadku "Great News" często mamy wrażenie, że mimo wszystkich składników na fantastyczny serial do świetności wciąż czegoś brakuje. Jednak w tym tygodniu z przekonaniem wyróżniamy ten sitcom o telewizji.
Nastąpiły przełomy fabularne: pocałunek Katie i Grega, nowa oferta pracy dla Carol, pozew i zawieszenie Chucka. Twórcy przypomnieli sobie, że Carol nie powinna tak długo być bezpłatną stażystką, a przy okazji chwilami już wtórne manipulowanie przez nią życiem córki doczekało się wprost postawionego zarzutu. Udało się połączyć wątki prywatne z zawodowymi, wykorzystać potencjał całej obsady i pokazać, jak dobrze ta komediowa ekipa funkcjonuje razem, kiedy dostaje oryginalny scenariusz.
Jednak na sukces odcinka "Competing Offer" poza stałą obsadą składają się w dużej mierze rewelacyjne występy gościnne. Wróciła, choć tylko w postaci telekonferencyjnej, Tina Fey, z którą wszystko jest z automatu lepsze. Pojawił się Jim Rash ("Community") w roli mściwego milionera w trudnym do określenia wieku. A potencjalne nowe szefowe Carol to Ana Gasteyer ("Lady Dynamite") i Rachel Dratch ("SNL", "30 Rock").
Oprócz tego dostaliśmy masę błyskotliwych dialogów i absurdalnych detali. To nie pierwsza sytuacja, kiedy widać, że im bardziej "Great News" pozwala sobie na szaleństwa, tym bardziej zbliża się poziomem do swojego wielkiego poprzednika – "30 Rock". Na pewno zapamiętamy dialogi Katie z własnym biustem oraz fakt, że jej piersi noszą imiona po czarnych charakterach z "Wojowniczych Żółwi Ninja". Z przyjemnością poznalibyśmy też nowe przeboje zespołu Carol and the Liars i zobaczylibyśmy kolejne "misterne" plany napadu. A przede wszystkich obejrzelibyśmy więcej tak dobrych odcinków "Great News". Oby dwie ostatnie odsłony sezonu utrzymały ten poziom. [Kamila Czaja]
HIT TYGODNIA: Alex Godman coraz bliżej ciemnej strony w "McMafii"
Gdy Alex Godman (James Norton) z oporami wchodził do przestępczego świata, nie spodziewał się zapewne, że ten wciągnie go szybciej i bardziej, niż by sobie tego życzył. Pierwszy krok pociągnął jednak za sobą kolejne i ani się obejrzeliśmy, a nasz bankier zamiast imprez charytatywnych, zaczął odwiedzać rezydencje meksykańskich przemytników. To się nazywa szybki awans!
Choć równie możliwe, że póki co jest pionkiem, którego naiwność wykorzystują wszyscy dookoła, a on sam nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. Wszystko dlatego, że motywy działania niejakiego Antonio Mendeza (Caio Blat) są na razie dość niejasne – bo trudno mi uwierzyć w czysty zysk. Alex zresztą również pozostawał nieufny, przynajmniej dopóki jego fałszywy przyjaciel ze studiów nie wyciągnął asa z rękawa.
Wyraz twarzy bohatera po zobaczeniu mordercy swojego wuja świetnie oddał wewnętrzną walkę, jaka się w nim właśnie toczy (trzeba podkreślić znakomite aktorstwo Nortona). Konflikt pomiędzy porządnym finansistą, a aspirującym gangsterem wkracza właśnie w decydującą fazę i trudno oprzeć się wrażeniu, że ten pierwszy jest na straconej pozycji. Nawet mimo wsparcia Rebeki (Juliet Rylance), jedynej osoby, która przypomina Alexowi, kim naprawdę jest.
Bo jak widzieliśmy choćby po przykładzie Vadima Kalyagina (Merab Ninidze), rodzina pomaga wprawdzie zachować pozory, ale człowieczeństwo już niekoniecznie. Czy Alex pójdzie tą samą ścieżką? Nie wiem jak Was, ale mnie ta sprawa intryguje coraz bardziej. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "This Is Us" na kozetce
Chyba jeszcze nigdy problemy Pearsonów nie doczekały się tak jasnego zdefiniowana jak w "The Fifth Wheel". Rodzinna sesja terapeutyczna została świetnie napisana i dała ramę dla licznych trudności, z którymi boryka się ta "rodzina uzależnionych". Uzależnionych od uwagi, leków, porządku, jedzenia, ale i od podtrzymywania legendy Jacka, czyli idealnego męża i ojca, który na pewno wszystkie traumy potrafiłby uśmierzyć, gdyby tylko żył. Sekwencja terapii to doskonale stopniowane ujawnianie bolesnych spraw lub głośne powiedzenie rzeczy, których widz się domyślał. A Rebecca, Kevin, Randall i Kate mają szansę uświadomić sobie nie tylko uzależnienia, ale też błędne przekonania, iluzje i myślowe nawyki.
Na drugim planie mamy "Nową Wielką Trójkę", której problemem i równocześnie płaszczyzną porozumienia okazuje się właśnie to, że jej członkowie często mają wrażenie, że są dla najbliższych… na drugim planie. Nie tylko Kevin czuje się jak piąte koło u wozu. Beth, Toby i Miguel nie potrafią do końca wejść do rodu Pearsonów, którzy bronią swojej patologicznej chwilami więzi, z trudem dopuszczają innych do kręgu wtajemniczonych i nie pozwalają nawet słowem zakwestionować perfekcji Jacka.
Może chwilami odcinek wydaje się nieco łopatologiczny, na przykład gdy Randall mówi o pomyśle zapisywania życia na taśmie filmowej. Ale i tu cenne wydaje się uświadomienie widzowi, że to tylko on ma taki wygodny wgląd w dawne życie Pearsonów. Oni sami mogą pewne zdarzenia pamiętać całkiem inaczej lub nie pamiętać ich wcale, a przez to odmiennie interpretować różne wydarzenia i międzyludzkie relacje.
"The Fifth Wheel" po katarktycznej scenie terapii nie przynosi od razu wielkich zmian. Jednak z późniejszych rozmów wynika, że małymi kroczkami Wielka Trójka może zmienić swoje zachowania, które utrudniają wszystkim życie, a Rebecca ma szansę spojrzeć z dystansem na idealizowaną przez lata wizję swojej rodziny. Zresztą na pewno jeszcze niejeden mroczny fakt z przeszłości został do odkrycia i przegadania. A najnowszy odcinek upewnia, że warto nadal towarzyszyć Pearsonom w ich przeszłych, teraźniejszych i przyszłych losach. [Kamila Czaja]
KIT TYGODNIA: Ci męczący milenialsi – nieudane "Alone Together"
Weź parę irytujących bohaterów, udowadniaj na każdym kroku, jak bardzo nie pasują i gardzą otaczającą ich rzeczywistością i dodaj do tego dowcipy na temat współczesnych związków, młodych ludzi i wszystkiego dookoła. Przepis na sukces? Nie w przypadku "Alone Together".
Produkcja stacji Freeform, w którym twórcy, Esther Povitsky i Benji Aflalo, wcielili się w pewne wersje samych siebie, jest przykładem na to, jak nawet dobry pomysł może przepaść w miernym wykonaniu. Serialowi Esther i Benji to para milenialsów najgorszego typu – wiecznie narzekający na swoje życie, niemający na nie sensownego pomysłu i spędzający czas na bezproduktywnych rozmowach. Widzieliśmy to już w różnych wersjach, w których zwykle się sprawdzało, bo wbrew pozorom takich ludzi i ich wady zwykle łatwo polubić. Tutaj są absolutnie nie do zniesienia.
Może to kiepskie aktorstwo (zwłaszcza Aflalo), może brak jakichkolwiek świeżych pomysłów – w każdym razie "Alone Together" ogląda się niezwykle ciężko, a 20 minut wydaje się trwać całe wieki. Czemu tych dwoje się ze sobą zadaje to dobre pytanie, a jeszcze lepszym jest: czemu właściwie mamy ich męki oglądać? Emocji tu za grosz, ludzi, z którymi można by się utożsamić brak, okazji do śmiechu niewiele. Miała być kolejna słodko-gorzka komedia, wyszedł zbiór w najlepszym razie średnich skeczy. Lepiej obejrzeć jakiś stand-up. [Mateusz Piesowicz]