Serialowa alternatywa: "Dom z papieru", czyli hiszpański skok stulecia
Mateusz Piesowicz
24 stycznia 2018, 22:02
Grupa złodziei, przemyślany w szczegółach plan, stojący za całą operacją mózg i wielkie pieniądze do zgarnięcia. Znacie ten schemat, ale "Dom z papieru" i tak obejrzycie z przyjemnością.
Grupa złodziei, przemyślany w szczegółach plan, stojący za całą operacją mózg i wielkie pieniądze do zgarnięcia. Znacie ten schemat, ale "Dom z papieru" i tak obejrzycie z przyjemnością.
Hiszpanie potrafią robić swoje własne więzienne historie, kostiumowe dramaty i skomplikowane kryminały, więc niby dlaczego miałoby się nie udać z klasyczną opowieścią o napadzie na bank? No dobrze, właściwie nie o bank tu chodzi, ale to szczegół. Założenia serialowego "Domu z papieru" (w oryginale "La casa de papel") są bowiem identyczne jak w każdym heist movie. Są złodzieje, jest plan, a także napad i jego konsekwencje. Po drodze jednak już tak stereotypowo nie jest.
Serial, który hiszpańska Antena 3 wyemitowała w dwóch częściach w zeszłym roku (na Netfliksie znajdziecie na razie część pierwszą, liczącą 13 odcinków – w oryginale było ich 9, lecz zostały przemontowane), zaczyna się jednak bardzo prosto, przeprowadzając nas za rękę przez wstęp do właściwej historii. W ten sposób poznajemy Tokio (Úrsula Corberó), młodą złodziejkę, która wpadła w olbrzymie kłopoty po tym, jak jej ostatnia akcja poszła niezgodnie z planem. Jak z nieba spada jej więc propozycja od mężczyzny każącego się tytułować Profesorem (Álvaro Morte). Ten oznajmia, że planuje skok stulecia i zbiera do niego ekipę. Cel? Hiszpańska Mennica Królewska.
Wygląda dość nietypowo, ale miejsce to wybrane zostało nieprzypadkowo. Po pierwsze, napad na mennicę sprawia, że nasi bohaterowie mają w oczach opinii publicznej wyglądać na swego rodzaju Robin Hoodów – w końcu nie okradają zwykłych ludzi, lecz państwo. Po drugie i znacznie istotniejsze, to nie jest pospolita kradzież. Takiej wszak nie planuje się latami, nie przeprowadza w formie kilkudniowej operacji, a już z pewnością nie zakłada się, że przyniesie ona złodziejom ponad dwumiliardowy łup.
Tu już zaczyna się robić naprawdę ciekawie, ale wcześniej trzeba przedstawić pozostałych członków ekipy. Oprócz Tokio w grupie znalazło się jeszcze siedem kryjących się pod miejskimi pseudonimami osób. Dowodzący akcją Berlin (Pedro Alonso), haker Rio (Miguel Herrán), fałszerka Nairobi (Alba Flores), a także doświadczony Moskwa (Paco Tous) i jego narwany syn Denver (Jaime Lorente) oraz para osiłków – Helsinki (Darko Peric) i Oslo (Roberto Garcia Ruiz). Cała ósemka przeprowadza operację na miejscu, podczas gdy Profesor kieruje ich poczynaniami zdalnie, reagując na wszelkie (nie)przewidziane okoliczności.
A takie oczywiście zaczynają się szybko pojawiać, inaczej nie byłoby zabawy. Poza tym trudno ich uniknąć w sytuacji, gdy grupa przestępców zamyka się w wielkim budynku z ponad sześćdziesięcioma zakładnikami, a ich zuchwała akcja staje się przedmiotem ogólnonarodowego zainteresowania. W kolejnych odcinkach jesteśmy więc świadkami realizacji kolejnych punktów szczegółowo nakreślonego planu i błyskawicznego usuwania wyrastających po drodze przeszkód.
Wygląda to jak materiał na pełną zwrotów akcji sensacyjną historię i rzeczywiście, "Dom z papieru" w dużej mierze tym właśnie jest. Niesubordynowani zakładnicy, typowe reakcje policji, problemy z trzymaniem nerwów na wodzy wśród przestępców, a do tego masa "zaskakujących" sytuacji. Serial jest dość przewidywalny w swojej nieprzewidywalności, ale trudno czynić mu z tego powodu wyrzuty. Twórca (Álex Pina, jeden z autorów wspominanego już "Vis a vis") bardzo zgrabnie porusza się wśród przeróżnych motywów, lepiąc z nich miejscami naciąganą, ale wciągającą sieć. A o to tutaj głównie chodzi, by po zakończeniu każdego odcinka, chcieć czym prędzej włączyć kolejny, nie zastanawiając się zbytnio nad sensem tego wszystkiego.
Gdyby jednak "Dom z papieru" ograniczał się tylko do nawet najlepiej zrealizowanych i pomysłowych twistów i cliffhangerów, zaraz stałby się piekielnie nużący. Trzeba więc do mieszanki dodać jeszcze pełnowymiarowe postaci i skomplikowane relacje pomiędzy nimi, by widz miał do kogo wracać. Udaje się to z różnym skutkiem, bo twórca zwłaszcza drugi plan buduje według oklepanych wzorców, chcąc niepotrzebnie jeszcze bardziej podkręcić stawkę. Efektem są kolejne klisze i sztucznie wywoływane emocje, które ostatecznie trudno traktować inaczej, niż jako fabularne wypełniacze (przoduje w tym wątek Raquel, granej przez Itziar Ituño policyjnej negocjatorki).
Na szczęście nie dotyczy to wszystkich, a zwłaszcza nie postaci, z którymi spędzamy najwięcej czasu, czyli naszymi złodziejami. Tych wręcz trudno nie lubić, zarówno oglądając ich w akcji, jak i poznając bliżej w umieszczonych tu i ówdzie, nie za długich retrospekcjach. Momentami twórca wręcz przegina z kierowaniem naszej sympatii w ich stronę, bo jednak sytuacja, w której szczerze życzę śmierci jednemu z irytujących zakładników, normalna nie jest. Mimo wszystko muszę przyznać, że naprawdę skutecznie się do tej grupy (a przynajmniej większości z nich) przywiązałem, a kibicowanie im szybko stało się zupełnie naturalne.
Nawet jeśli nie wszystkie wątki przemawiały do mnie w podobnym stopniu (choćby romans był zupełnie zbędny), nieźle przedstawione emocje towarzyszące napadowi oraz dynamiczne przeskakiwanie od postaci do postaci tuszowało pojedyncze wady. Zdecydowanie na plus wychodzi też serialowi brak zdecydowanego głównego bohatera, choć do miana takiej kandyduje pełniąca też rolę narratorki Tokio. Po wprowadzeniu jej rola zostaje jednak zrównana z resztą i bardzo dobrze, bo "Dom z papieru" ma do zaoferowania więcej.
I czasem są to historie, których się tu nie spodziewamy. Ot, choćby zaskakująco ciepła i emocjonalna relacja ojca z synem. Takich niespodzianek jest w serialu kilka, a twórca zdołał je na tyle umiejętnie wpleść w główną historię, że nie gryzą się z resztą. Swoje robi też aktorstwo – dobre właściwie u wszystkich głównych bohaterów, ale wyróżnienia należą się emanującemu niepokojącym chłodem Berlinowi, pełnej energii Tokio i porywczemu, ale wzbudzającemu sympatię Denverowi.
Jako całość "Dom z papieru" pasuje zdecydowanie bardziej do kategorii czystej rozrywki, niż czegoś więcej, choć należy twórcom oddać, że starają się nie kroczyć po linii najmniejszego oporu. Na ile to możliwe próbują też zachować logikę i wiarygodność – tu już z mieszanymi efektami, zwłaszcza w dalszej części sezonu, ale raczej bez przekraczania granic absurdu. Wystarcza na solidną europejską produkcję, którą można polecić szukającym czegoś nieco innego niż amerykańska rutyna.
***
W kolejnej Serialowej alternatywie wracamy na Wyspy. Przyjrzymy się "Kiri", nowemu serialowi Channel 4 z Sarą Lancashire ("Happy Valley") w roli głównej.