Flaki z olejem. "Alienista" – recenzja 1. odcinka nowego serialu kryminalnego
Paulina Grabska
25 stycznia 2018, 22:01
"The Alienist" (Fot. TNT)
"Alienista" – 10-odcinkowy serial, który będzie wiosną na Netfliksie – to wizualnie piękny produkt, ale niestety ambitny tylko na papierze. Oceniamy 1. odcinek z małymi spoilerami.
"Alienista" – 10-odcinkowy serial, który będzie wiosną na Netfliksie – to wizualnie piękny produkt, ale niestety ambitny tylko na papierze. Oceniamy 1. odcinek z małymi spoilerami.
Caleb Carr, autor książkowego pierwowzoru "Alienisty" (w Polsce wydanej w 2001), jeszcze przed premierą w 1994 roku sprzedał prawa do ekranizacji powieści. Najwyraźniej ktoś dobrze odgadł, że opowieść o doktorze Laszlo Kreizlerze, osadzona w Nowym Jorku w tak zwanym wieku pozłacanym (epoka w historii USA od zakończenia wojny secesyjnej do rozpoczęcia wojny amerykańsko-hiszpańskiej w 1898), to świetny materiał na film.
Można jedynie zastanawiać się, co by było, gdyby… Projekt przeleżał na półkach wiele lat. Jak dowiadujemy się z artykułu z "The New York Times", autor książki nie zgadzał się z różnymi interpretacjami jego książki, w tym uznanego producenta, jakim niewątpliwie jest Scott Rudin. Czas zadziałał na niekorzyść "Alienisty", ale o tym za chwilę.
W zapowiedziach serialu TNT słyszymy, że Cary Fukunaga jest jednym z producentów wykonawczych. Z cytowanego wcześniej artykułu dowiadujemy się, że reżyser "Detektywa" odszedł, zanim jeszcze rozpoczęły się zdjęcia do "The Alienist". Carr oznajmił, że Fukunaga miał zbyt sprośną i niemal całkowicie nietrafioną wizję materiału źródłowego. Ojej.
Akcja powieści i serialu rozgrywa się w Nowym Jorku w 1896 roku. Już na początku otrzymujemy wyjaśnienie: alienista to ówczesne określenie psychologa. Uważano bowiem, że osoby chore psychicznie są oddzielone ("alienated") od swojego prawdziwego ja.
Tytułowy alienista to lekarz Laszlo Kreizler (Daniel Bruhl), którego głównym przedmiotem naukowych zainteresowań są dzieci. Uważa bowiem, że umysły najmłodszych są najbardziej fascynujące. Kreizler prowadzi specjalny ośrodek pomocy dla dzieci dotkniętych schorzeniami psychicznymi. Nęka go również sprawa zamordowania bliźniaków Zweig. Benjamin Zweig był jego pacjentem. Zatroskani rodzice przyprowadzili syna do psychologa, bo Ben koniecznie chciał ubierać się w te same ubrania co jego siostra.
Kreizler na nowo wraca do nierozwiązanej po trzech latach zbrodni, ponieważ w Nowym Jorku dochodzi do kolejnego morderstwa, które przypomina tamtą makabrę. Tym razem ginie Giorgio Santorelli, nastolatek, który przebierał się w dziewczęce stroje i pracował w słynnym domu uciech.
Alienista może liczyć na pomoc Johna Moore'a (Luke Evans) – zdolnego ilustratora ze słabością do pięknych kobiet oraz, mniej oficjalnie, Sary Howard (Dakota Fanning). Sara jest pierwszą kobietą zatrudnioną w siedzibie nowojorskiej policji, ambitną, codziennie zmagającą się z żartami czy szykanami ze strony kolegów ze względu na płeć. Sara śledzi dokonania Kreizlera, dlatego godzi się na pomoc w sprawie, nawet jeśli oznaczałoby to złamanie kilku zasad.
Laszlo i John działają nie do końca oficjalnie. Wiele udaje im się tylko dlatego, że mogą powołać się na znajomość z komisarzem policji Theodorem Rooseveltem (tym Rooseveltem!) z czasów studenckich. Roosevelt stara się jak najlepiej wykonać swoją pracę, jednak spotyka wiele przeszkód, na przykład w postaci skorumpowanego i starszego stażem kapitana Connora.
Świetna obsada, znane nazwiska wśród twórców (Fukunaga plus Jakob Verbruggen za kamerą pierwszego odcinka – wcześniej zrealizował m.in. odcinki "House of Cards", "The Fall" czy "Men Against Fire" z "Black Mirror") oraz rozmach produkcyjny sprawiają, że mamy prawo oczekiwać produktu na najwyższym poziomie. Niestety, serial "Alienista" pod wieloma względami rozczarowuje.
Z pewnością należy docenić twórców za warstwę wizualną. Widać, że nikt nie oszczędzał pieniędzy na dobre nazwiska do obsady, kostiumy, scenografię i efekty. Rolę Nowego Jorku gra w serialu Budapeszt i tylko w nielicznych momentach CGI przypomina nam, że nie jesteśmy w Wielkim Jabłku. "Alienista" nie obawia się pokazywania brudu, błota i wszechobecnej nędzy.
Daniel Bruhl gra solidnie, Luke Evans ma mnóstwo uroku i również bohatera, którego szybciej można polubić. Na pierwszy plan wysuwa się Dakota Fanning, która podobała mi się zwłaszcza w scenach poza komisariatem (ślady po gorsecie!).
I na tym właściwie zalety się kończą. "Alienista" w wielu momentach niebezpiecznie zbliża się do poziomu magazynów pulpowych, epatując sensacją pozbawioną głębi. Nie brakuje banału, na przykład gdy policjant stoi nad zwłokami chłopca i wzdycha: Jakiż diabeł mógłby dokonać czegoś tak strasznego. Kto w tym momencie prychnie, z miejsca dostanie rozgrzeszenie.
W serialu TNT razi dosłowność, czasem wręcz pornografia przemocy, kiedy kamera podjeżdża bliżej i bliżej do brutalnie poćwiartowanego dziecka z wydłubanymi oczami. Całe szczęście, że jest ciemno. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał, jak bardzo brutalna jest zbrodnia, w ciągu 50 minut seansu kilkakrotnie słyszymy, jak okrutny był mord dokonany na młodym chłopcu. Albo Kreizler mówiący do Moore'a: Reprezentujesz dobro, w istnienie którego w człowieku wszyscy chcemy wierzyć. To tak jakbyśmy mieli problem z odczytaniem, że w duecie Laszlo – John to ten pierwszy skrywa w sobie mrok.
O ciemnej stronie głównego bohatera najbardziej dobitnie dowiadujemy się na samym końcu pierwszego odcinka, kiedy Kreizler wygłasza monolog. Wynika z niego, że aby w pełni zrozumieć mordercę, trzeba wejść w jego skórę. I zaczyna się wyliczanka, co Laszlo zrobi młodemu chłopcu, gdy już stanie się taki jak psychopatyczny zabójca. Kręciłam się z niepokojem w fotelu, a wszystko we mnie krzyczało "zwyrol alert!!!". Zdecydowanie bardziej odpowiadała mi metoda odgadywania motywów morderstw, którą zaprezentowano w "Mindhunter". Po raz kolejny: po co tak dosłownie?
"Pulpowość", epatowanie wnętrznościami i zmasakrowanymi ciałami, płytka psychologia oraz banały nie są wynagrodzone dynamiczną narracją, w paru momentach "Alienista" dłuży się, a całość nie prowadzi do satysfakcjonujących konkluzji – jak na przykład finałowy pościg w pierwszym odcinku.
Dziwi trochę, że między jednym a drugim morderstwem, które wydają się Kreizlerowi połączone, minęło aż trzy lata. Dlaczego zabójca tyle czekał? Ile w tym czasie zrobił Kreizler, by rozwikłać zagadkę? To właściwie jedyna kwestia, która skłoniłaby mnie do dalszego oglądania. Na razie nie mam jednak ochoty biec za doktorem.
Jestem przekonana, że "Alienistę" mogłoby mi się bardziej spodobać, gdybym nie widziała wcześniej takich seriali jak "Boardwalk Empire", "The Knick", "Penny Dreadful", "Sherlock", "Ripper Street" czy wspomniany wyżej "Mindhunter". W każdym z nich wirtuozersko pokazano jeden lub kilka z wyżej wymienionych elementów: makabryczne zbrodnie, dawny Nowy Jork, nietypowe metody tropienia psychopatycznych morderstw, rozpracowanie psychiki zabójców, horror w dopracowanych kostiumach z epoki.
Twórcy nowego serialu TNT mogli mieć cel, by zrobić to wszystko na raz, a wiadomo, że takie eksperymenty często kończą się fiaskiem. Może gdyby zrezygnować z ambicji thrillera zgłębiającego najmroczniejsze zakątki ludzkiego umysłu? Albo skupić się na wybranym wątku, na przykład opowiedzieć więcej o metodach doktora Kreizlera albo przybliżyć działalność jego instytutu?
Caleb Carr w rozmowie z "The New York Times" przyznał: Jeśli serial odniesie sukces, poczuję w pewnym sensie ulgę. Jeśli nie, będę się tylko dalej frustrował. Nie mam dla pana dobrych wiadomości, panie Carr.
Premiera "Alienisty" odbyła się 22 stycznia na kanale TNT, a w Polsce serial będzie dostępny w serwisie Netflix od 19 kwietnia.