Cel, pal, ognia! "This Is Us" – recenzja odcinka "Super Bowl Sunday"
Kamila Czaja
5 lutego 2018, 22:03
"This Is Us" (Fot. NBC)
Wobec wysokich oczekiwań napędzanych przez prawie dwa sezony odcinek, w którym dowiadujemy się, jak wyglądała śmierć Jacka, miał niełatwe zadanie. Czy "Super Bowl Sunday" przebiło dotychczasowe huragany emocji? Spoilery!
Wobec wysokich oczekiwań napędzanych przez prawie dwa sezony odcinek, w którym dowiadujemy się, jak wyglądała śmierć Jacka, miał niełatwe zadanie. Czy "Super Bowl Sunday" przebiło dotychczasowe huragany emocji? Spoilery!
Jack nie spłonął w pożarze. Ale to nie jest dobra wiadomość, bo na taką śmierć ojca rodu Pearsonów byliśmy już mniej więcej przygotowani. Tymczasem dostaliśmy dość przewidywalną scenę ratowania rodziny, heroiczne sceny rodem z filmu katastroficznego typu "Płonący wieżowiec" i moment, kiedy wierzymy, że to już… By odkryć, że nie, że nasze męczarnie w oczekiwaniu na najgorsze jeszcze chwilę potrwają. Na dodatek Jack wyniósł z pożaru psa. I album ze zdjęciami. I jeszcze jest taki nieznośnie romantyczny i wspaniały. Oj, twórcy "This Is Us" robią wszystko, żeby pożegnanie było jak najtrudniejsze. A to dopiero początek.
Sam pożar okazuje się chyba najsłabszą częścią odcinka, bo realizuje dość znany schemat, nawet w tym "zaskoczeniu", że bohater cudem wydostał się z płonącego budynku. W pierwszej części "Super Bowl Syuundey" lepiej działają analizy tego, jak wydarzenia tamtego dnia wpłynęły na dalsze życie Rebeki i dzieci. Serial podsumowuje to mało subtelnie, ale przekonująco. Rebecca szuka pociechy w rytuałach i odczytywaniu "znaków" od Jacka. "Kate rozpacza, Kevin unika" – diagnozuje Randall, który sam świadomie zamierza celebrować ulubiony dzień ojca mimo smutnej dwudziestej rocznicy.
Impreza w domu Randalla i Beth na początku wydaje się materiałem na zupełnie osobną historię. Błyskotliwe przekomarzania jak co dzień, urocza jaszczurka, którą czeka smutny koniec, rodzinna sielanka i masa małych dziewczynek. Przezabawny pogrzeb zwierzaka szybko zmienia się jednak w ponurą autoterapię Randalla, a przeskoki między rodzinnym ciepłem tego domu a scenami z przeszłości sprawiają, że cały szpitalny epizod boli jeszcze bardziej.
To odcinek o śmierci Jacka, ale światła zwrócone są na Rebekę. Mandy Moore ponownie udowadnia, że jest wciąż za mało doceniana jako aktorka. To, jak gra sceny, kiedy widz przeżywa frustracje, widząc jej fałszywe nadzieje. To, jak nieświadoma, że miłość jej życia właśnie umiera, rozmawia przez telefon. A przede wszystkim to, jak gryzie batona na wiadomość, że Jack nie żyje… A potem jeszcze na zmianę rozpacz i udawana ze względu na dzieci siła. To Moore sprawia, że ckliwy miejscami scenariusz żyje i porusza na ekranie.
Nie wszystko wypada równie mocno i przekonująco. Trochę za często różne postacie przypominają, co to za ważny dzień – jakby Pearsonowie sami nie wiedzieli. Wątek z Kate i kasetą wyszedł dość blado i, nawet na tle melodramatycznej całości, sentymentalnie. Kevin przemawiający do drzewa też chyba nie okazał się najszczęśliwszym pomysłem.
Dużo tych łatwych do rozgryzienia chwytów i tak tu jednak działa – na przykład króciutkie sekwencje z przeszłości pojawiające się jako wspomnienia bohaterów. A i najbardziej ckliwe sceny "This Is Us" potrafi obronić. "Jak możesz żartować w takiej chwili?" – pyta rozbrojona Rebecca w szpitalu, kiedy Jack po pożarze stara się rozluźnić atmosferę. Na szczęście serial Dana Fogelmana też potrafi żartować w takich momentach. I kiedy widz już prawie nie wytrzymuje poziomu emocji i patosu, nagle dowiaduje się, że Kevin wcale nie ma pewności, czy rozmawiał z właściwym drzewem.
"Super Bowl Sunday" zapowiadane było jako przełomowy odcinek ze śmiercią Jacka, ale okazało się przełomowe z zupełnie innych powodów. Tak, udało się całkiem nieźle rozegrać intrygujący wszystkich od dawna wątek, chociaż zagadka nie okazała się szczególnie skomplikowana. Zresztą może na szczęście, bo tak wyszło bardziej życiowo. I owszem, można się było powzruszać, zwłaszcza emocjami świetnie zagranymi przez Moore.
A jednak śmierć Jacka, chociaż stanowi koniec ważnego dla serialu etapu, chyba w mojej pamięci o tym odcinku zostanie na drugim planie. "Super Bowl Sunday" zmienia "This Is Us" na zawsze, ale inaczej, niż można się było spodziewać. Twórcy znów nas bowiem nabrali.
W najnowszym odcinku wraca Jordan, niesamowicie uroczy chłopczyk, dla którego opiekunka socjalna szuka rodziny zastępczej. I nie dość, że wbrew wszelkim sygnałom nie chodzi o to, iż dziecko trafi do domu Randalla i Beth, to jeszcze okazuje się, że cały czas powinniśmy się skupiać na opiekunce! To dorosła Tess, a w końcówce widzimy także starszego Randalla. Jakby mało nam było wzruszania się równocześnie na dwóch planach czasowych, to teraz płakać będziemy już na trzech.
Po pierwszym szoku śmiem twierdzić, że to fantastyczny pomysł. Chwilami granie na emocjach związanych ze śmiercią Jacka było w "This Is Us" już nieco męczące, ale zupełnie nie wyobrażałam sobie, czym twórcy mogliby przebić ten wątek i zapewnić serialowi długowieczność. Najwyraźniej czeka nas otwarcie się na przyszłe wydarzenia, a w związku z tym niewątpliwie kolejne wzruszenia związane ze szczęśliwymi i tragicznymi wydarzeniami w życiu kolejnych pokoleń Perasonów.
Jeśli tylko Fogelman i spółka nie zaczną się w tym wszystkim gubić, to nie wiedząc jeszcze, jaka przyszłość czeka bohaterów, mogę sobie wyobrazić własną: jeszcze długo co tydzień przed ekranem, na którym leci "This Is Us".