O jeden most za daleko? "Most nad Sundem" – recenzja finału serialu
Kamila Czaja
25 lutego 2018, 21:01
"Most nad Sundem" (Fot. SVT1/DR1)
Piękna, chociaż ponura przygoda z serialem o Sadze Norén dobiegła końca. Ten sezon wprawdzie nie zachwycał, zwłaszcza na tle poprzednich, ale finał to godne zamknięcie jednego z najlepszych skandynawskich kryminałów. Spoilery!
Piękna, chociaż ponura przygoda z serialem o Sadze Norén dobiegła końca. Ten sezon wprawdzie nie zachwycał, zwłaszcza na tle poprzednich, ale finał to godne zamknięcie jednego z najlepszych skandynawskich kryminałów. Spoilery!
To nie był najlepszy sezon "Mostu nad Sundem". Zaryzykowałabym nawet ocenę, że był najsłabszy. Po świetnym pierwszym odcinku serii kolejne tygodnie przynosiły jeśli nie aż rozczarowanie, to poczucie, że perypetie Sagi Norén nie są już tym, co dawniej. Trochę ożywienia wniósł chwalony przez nas odcinek 4, ale potem znów nastąpiła stagnacja. Zawsze pozostawała jednak nadzieja, że finał sezonu i całego serialu na tyle dobrze wszystko połączy, że wrażenie słabszej formy zniknie.
I sam finał faktycznie się obronił. Nie zmienił mojej nie najwyższej opinii o całej serii, a niezłe zamknięcie śledztwa nie unieważniło jego mniej udanych wcześniejszych faz, ale w kategorii tego, jak należy podsumowywać losy postaci, do których się przywiązaliśmy, zaproponowane rozwiązania przekonują.
Jednak najpierw wypadałoby się rozliczyć z finałem opowieści o seryjnym mordercy mszczącym się na ludziach, przez których policyjny informator Tommy trafi w ręce mafii. Rozwiązanie śledztwa okazało się całkiem udane. Wprawdzie chwilami podgrzewanie atmosfery przybierało dość schematyczną postać (czekająca na odczytanie wiadomość na biurku Henrika), ale korzystając z kryminalnych konwencji, twórcy "Mostu nad Sundem" rozegrali je po swojemu.
W tej serii niezbyt udało się sprawić, żeby ofiary budziły szczególnie silne uczucia, może z wyjątkiem otrucia córki mafiosa w odcinka 4. Jedynie znane już z poprzednich serii postacie miały więc szansę wzruszyć widzów. I wreszcie, pierwszy raz od kliku odcinków, były silne emocje związane z bohaterami, na których nam zależy. Zaproponowano między innymi ciekawe starcie dwóch silnych kobiet – Sagi i Susanne. Łatwo było przewidzieć, że policjantkę ocali kamizelka kuloodporna, ale i tak ta scena podniosła mi poziom adrenaliny. Wszak mówimy o "Moście nad Sundem", gdzie nikt nie jest całkiem bezpieczny.
Tak wczesne złapanie Susanne oczywiście zapowiadało jakiś kolejny zwrot akcji. Pierwszy, mniejszy, ale bardziej zaskakujący, to fakt, że za zamach na Sagę w więzieniu także odpowiadała dawna dziewczyna Tommy'ego. Drugie odkrycie było bardziej przewidywalne, należało się spodziewać, że Susanne miała wspólnika. A jednak wykorzystanie dwóch prostych trików razem zadziało. W poprzednim odcinku postawiono na zdemaskowanie niepodejrzewanej wcześniej osoby, Susanne. Teraz dodano od początku budzącego wątpliwości syna zabitego informatora, Briana/Kevina. Trzeba przyznać, że scenarzyści na tyle skutecznie zbili wcześniej ewentualne zarzuty wobec niego, że nawet w odkryciu, że winny jest ten, kogo wcześniej już podejrzewaliśmy, był element zaskoczenia.
Dla fanów Sagi na pewno dodatkową atrakcją jest fakt, że to właśnie główna bohaterka serialu dostała szansę, żeby samodzielnie wyjaśnić zbrodnię do końca. To ona ratowała innych – najpierw nastoletnie uciekinierki zamknięte w bagażniku, potem Henrika i Astrid. Fakt, że na szali było życie partnera Sagi, dodał emocji do i tak trzymającego w napięciu wyścigu z czasem i scen, gdy Brian/Kevin próbował dopełnić zemsty.
Henrik przegapił w tym odcinku większość śledztwa, zajmując się odzyskaną córką. I ten wątek nie do końca mnie przekonał. O ile Thure Lindhardt robił wiele, żeby oddać mieszaninę niepewności i radości w relacjach ojca z odnalezioną Astrid, to w kulminacji wątku podkręcanego przez dwa sezony czegoś zabrakło.
Najnudniejszym elementem tej serii były da mnie wszelkie historie związane z miasteczkiem. Finalnie okazało się, że ta utopijna społeczność to raczej środek do powiązania bieżącego śledztwa i wieloletnich poszukiwań córek Henrika. W tym, że Frank był zamieszany w obie sprawy, widzę trochę zbyt dużą wygodę scenarzystów, a tak rozbudowane wątki miasteczka oraz ukrywających się matki i syna nie było warte końcowego efektu. Wszystko okazało się pretekstem do odkrycia tożsamości rzekomej córki Franka.
Za mało zrobiono z kolei dla rozwinięcia postaci samej Astrid. Zapowiedzi, że ma ona ze sobą spore problemy, co przejawiało się przecież nie tylko w przebraniach, ale i w ataku na sąsiada z miasteczka, nie znalazły wystarczającej kontynuacji. Henrik dostrzega wprawdzie niepokojące zachowania, a Saga sugeruje dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, jednak na użytek finału wszystko zostaje zbyt łatwo załagodzone. Za szybko sprowadzono trudną relację do wypowiedzianej po duńsku deklaracji: "To ty jesteś moim ojcem". Jakkolwiek by to bezdusznie nie zabrzmiało: wątek córek Henrika był znacznie ciekawszy, zanim wyjaśniono ich losy po zaginięciu.
Domknięcia widać też w przypadku innych postaci, ale tu nie budzi to raczej mojego sprzeciwu. Winny przecieków w śledztwie został zdemaskowany. Lilian ma szansę na nowo ułożyć sobie życie. A chociaż nagłe znalezienie w rzeczach po matce notesów, które dowodzą, że Saga cały czas miała rację w sprawie zastępczego zespołu Münchhausena, było dość banalnym trikiem, to trudno narzekać, skoro zadbano o to, żeby nasza ulubiona policjantka z Malmö mogła wreszcie trochę odetchnąć.
Jak na to, do czego przyzwyczaił nas "Most nad Sundem", trzeba mówić wręcz o happy endzie. Ani Saga, ani Henrik nie zginęli, chociaż parę razy było blisko. Żadne z nich nie skończyło nawet w więzieniu! W tym sezonie położono większy nacisk na prywatne życie bohaterów, co nie zawsze wychodziło serialowi na dobre (za szybko "odhaczony" wątek ciąży Sagi, potraktowane powierzchownie uzależnienie Henrika), ale na szczęście finalnie nietypowa relacja pary policjantów została zdefiniowana jako wzajemna, a nie jednostronna zależność. I to taka, którą będą kontynuować, kiedy Saga wróci z poszukiwania swojej nowej, wolnej od poczucia winy tożsamości.
Serial, nawet jeśli kończy się słabszą historią kryminalną, został zamknięty odcinkiem, w którym z szacunkiem potraktowano postacie i zaangażowanych w ich losy widzów. Mam wprawdzie wątpliwości, czy wystarczająco uzasadniono porzucenie przez Sagę pracy w policji, bo nigdy nie odniosłam wrażenia, że za jej wyborem zawodu stoją wyłącznie wyrzuty sumienia. Ale to temat do dyskusji, nie do jednoznacznego zakwestionowania. Zresztą brawa dla scenarzystów – nie tyle za trochę łopatologiczną scenę wyrzucania odznaki, co za subtelniejszą symbolikę momentu, kiedy Saga przedstawia się przez telefon bez, wydawałoby się, nieśmiertelnego, dopowiedzenia o policji w Malmö.
"Myślę, że radzimy sobie całkiem nieźle jak na psychologiczne trudności, których doświadczyliśmy" – mówi Saga do Henrika. To dobre podsumowanie losów bohaterów, ale także finału całej opowieści. Dla paru udanych odcinków i momentów tej serii warto było ją zobaczyć mimo pewnych trudności po drodze. A twórcy poradzili sobie całkiem nieźle z zamknięciem całości, kończąc "Most nad Sundem" tak, że widz może tę kryminalną przygodę zakończyć z satysfakcją i bez frustracji, jaką często wywołują ostatnie odsłony ulubionych produkcji.