Serialowa alternatywa: "Kiri", czyli zaangażowany społecznie dramat i kryminał w jednym
Mateusz Piesowicz
7 lutego 2018, 22:02
"Kiri" (Fot. Channel 4)
Zaginione dziecko, pogrążeni w bólu bliscy i zagadka do rozwiązania, a do tego dyskusja o ważnych i trudnych tematach. Niełatwo to ze sobą połączyć. Jak poszło Brytyjczykom?
Zaginione dziecko, pogrążeni w bólu bliscy i zagadka do rozwiązania, a do tego dyskusja o ważnych i trudnych tematach. Niełatwo to ze sobą połączyć. Jak poszło Brytyjczykom?
Kiri Akindele (Felicia Mukasa) to dziewięcioletnia dziewczynka, która ma właśnie zostać adoptowana przez rodzinę Warnerów. Jim (Steven Mackintosh), Alice (Lia Williams) i ich nastoletni syn Simon (Finn Bennett) to typowi przedstawiciele brytyjskiej klasy średniej, więc wydaje się, że Kiri, która ma za sobą koszmarną przeszłość, nie mogła trafić lepiej. Dzielą ich wprawdzie różnice kulturowe, bo czarnoskóra dziewczynka pochodzi z emigranckiej rodziny, ale nie jest to przecież problem, którego nie da się rozwiązać, prawda?
Tak też myśli Miriam (Sarah Lancashire), pracownica społeczna zajmująca się sprawą Kiri, która zezwala swojej podopiecznej na krótkie wizyty u jej biologicznych dziadków. To właśnie podczas jednej z nich dziewczynka znika w tajemniczych okolicznościach, a Miriam i Warnerowie trafiają w samo centrum burzy, jaka rozpętuje się, gdy szczegóły zaginięcia przedostają się do mediów.
W ten sposób prezentuje się punkt wyjścia "Kiri", 4-odcinkowego miniserialu stacji Channel 4, który łączy w sobie cechy dramatu obyczajowego ze społecznym zacięciem oraz wciągającego, ale raczej nieszczególnie zaskakującego kryminału. I trochę szkoda, że ostatecznie to właśnie ten drugi wysuwa się tutaj na pierwszy plan, bo choć odkrywanie, co stało się z Kiri, to intrygujące zajęcie, nie należy ono do zbyt odkrywczych. Co innego z towarzyszącą jej otoczką.
W tej natomiast prym wiedzie Miriam, czyli bohaterka, do zagrania której trudno wyobrazić sobie lepszą kandydatkę, niż znana z "Happy Valley" Sarah Lancashire. To twarda kobieta, którą lata doświadczenia w zawodzie uodporniły na wiele patologii, z jakimi codziennie się spotyka – tak przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka. Bo wystarczy przyjrzeć się nieco bliżej, by zobaczyć, że pod grubą skorupą skrywa Miriam znacznie bardziej delikatne wnętrze, a jej wytrzymałość również ma swoje granice.
Zdarza się jej więc zapijać smutki w alkoholu, zwłaszcza że ma za sobą tragiczną przeszłość, a na co dzień towarzyszy jej tylko schorowany pies i matka, z którą nie łączą jej zbyt bliskie stosunki. Stąd też nie mogą dziwić nieraz zaskakująco bliskie relacje Miriam z podopiecznymi, którym kobieta potrafi się poświęcić w stu procentach. Wprawdzie nieortodoksyjne podejście nie przysparza jej popularności wśród przełożonych, ale to akurat najmniejszy problem. Liczy się fakt, że nie tylko ma wyniki, ale i wdzięczność ludzi, których potrafi wyciągnąć z najgłębszego bagna. Gorzej, gdy sama się w nim znajdzie.
Póki "Kiri" trzyma się tej bohaterki, nie można jej niczego zarzucić. Problemy rodzą się jednak gdzie indziej, bo serial można w gruncie rzeczy podzielić na dwie części. Jedną typowo kryminalną i dotyczącą śledztwa, oraz drugą, skupioną na obserwowaniu, jak stopniowo rozpada się świat wszystkich, których w jakich sposób dotknęło zaginięcie dziewczynki. Począwszy od oskarżonej o zaniedbanie i stającą się celem medialnych (i nie tylko) ataków Miriam, poprzez Warnerów, których perfekcyjne życie ma rzecz jasna drugie dno, a skończywszy na krewnych Kiri, w tym jej biologicznym ojcu, Nathanielu (Paapa Essiedu) – głównym podejrzanym w sprawie.
Nieustannie towarzyszą nam też pytania, na które trudno znaleźć jednoznaczne odpowiedzi. Czy przełożono aspekty kulturowe nad bezpieczeństwo? Czy kolor skóry dziewczynki miał wpływ na decyzję o jej kontaktach z krewnymi? Twórca scenariusza, Jack Thorne ("National Treasure"), nie szuka łatwych rozwiązań, starając się naświetlić sprawę z każdej możliwej strony, ze szczególnym uwzględnieniem kwestii rasowych i klasowych. Porusza przy tym problemy, z jakimi na co dzień muszą się zmagać pracownicy społeczni, wybierający pomiędzy ludzkim podejściem, a bezdusznymi regułami. Podkreśla także ogromną rolę mediów w kształtowaniu społecznej świadomości, potępiając pogoń za sensacyjnymi nagłówkami, żerowanie na tragedii i podkręcanie już wystarczająco gorącej atmosfery.
Wypada to naprawdę dobrze, więc tym większe poczucie niedosytu pozostaje po tym, jak "Kiri" z czasem skręca coraz mocniej w stronę kryminału, odsuwając pozostałe kwestie na bok. To serial prowokujący do myślenia, który nie waha się przed wsadzeniem rasistowskiego kija w dumne ze swojej multikulturowej tożsamości brytyjskie mrowisko, ale niestawiający kolejnego kroku w tym kierunku. Tak jakby twórcy w pewnym momencie przestraszyli się, że historia zbyt mocno skupiona na pracy społecznej i wynikającej z niej problemach nie sprzeda się tak dobrze, jak bardziej swojsko wyglądająca ekranowa zagadka. Ten zwrot nie wychodzi niestety na dobre żadnej części serialu.
Społeczny dramat schodzi bowiem do roli tła razem z Miriam, której wątek zostaje w drugiej połowie serialu mocno ograniczony. A dzieje się to kosztem niedopracowanej kryminalnej fabuły, która ni stąd, ni zowąd zaczyna wieść tu prym. I gdybym miał oceniać "Kiri" tylko ze względu na nią, miałbym całą masę zastrzeżeń. Przewidywalność, schematy, dziury logiczne, twisty widoczne na kilometr – od razu widać, że do mistrzów gatunku Jackowi Thorne'owi daleko. Znacznie lepiej radzi sobie z tworzeniem skomplikowanych charakterów, choćby całej rodzinki Warnerów, ale i tutaj nie mogłem się pozbyć wrażenia, że w 4 odcinkach wciśnięto zdecydowanie zbyt dużo treści, by wypadła ona w stu procentach przekonująco.
Dowód na to jest zresztą widoczny jak na dłoni. Nie jest przecież przypadkiem, że choć w finałowej odsłonie jesteśmy świadkami prawdziwych dramatów i tak najbardziej w pamięć zapada Miriam wygarniająca swoim przełożonym, co o nich myśli. Ta bohaterka to bez dwóch zdań dusza i serce "Kiri", nieważne, czy akurat jest chodzącym wulkanem energii, czy zatroskaną i sponiewieraną przez życie kobietą w średnim wieku. Na jej tle wszystko inne wygląda sztucznie i po prostu gorzej.
Co oczywiście nie oznacza, że źle, bo serial Channel 4 to ciągle produkcja, którą można bez wahania polecić tym z Was, którzy szukają w telewizji nie tylko prostej rozrywki. Żal tylko, że potencjał tej historii został z jakiegoś powodu ograniczony i wciśnięty w ramy gatunkowej konwencji, bo "Kiri" mogła, a nawet powinna być czymś więcej. Ostatecznie jednak tylko tym bywa.
***
W kolejnej Serialowej alternatywie przyjrzymy się serialowi "Requiem" od BBC.