Najlepsze seriale młodzieżowe, które możecie oglądać niezależnie od wieku
Redakcja
22 lutego 2018, 22:03
"Riverdale" (Fot. CW)
Jeśli macie 30 lat i w ramach eskapizmu oglądajcie seriale młodzieżowe, wiedzcie, że my też to robimy. I podpowiadamy, na co warto zerknąć – niekoniecznie dlatego, że było popularne, kiedy sami byliśmy młodzieżą.
Jeśli macie 30 lat i w ramach eskapizmu oglądajcie seriale młodzieżowe, wiedzcie, że my też to robimy. I podpowiadamy, na co warto zerknąć – niekoniecznie dlatego, że było popularne, kiedy sami byliśmy młodzieżą.
"The End of the F***ing World" (2018)
Adaptacja komiksu Charlesa Forsmana pod tym samym tytułem. Główny bohater to 17-letni James, który przekonuje nas, że jest psychopatą. W kolekcji zamordowanych stworzeń brakuje mu jedynie człowieka. Na swoją ofiarę wybiera koleżankę ze szkoły, Alyssę. Dwójka ucieka z domu, a James zastanawia się, kiedy będzie najlepszy moment na realizację swojego planu. Oczywiście po drodze wszystko się komplikuje… Pierwszy sezon zadebiutował w 2017 roku na brytyjskim Channel 4, ale głośno zrobiło się o tytule dzięki premierze na Netfliksie w styczniu 2018.
Tak właściwie zastanawiałabym się, czy "The End of the F***ing World" powinno być kierowane do nastolatków, ale niewątpliwie produkcja wywołała spore poruszenie w obszarze young adult. Na szczęście także dorośli mogą znaleźć wiele smaczków w perypetiach Jamesa i Alyssy.
Wpływa na to kilka czynników: przede wszystkim cudowny humor, czarny jak kawa agenta Coopera. Ponadto, pod przykrywką ironii znajduje się bardzo dużo mądrych wniosków na temat wpływu dorosłych na życie dzieci. Absurdalne wydarzenia skłaniają do refleksji także na temat trudności w wyrażaniu swoich uczuć oraz otworzeniu się na drugiego człowieka. Do tego świetne oldskulowe przeboje i bardzo dobra ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Grahama Coxona.
Nic tylko oglądać. W dodatku całość to zaledwie 8 odcinków po około 20 minut, więc nawet najbardziej zmęczeni dorośli nie będą mogli wykręcić się wymówką, że nie mogą oglądać tego serialu, bo pochłonie im za dużo czasu. [Paulina Grabska]
"Riverdale" (2017 – obecnie)
Opowieść o mieszkańcach małego miasteczka Riverdale, którym wstrząsa dramatyczna zbrodnia: w Święto Niepodległości zostaje zamordowany jeden z najbardziej popularnych chłopaków w szkole, Jason Blossom. Ostatnią osobą, która widziała go żywego, jest jego siostra bliźniaczka, Cheryl. W śledztwie uczestniczą nie tylko władze, ale także mieszkańcy, w tym Archie Andrews, Betty Cooper oraz Jughead Jones. Spore zamieszanie w mieście wywołuje pojawienie się Veroniki Lodge. Produkcja CW i Netfliksa jest oparta na serii Archie Comics. Obecnie emitowany jest 2. sezon "Riverdale".
Smaczki w postaci obecności Luke'a Perry'ego czy Madchen Amick w obsadzie, bardzo pulpowa wariacja na temat "Twin Peaks" i kilka dobrych patentów sprawdzonych w "Plotkarze" – taka mieszanka sprawia, że "Riverdale" ma prawo spodobać się nie tylko nastoletnim widzom. Dodatkowo problemy bohaterów często są na tyle poważne, że ich charakter o wiele bardziej może przemówić do dorosłych niż na przykład do licealistów.
Dodajmy do tego dość luźne podejście do przemocy oraz nagości i robi nam się z tego serial, który w założeniu niby jest dla młodych, ale tak naprawdę najlepiej go oglądać, kiedy jest się już po trzydziestce i wie się, że pewnych rzeczy lepiej po prostu nie naśladować. [Paulina Grabska]
"Glee" (2009-2015)
Jeden z tych seriali, które uwielbialiśmy, nawet kiedy były w słabszej formie – bo Serialowa kocha Ryana Murphy'ego bezgranicznie i bezwarunkowo – i do których powracaliśmy także po zakończeniu, chociażby po to, żeby obejrzeć jeszcze raz występy muzyczne. Musicalowa opowieść o grupce outsiderów z liceum w niedużym miasteczku w Ohio nie zawsze dawała radę pod względem fabularnym, ale nawet pod koniec potrafiła zachwycić humorem, dialogami i świetnymi występami szkolnego chóru.
"Glee" z rozmysłem prezentowało szkolny ekosystem w krzywym zwierciadle, przemycając w swoim kolorowym światku całą tonę problemów społecznych, dotyczących nie tylko chorej licealnej hierarchii jako takiej i związanego z tym dręczenia niektórych dzieciaków oraz poszukiwania przez nie akceptacji, ale także kwestii rasowych, religijnych, tych związanych z tożsamością seksualną czy też rodziną.
To była piękna, choć poplątana historia o przyjaźni, miłości i popkulturze; o wielkich marzeniach, które podejrzanie często się tutaj spełniały, i jeszcze większych dramatach. W ciągu sześciu sezonów przerobiono milion problemów – homofobia, rasizm, rozwiedzeni rodzice, molestowanie seksualne, bulimia, dysleksja, ciąże wśród młodzieży itp., itd. – nie tracąc jednocześnie komediowego pazura. Choć postacie były mocno przerysowane, nie dało się z nimi nie zżyć już po paru odcinkach.
Niektórzy aktorzy z "Glee", jak Jonathan Groff czy Darren Criss, grają dziś w najlepszych serialach, inni zniknęli z pola widzenia albo wylądowali na różnego rodzaju Pudelkach po osobistych skandalach. Są też niestety naprawdę tragiczne historie, które sprawiają, że trudno już oglądać ten serial z taką beztroską jak kiedyś. Cory Monteith zmarł jeszcze kiedy serial emitowano, po przedawkowaniu narkotyków. Na początku 2018 roku powiesił się Mark Salling, po tym jak został oskarżono o posiadanie dziecięcej pornografii. W trakcie emisji ostatnich sezonów do mediów przedostawały się informacje o tym, że aktorzy "pracowali jak szaleni i tak samo imprezowali".
Nie da się już patrzeć na "Glee" tak samo jak siedem, osiem lat temu – a jednocześnie nie da się nie wracać do najlepszych scen, występów czy też romansów. Zwłaszcza tych homoseksualnych, bo to był pierwszy serial młodzieżowy, który je pokazywał jako coś zupełnie naturalnego, od czasu do czasu pozwalając sobie nawet na gorące – jak na telewizję ogólnodostępną – sceny pocałunków. [Marta Wawrzyn]
"Freaks and Geeks" (1999-2000)
Komediodramat stworzony przez Paula Feiga i wyprodukowany przez Judda Appatowa, w którego obsadzie byli m.in. Linda Cardellini, James Franco, Seth Rogen, Jason Segel i Busy Philipps, od lat ląduje w rankingach najlepszych seriali młodzieżowych, jak również na listach seriali przedwcześnie skasowanych. "Freaks and Geeks" przetrwało tylko jeden sezon w NBC, a jednak dziś jest uważane za produkcję kultową.
Odpowiedź na pytanie "czemu" nie tkwi tylko w – fakt, znakomitej – obsadzie. To jedna z tych młodzieżowych produkcji, które po prostu mają coś do powiedzenia, prezentując szkołę z punktu widzenia dwóch różnych grup dzieciaków – freaków i geeków, czyli według oficjalnego polskiego tłumaczenia luzaków i kujonów. A pomiędzy nimi zawieszona jest Lindsay Weir (Cardellini), świetna uczennica i do tej pory grzeczna dziewczynka, którą poznajemy, kiedy postanawia się zbuntować.
Szaleństwa panny Weir to tylko wstęp do większej, rozbudowanej historii o tym, jak to jest mieć kilkanaście lat i zmagać się na porządku dziennym z masą trudności, począwszy od braku samoakceptacji i akceptacji przez innych, a skończywszy na poszukiwaniu swojej drogi i kłopotach rodzinnych. Problemów wszyscy mają tu bez liku: Lindsay uparcie szuka odpowiedzi na pytanie, kim właściwie jest, jej brat i jego koledzy – grupka geeków – chcieliby, żeby inaczej na nich patrzono, a gniewne dzieciaki przesiadujące pod szkołą z papierosami w rękach buńczucznością maskują niepewność siebie i obawy, że nie mają żadnych perspektyw życiowych.
A ponieważ akcja serialu dzieje się na początku lat 80., na dalekim od idealnego przedmieściu Detroit, bardzo łatwo jest w tym galimatiasie zobaczyć cząstkę siebie, niezależnie od tego, kim byliśmy w tym wieku, jakie mieliśmy plany na życie i jak bardzo one nie wyszły. Serial jest był do niedawna dostępny na Netfliksie, gdzie oglądałam go dosłownie kilka miesięcy temu, dziwiąc się, że to wszystko w ogóle się nie zestarzało. [Marta Wawrzyn]
"Trzynaście powodów" (2017 – obecnie)
Hannah Baker popełniła samobójstwo. Pozostawiła po sobie taśmy, w których wyjaśnia, kto w jakim stopniu odpowiada za jej śmierć. Historię dziewczyny poznajemy z perspektywy Claya, szkolnego kolegi Hannah, który był w dziewczynie zakochany. Sezon 1. "Trzynastu powodów" wyemitowano w marcu 2017, obecnie czekamy na informację o premierze kolejnej odsłony.
"Trzynaście powodów" było jednym z najgłośniejszych seriali 2017, a to za sprawą kontrowersyjnego ujęcia tematu samobójstwa: w produkcji Netfliksa w bardzo dokładnych szczegółach pokazano moment, w którym bohaterka odbiera sobie życie. Produkcji zarzucono, że jest wręcz filmem instruktażowym dla młodzieży.
Na szczęście kontrowersje nie były zasłoną dymną dla kiepskiej jakości, ponieważ "Trzynaście powodów" to poruszająca, wciągająca i trzymająca w napięciu produkcja. Główna bohaterka, Hannah Baker, na specjalnie przygotowanych taśmach wyjawia powody, przez które odebrała sobie życie. Do dramatycznych konkluzji dochodzimy więc wraz z bezpośrednimi uczestnikami wydarzeń.
Największym atutem serialu dla starszego widza jest uświadomienie, że dla nastolatków pewne – wydawałoby się błahe – rzeczy urastają do rangi najgorszych problemów świata i jeśli zbagatelizujemy z pozoru niewinne sygnały, może dojść do tragedii. "Trzynaście powodów" nie jest poradnikiem, jak uratować kogoś przed samobójstwem, ale na pewno pomoże zwiększyć czujność na alarmujące sygnały, które są wysyłane przez osoby potrzebujące pomocy. [Paulina Grabska]
"Buffy: Postrach wampirów" (1997-2003)
Jeden z tych seriali, który nie doceniałam "za młodu" i dopiero oglądając go dekadę później, odkryłam na nowo wszystko to, co nie wydawało mi się aż takie super, kiedy miałam 15 lat i "Buffy" leciała jak gdyby nigdy nic popołudniami w telewizji. Dziś uważam za zupełnie normalne, że opowieść o nastoletniej łowczyni wampirów co jakiś czas pojawia się na listach najlepiej napisanych czy wręcz najlepszych seriali wszech czasów. Ona po prostu na to zasługuje.
Serial zadebiutował w 1997 roku na antenie The WB, a stworzył go 33-letni wówczas Joss Whedon, dla którego to był początek wielkiej kariery nie tylko w świecie telewizji, ale i filmu. Sarah Michelle Gellar w roli głównej okazała się strzałem w dziesiątkę, ale nie ona z tej obsady jedna się wybiła. W "Buffy" rozpoczynali swoje kariery David Boreanaz, Michelle Trachtenberg, Alyson Hannigan czy Eliza Dushku. Patrzenie na nich wszystkich po latach potrafi być ciekawym doświadczeniem, a jeszcze bardziej zaskakuje to, że serial wciąż da się oglądać bez zgrzytów, nieważne, ile mamy lat.
I nie, nie jestem ukrytą fanką CGI sprzed 20 lat, a i wampiry aż tak mnie nie kręcą. To po prostu dobrze napisany serial, w którym można znaleźć wcześniejsze odpowiedniki tego, co do dziś stanowi o wyjątkowości stylu Whedona (sprawdźcie na przykład, skąd wzięło się coś takiego jak "Buffy Speak"). To także produkcja, która nie uciekała przed problemami społecznymi, potrafiła być postępowa jak na swoje czasy (vide: lesbijska para, moim zdaniem jedna z najfajniejszych w historii telewizji) i sprawnie łączyła mroczne wątki z lekkością i humorem.
Uważam, że "Buffy" była i jest wyznacznikiem tego, jak powinno się tworzyć seriale młodzieżowe, i nie mogę się doczekać, aż wyląduje na Netfliksie albo Amazonie. [Marta Wawrzyn]
"Skins" (2007-2013)
Z góry zaznaczamy, że mówimy o wersji brytyjskiej. Na amerykańską najlepiej spuścić zasłonę milczenia. "Skins" (w Polsce znani również jako "Kumple") to opowieść o nastolatkach z Bristolu. Każdy odcinek skupiał się na wybranym bohaterze, a serial poruszał takie trudne tematy jak choroby psychiczne, dysfunkcyjne rodziny, zaburzenia odżywiania czy formowanie innej tożsamości płciowej. Co dwa lata wymieniano obsadę, a przez tytuł przewinęły się takie nazwiska jak Nicholas Hoult, Hannah Murray, Joe Dempsie, Dev Patel, Jack O'Connell czy Kaya Scodelario, którzy mają na koncie udział w wielkich projektach, a nawet nominacje do Oscarów.
W całym zestawieniu to jeden z najlepszych przykładów serialu teoretycznie dla nastolatków, który tak naprawdę najlepiej będzie odbierany przez osoby dorosłe. Głównie ze względu na kaliber poruszanych problemów – te czasami są naprawdę przytłaczające.
Przez kilka sezonów mieliśmy okazję poznać wielu bohaterów, a ich perypetie były ukazane w taki sposób, że nawet po latach zdarza się wracać w rozmowach ze znajomymi do pewnych wątków i sytuacji przedstawionych w "Skins". Wydawałoby się, że serial krzyczący "nastolatki kontra reszta świata" nie nadaje się dla osób, które opuściły szkolne mury, ale to tylko pozory. Sprawność, z jaką zrealizowano tą produkcję, może wręcz pomóc wczuć się każdemu w ten trudny okres dojrzewania, który każdy przechodził, ale nie każdy już o tym pamięta.
W całej swojej małoletności "Skins" to jedna z najbardziej dojrzałych produkcji, jakie przyszło mi oglądać w telewizji. Każdy, kto nie rozumie tego stwierdzenia, powinien po prostu obejrzeć serial. A na pewno dwa pierwsze sezony. [Paulina Grabska]
"Skam" (2015-2017)
Norweska odpowiedź na "Skins", na punkcie której w ostatnich latach zwariował cały świat – do tego stopnia, że powstają remake'i, w tym niestety też amerykański. Dokładnie tak jak ich brytyjscy poprzednicy, dzieciaki ze "Skamu" podbiły świat, bo nie miały w sobie ani grama lukru, miały za to całą masę problemów, w których współczesna młodzież mogła się przejrzeć jak w lustrze.
"Skam" wyróżnia się tym, że jest w każdym calu autentyczny – dzieciaki chodzą do szkoły w Oslo, która istnieje naprawdę, a poza uczeniem się, zakochiwaniem się i zawieraniem przyjaźni, muszą sobie radzić w świecie, gdzie zdarzają się akty nienawiści czy molestowania, ktoś się zmaga z chorobą psychiczną, a ktoś inny ze swoją tożsamością seksualną. Uniwersalnych tematów w ciągu czterech sezonów przewinęło się mnóstwo, a bohaterowie – jak muzułmanka Sana czy para nastoletnich gejów – byli kimś więcej niż tylko nośnikiem idei.
Całość liczy 43 odcinki, które międzynarodowa publika obejrzała, choć niemal nigdzie poza Norwegią serial nie był dostępny legalnie. Jego dystrybucja była specyficzna, bo wypuszczano na stronie internetowej sceny, które następnie składały się na cały odcinek. To sprawiło, że w internecie rzeczywiście się o serialu rozmawiało i bardzo szybko został prawdziwym fenomenem także w Polsce.
Największy szał zapanował wśród młodzieży, ale dojrzały sposób, w jaki "Skam" podszedł do nastoletnich problemów na tle większych problemów naszego świata, trafił także do dorosłych. To jeden z niewielu seriali młodzieżowych, który faktycznie uczył wrażliwości i potrafił sprawić, że proste słowa – jak na przykład "Wszystko jest miłością" – brzmiały mocno i prawdziwie. [Marta Wawrzyn]
"Plotkara" (2007-2012)
Produkcja oparta na książkach Cecily von Ziegesar. Śledzimy losy modnych nastolatków mieszkających w dzielnicy Upper East Side w Nowym Jorku. Serena van der Woodsen wraca po tajemniczej nieobecności. Jej przyjaciółka Blair Waldorf nie jest zachwycona tym faktem, ponieważ jej pozycja jako królowej szkoły Constance Saint Jude zostaje zagrożona. Nastolatka robi jednak dobrą minę do złej gry. W Serenie zakochuje się outsider z Brooklynu, Dan Humphrey.
Gdyby ktoś chciał robić kapsułę czasu z drugiej połowy lat zerowych i pierwszej nastych XXI wieku, spokojnie mógłby zamieścić tam kilka odcinków "Plotkary". Adaptacja bestsellerowych książek dla młodzieży bardzo szybko wypełniła lukę po "The O.C." i sprawiła, że tysiące nastolatek na całym świecie zaczęło nosić opaski na głowie oraz podkolanówki.
W Nowym Jorku powstały wycieczki śladami serialu, ze sklepów natychmiast znikały ciuchy noszone przez bohaterki, w odcinkach lansowano muzyczne gwiazdy, a swoje epizody zaliczyły tam przyszłe gwiazdy kina (jak na przykład tegoroczny nominowany do Oscara Armie Hammer). "Plotkara" z miejsca stała się światowym fenomenem, a w pewnym momencie wręcz nietaktem było niezorientowanie w najnowszych doniesieniach na temat związku Chucka i Blair.
Do "Plotkary" można wrócić za każdym razem, gdy zatęskni się za Nowym Jorkiem oraz za niesamowitą muzyką. Albo jest się zmęczonym po ciężkiej nocy imprezowania i chce się obejrzeć coś, co już dobrze znamy i co poprawi nasze samopoczucie. Największym atutem produkcji dla widzów dorosłych z pewnością jest ucieczka, jaką "Plotkara" zapewniała od własnych, przyziemnych problemów. Poza tym, w którym innym serialu mogłoby wydarzyć się to, że Kim Gordon udziela ślubu?
Dzięki temu serialowi odkryłam wiele wspaniałych zespołów i piosenek, a także niemało smaczków kulturowych. Już za sam ten fakt należy się twórcom dozgonna wdzięczność. I oczywiście za odcinek "Victor, Victrola". [Paulina Grabska]
"Pretty Little Liars" (2010-2017)
Nasze ulubione guilty pleasure z czasów początków Serialowej. Serial, który godnie zastąpił podupadające "Desperate Housewives" i przekonał nas już w pilocie, że pogrzeby mogą być sexy. Cztery śliczne dziewczyny, koleżanka, która zniknęła bez śladu w pewną letnią noc, koszmarnie idylliczne małe miasteczko i tajemnicze wiadomości od szantażysty, podpisującego się inicjałem zaginionej nastolatki – to wszystko działało przez dwa, trzy sezony, wciągając nas bez reszty.
W pewnym momencie niestety działać przestało, a w miarę jak mnożono kolejne twisty i absurdalne pomysły, odwlekając bez końca rozwiązanie głównej zagadki serialu, guilty pleasure zamieniło się w hate-watching. To, że powstało aż 7 sezonów, każdy liczący przynajmniej 20 odcinków, nie wyszło "Pretty Little Liars" na dobre. Ale też nie zmienia to faktu, że początki były świetne, aktorki grające główne role – Lucy Hale, Troian Bellisario, Ashley Benson i Shay Mitchell – uwielbiamy do dziś, a i wracanie co jakiś czas do ulubionych scen czy odcinków to bardzo przyjemna sprawa.
"Pretty Little Liars" to tytuł godny polecenia dla tych osób, które nie boją się porzucać seriali po paru sezonach. Oglądanie całości nie ma najmniejszego sensu, oglądanie pierwszych sezonów – jak najbardziej. Bardziej seksownego połączenia kryminału tudzież thrillera z operą mydlaną w młodzieżowym wydaniu nie znajdziecie. A i w wersji dorosłej różnie z tym bywa. [Marta Wawrzyn]
"Pamiętniki wampirów" (2009-2017) i "The Originals" (2013-2018)
Elena Gilbert to popularna i rezolutna nastolatka, jednak jej idylliczne życie zmienia się o 180 stopni, gdy w wypadku samochodowym giną jej rodzice. Dziewczyna musi ułożyć sobie życie na nowo. Może liczyć na wsparcie przyjaciółek: Bonnie oraz Caroline. Niespodziewanie w Mystic Falls pojawia się tajemniczy Stefan i od razu wykazuje on zainteresowanie Eleną. Dwójka bardzo szybko znajduje wspólny język. Dziewczyna wkrótce odkrywa jednak, że za Stefanem podąża nie tylko jego brat Damon, ale również bardzo istotna tajemnica.
"Pamiętniki wampirów" pojawiły się w momencie, gdy "Zmierzch" świecił jeszcze triumfy (mroczne czasy!). Serial CW wyróżnił się faktem, że jego wampiry nie bawiły się w wegetarianizm, a do tego były nieprzyzwoicie przystojne.
Pamiętacie zadziorne "Hello, brother"? Miłosny trójkąt Elena – Stefan – Damon, z okazjonalnym bonusem w postaci Katherine, był prawdziwym magnesem przyciągającym rzeszę widzów, także tych, którzy czasy nastoletnie dawno mają za sobą. Cóż, perypetie mieszkańców Mystic Falls przy całej swojej jezioromarzeniowości miały swój urok, a przynajmniej do jakiegoś trzeciego, czwartego sezonu. W międzyczasie pojawiła się tam jeszcze rodzina pięknych wampirów oryginalnych, posługujących się nienaganną brytyjską mową (Klaus!), którzy byli na tyle ciekawi, że doczekali się spin-offu: "The Originals".
Z obserwacji otoczenia wiem, że tylko najbardziej wytrwali dotarli do ostatnich odcinków "Pamiętników", ale właśnie tych spotkała fantastyczna nagroda w postaci Enzo, który wyprzedził o lata świetlne braci Salvatore w swojej wspaniałości. "Pamiętniki wampirów" kusiły nie tylko przystojnymi mężczyznami, ale także wciągającymi historiami (do pewnego czasu) i wszechobecnym przekonaniem, że prawdziwa miłość może pokonać nawet najtrudniejsze przeszkody. Taka rzecz ku pokrzepieniu serc. [Paulina Grabska]
"Gilmore Girls" (2000-2007)
Stars Hollow – miasteczko, w którym osadzona jest akcja "Gilmore Girls" – bywa nazywane serialową stolicą eskapizmu i nie dzieje się tak bez powodu. Urocza mieścina w Connecticut, która wygląda idealnie niezależnie od pory roku i gdzie każdy ma tysiąc dziwactw oraz obowiązkowo uczestniczy we wszystkich absurdalnych lokalnych imprezach, ma w sobie nieodpartą magię, sprawiającą, że co jakiś czas po prostu chce się tam wrócić. I wracamy.
Wracamy, bo opowieść o samotnej matce i nastoletniej córce, które wyrzucają z siebie potoki słów niczym komiczki stand-upowe, obowiązkowo wtrącając co chwila odniesienia do ulubionych filmów, się nie starzeje. Od codziennych, uniwersalnych problemów, poprzez niesamowite, wypakowane humorem i miłością do popkultury dialogi, aż po niezwykły klimat tego miejsca i cudowną obsadę, "Gilmore Girls" było i pozostaje jednym z najmądrzejszych i najsympatyczniejszych seriali o zwykłym życiu. Życiu takim jak nasze, tylko ze sporym dodatkiem lukru, który jakimś cudem sprawia, że uwielbiamy tę historię jeszcze bardziej.
Oczywiście "Gilmore Girls" to coś więcej niż serial młodzieżowy i kronika dorastania Rory Gilmore, a już zwłaszcza po tym jak w 2016 ukazała się miniseria "Gilmore Girls: A Year in the Life", przedstawiająca losy bohaterek niemal dekadę po finale oryginalnego serialu. Nastoletnich problemów już tutaj nie ma (choć faktem jest, że 30-letnia Rory uparła się nie dorastać), to po prostu opowieść o trzech kobietach – córce, matce i babci – które znalazły się na życiowym zakręcie.
Ta nowa seria, którą zawdzięczamy Netfliksowi, ma swoje wady, ale nie zmienia to jednego: "Gilmore Girls" jest fenomenem, do którego z przyjemnością się wraca także po prawie 18 latach (!) od premiery pierwszego odcinka. [Marta Wawrzyn]
"The O.C." (2003-2007)
W wersji polskiej "Życie na fali", jednak pozwólcie, że pozostanę przy oryginalnym tytule. Kalifornijska opowieść o nieprzyzwoicie bogatej młodzieży, outsiderach oraz równie ciekawych rodzicach toczyła się przez 4 sezony i dziś z całą pewnością może zasłużyć na miano kultowej w swoim gatunku. "O.C." to skrót od hrabstwa Orange, gdzie rozgrywa się akcja serialu. Sandy Cohen, prawnik, bierze pod swoje skrzydła młodego Ryana, który ma dysfunkcyjną rodzinę i został wyrzucony z domu. Ryan poznaje syna Sandy'ego i Kirsten, Setha oraz znajomych – w tym Marissę i Summer.
Oko cieszyły nie tylko plenery i piękni ludzie, ale też fakt, że bohaterowie "The O.C." byli bardzo ciekawi. Ich problemy, choć oczywiście w dużej mierze wydumane, miały uniwersalny wymiar, z którym można było się utożsamiać. Fenomen serialu niewątpliwie polega na tym, że zawsze lubimy podglądać, jak żyje się urokliwym i zamożnym osobom, zwłaszcza w momentach, gdy odkrywamy, że wcale nie jest im lepiej niż nam.
Do tego świetna muzyka, a także zapis początku lat zerowych – spodnie rybaczki, błyszczyki do ust, stosowne makijaże i fryzury – to wszystko sprawia, że "The O.C." jest sztandarową grzeszną przyjemnością, do której można wracać bez poczucia żenady, bo pod przykrywką opowieści obyczajowej o grzesznych i bogatych przemyca różne ciekawe problemy. A z wiekiem coraz bardziej doceniamy to, w jaki sposób przedstawiono postaci rodziców. [Paulina Grabska]