Najlepsze seriale komediowe, które są teraz emitowane
Redakcja
26 lutego 2018, 21:02
"The Good Place" (Fot. NBC)
Świat na zewnątrz coraz bardziej przypomina plan serialu "Terror", więc polecamy kocyk i coś na poprawę humoru. Wybraliśmy najlepsze seriale komediowe – wyłącznie spośród tych, które jeszcze się nie skończyły i wciąż trzymają poziom.
Świat na zewnątrz coraz bardziej przypomina plan serialu "Terror", więc polecamy kocyk i coś na poprawę humoru. Wybraliśmy najlepsze seriale komediowe – wyłącznie spośród tych, które jeszcze się nie skończyły i wciąż trzymają poziom.
"The Marvelous Mrs. Maisel"
Seriali o komikach jest już tyle, że można mówić o osobnym gatunku, ale nawet na tak bogatym tle amazonowa "The Marvelous Mrs. Maisel" zdecydowanie się wyróżnia. Jedna z najlepszych telewizyjnych produkcji zeszłego roku zabiera nas do Nowego Jorku końca lat 50., gdzie towarzyszymy tytułowej bohaterce – Miriam "Midge" Maisel (fantastyczna Rachel Brosnahan) – przykładnej żonie, matce i gospodyni domowej z wyższych sfer. Do czasu oczywiście, bo wystarczy, by rzucił ją mąż, a całe doskonałe życie pryśnie jak bańka mydlana. Ale od czego ma się stand-up?
No tak, zapomniałem wspomnieć, że Midge zupełnie przypadkiem odkryła u siebie naturalny talent do komedii i chcąc zmienić swoje życie, ruszyła na podbój stand-upowej sceny. Od pijackiego występu w samej koszuli nocnej do sławy i wielkiej kariery? Nie jest to takie proste, bo przed Midge szybko wyrasta cała góra problemów.
Kto jednak miałby sobie z nimi poradzić, jak nie ona? Kobieta gotowa twardo walczyć o swoje, bo uświadamia sobie, że jest niezwykła, pomimo tego, że niemal cały świat dookoła niej próbuje jej wmówić coś przeciwnego. Ograniczeniom, zakazom i sztywnym normom mówi więc stanowcze nie, rzucając błyskotliwymi komentarzami i stawiając się społeczeństwu próbującemu wcisnąć ją w sztywne ramy.
Serial Amy Sherman-Palladino – twórczyni "Gilmore Girls" – ma jednak, podobnie jak jego bohaterka, drugie oblicze. Oprócz bijącej z ekranu energii nie brak tu też poważniejszego spojrzenia na tamte czasy i samą Midge, która pod maską scenicznej petardy skrywa porzuconą i pozbawioną fundamentów dotychczasowego życia kobietę. Jest zatem "The Marvelous Mrs. Maisel" nie tylko świetną komedią, ale także momentami gorzką historią o odkrywaniu samej siebie.
Nade wszystko jednak jest to serial, przy którym nie sposób się nudzić. Pędzący do przodu w zawrotnym tempie nakręcanym przez kapitalne dialogi, przepięknie zrealizowany (Nowy Jork, lata 50., kolory, kostiumy, klimat retro – bajka!) i znakomicie zagrany. Pełen tylu małych cudowności, że jedno obejrzenie to zdecydowanie za mało, by odkryć je wszystkie. [Mateusz Piesowicz]
1. sezon "The Marvelous Mrs. Maisel" jest dostępny w serwisie Amazon Prime Video.
"Better Things"
"Better Things" od razu nam się spodobało, jednak warto pamiętać, że dopiero 2. sezon to jedna z najlepszych produkcji dekady. 1. serię można potraktować jako wprowadzenie w życie głównej bohaterki, rozwiedzionej aktorki Sam (w tej roli współtwórczyni serialu Pamela Adlon), jej trzech córek, czyli Max, Frankie i Duke, oraz ekscentrycznej matki (którą gra znana brytyjska aktorka, Celia Imrie).
"Better Things" daje wgląd w trudy aktorskiego biznesu, w tym brak ról dla kobiet, które przekroczyły granicę pewnego wieku, a także godzenia prób zrobienia kariery z życiem prywatnym. Rozczarowana po rozwodzie, nieco cyniczna Sam skupia się na próbach jakiegokolwiek uporządkowania swojego życia, które w dużej mierze polega na wywiązywaniu się z niechcianej roli jedynej odpowiedzialnej osoby w rodzinie.
To jeden z tych seriali, w których decyzje i zachowania bohaterów mogą wywoływać frustrację, ale jest to frustracja spowodowana świetnym oddaniem przez twórców tego, jak okropnie ludzie nieraz działają w życiu prywatnym i zawodowym. A przy tym trudno oprzeć się tej nieco dysfunkcyjnej rodzinie, bo scenariusz "Better Things" to lekcja doskonałych dialogów i wyciągania z codziennego życia sytuacji, które mimo pozornej zwyczajności fascynują. Do tego świetne aktorstwo, pełnokrwiste postacie, błyskotliwy humor i niesentymentalne wzruszenia.
Serial Pameli Adlon i Louisa C.K. (który po skandalu dotyczącym molestowania nie będzie uczestniczył w pracach nad zapowiadanym 3. sezonem) jest wciąż stosunkowo mało popularny w Polsce, a naprawdę warto dać mu szansę. Nawet jeśli 1. seria wyda się komuś nie aż tak wyjątkowa, to druga wynagrodzi cierpliwość z nawiązką. [Kamila Czaja]
Oba sezony "Better Things" dostępne są na HBO GO.
"Rick i Morty"
Jazda obowiązkowa dla fanów "Community" oraz dla tych z nas, którzy lubią klimaty science fiction, także w wersji na wesoło. I na tym nie koniec, bo "Rick i Morty" są w stanie wkręcić w swój szalony świat dosłownie każdego, kto potrafi docenić inteligentną komedię bez cenzury. Animowany serial, który jest wspólnym dziełem Dana Harmona i Justina Roilanda, to jazda bez trzymanki, wypakowana pomysłami dziwnymi i jeszcze dziwniejszymi.
Punktem wyjścia jest historia w stylu "Powrotu do przyszłości" – dziadek zabiera wnuka w podróże przez wszechświat, w czasie których obaj przeżywają odjechane przygody. Rick i Morty na pierwszy rzut oka nawet wyglądają jak Doc i Marty (choć uzasadnione będą także porównania do "Doktora Who"), ale na tym podobieństwa się kończą.
To nie jest miły, grzeczny ani uroczy serial. Obaj panowie są przerysowani do granic możliwości – dziadek to totalny palant i do tego jeszcze alkoholik, który ciągle załatwia jakieś szemrane interesy, najczęściej przy tym rzucając wnuka kosmitom na pożarcie. Ten zaś cierpliwie wszystko znosi, wysłuchuje, jakim to jest idiotą, i zawsze jest gotów pójść za dziadkiem na koniec świata.
W ciągu trzech sezonów (na czwarty trochę poczekamy, więc to dobry moment, żeby nadrobić) twórcy zaprezentowali tysiąc mrocznych, pokręconych pomysły, mordując kosmitów, a nawet głównych bohaterów, bawiąc się paradoksami związanymi z podróżami w czasie i przestrzeni, mnożąc osie czasowe i różne wersje tych samych postaci, a także dokonując poważnych zniszczeń w ich psychice. Oglądając "Ricka i Morty'ego", nie sposób się nudzić, bo szalone zdarzenie goni szalone zdarzenie, a fabuła z czasem staje się coraz bardziej poplątana.
Prawdziwą gratką są również absolutnie rewelacyjne występy gościnne – tak znane osoby jak Christina Hendricks, John Oliver czy Alfred Molina przychodzą do "Ricka i Morty'ego", żeby zagrać najdziwniejsze role swojego życia. I widać, że sprawia im to wielką frajdę. [Marta Wawrzyn]
"Ricka i Morty'ego" można oglądać na Netfliksie i w Comedy Central Family.
"The Good Place"
Oryginalnych tytułów na tej liście nie brakuje, ale nawet wśród nich "The Good Place" zdecydowanie się wyróżnia. Choćby samym założeniem, bo główną bohaterkę serialu – Eleanor Shellstrop (Kristen Bell) – poznajemy… po śmierci, gdy budzi się w tytułowym Dobrym Miejscu. To swego rodzaju raj, do którego trafiają najlepsi z najlepszych, o czym decyduje niezawodny system zliczający dobre i złe uczynki, jakie popełniamy za życia. No, prawie niezawodny, bo akurat w przypadku Eleanor doszło do sporej pomyłki.
Chcąc więc zachować miejsce w idealnym świecie, musi się nasza bohaterka "nauczyć" bycia dobrą osobą. A co pomoże w tym lepiej, niż lekcje etyki z Chidim (William Jackson Harper), filozofem moralnym, który dodatkowo jest jej bratnią duszą? Brzmi to wszystko dziwnie, ale wierzcie mi, że to zaledwie ułamek szaleństw i niespodzianek, jakie czekają Was w "The Good Place" – serialu, który będzie Was wielokrotnie zaskakiwał, nawet wtedy, gdy będzie się Wam zdawać, że twórcy w końcu zapędzili się w kozi róg.
Po dwóch sezonach wciąż do niczego takiego nie doszło, a niesamowity świat stworzony przez Michaela Schura (twórca m.in. "Parks and Recreation") wydaje się nie mieć absolutnie żadnych granic. Podobnie jak jego wyobraźnia, bo tak niezwykłej, pomysłowej i barwnej komedii próżno szukać gdziekolwiek indziej. Każdy tutejszy odcinek to dziesiątki cudownych drobnostek układających się w jedną, dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach wizję, która z czasem tylko zyskuje na atrakcyjności.
I choć nie da się jej z niczym porównać, wcale nie stanowi ona tutaj centralnego punktu programu. Tym są bowiem, jak zawsze u Schura, stopniowo rozwijające się postaci. Wspomniani Eleanor i Chidi, ale także wyszukana arystokratka Tahani (Jameela Jamil), niezbyt lotny Jason (Manny Jacinto), zarządzający Dobrym Miejscem architekt Michael (genialny w tej roli Ted Danson) i cudowna Janet (D'Arcy Carden) – ani robot, ani dziewczyna. Dziś ta grupa to już jedni z naszych telewizyjnych ulubieńców i gwarantujemy, że Wy pokochacie ich równie mocno.
Do tego wszystkiego należy jeszcze dodać całkiem poważnie traktowane kwestie etyki i moralności, brak oporów w poruszaniu naprawdę trudnych tematów i skuteczne mieszanie humoru prostego ze znacznie bardziej wyszukanym. Żarty z filozofów, rozgryzanie etycznych dylematów na bardzo obrazowych przykładach i całe mnóstwo bardzo autentycznych emocji – kto by pomyślał, że to i znacznie więcej znajdziemy akurat w produkcji w NBC? [Mateusz Piesowicz]
Dwa sezony "The Good Place" znajdziecie w Netfliksie.
"Master of None"
Serial, który trafił do wszystkich pięciu naszych zestawień 10 najlepszych seriali 2017 roku. Na redakcyjnej liście seriali roku przegrał tylko z "Pozostawionymi" i tak samo było w rankingu odcinków. Nie dziwi więc, że komedia stworzona przez Aziza Ansariego i Alana Yanga znalazła się także w zestawieniu najlepszych emitowanych obecnie komedii.
"Master of None" to kameralne historie z życia Deva (Ansari), który próbuje w Nowym Jorku ułożyć sobie życie zawodowe jako aktor, a równocześnie znaleźć miłość, co okazuje się niełatwe w świecie XXI-wiecznego randkowania. Bohater serialu szuka więc ról i bratniej duszy, spędza czas z przyjaciółmi, rozwija hobby, stara się lepiej zrozumieć swoich rodziców, ale i określić swoje podejście do ewentualnego posiadania dzieci. Pojawiają się kwestie związane z religią, imigracją, reprezentacją różnych grup w mediach, a przy tym to wciąż urocza komedia. A jej magia często tkwi po prostu w tym, że ludzie siedzą i błyskotliwie rozmawiają o codziennych sprawach.
Ansariemu i Yangowi udało się stworzyć idealny serial dla dzisiejszych trzydziestolatków, chociaż wiele jego aspektów mają szansę docenić widzowie w każdym wieku. Maestria techniczna, świetne dialogi, przemyślane scenariusze, klimat rodem z filmów nagradzanych w Sundance i żonglowanie gatunkami idą tu w parze z zaangażowaniem emocjonalnym widza w perypetie Deva, w którym nietrudno dostrzec własne odbicie.
To inteligentna rozrywka, która pozwala kibicować bohaterom, rozpoznawać w ich dylematach uniwersalne zmagania niedorosłych dorosłych, a równocześnie zachwycać się aluzją do klasyki filmowej czy kompozycją kadru. Liczymy, że szybko powstanie kolejny sezon, a póki co chętnie zafundujemy sobie kolejną powtórkę dwóch pierwszych. [Kamila Czaja]
Oba sezony "Master of None" dostępne są na Netfliksie.
"Unbreakable Kimmy Schmidt"
Jedna z niewielu na tej liście (i ogólnie we współczesnej telewizji) komedii, w której żarty są na pierwszym planie i istnieją po to, aby rzeczywiście widza rozśmieszyć. Wszystko dlatego, że za "Unbreakable Kimmy Schmidt" odpowiada Tina Fey, specjalistka od rzucania dziesiątkami żartów na minutę. Dialogi w jej serialach są wypakowane po brzegi nawiązaniami do popkultury, wydarzeń politycznych czy innych spraw prosto z nagłówków gazet, do tego stopnia, że niemożliwością jest wyłapanie wszystkiego. I tak jest też tutaj.
Ale inteligentne gagi i świetne dialogi to zaledwie część sukcesu "Unbreakable Kimmy Schmidt" – sitcomu o kobiecie tuż przed 30-tką, która spędziła pół życia w bunkrze więziona przez szalonego pastora i teraz rusza na podbój Nowego Jorku, uzbrojona w walizkę pełną wściekle kolorowych ubrań i maksymę "Carpe diem". Nietypowy pomysł wyjściowy, ekscentryczni bohaterowie, Wielkie Jabłko z perspektywy, jaką niekoniecznie oglądamy w serialach na co dzień, świetnie dobrana stała obsada (Ellie Kemper, Tituss Burgess, Carol Kane i Jane Krakowski w rolach swojego życia) oraz równie znakomite występy gościnne (w tym Lisa Kudrow jako matka Kimmy, Tina Fey w różnych rolach i Jon Hamm jako wspomniany pastor) – to wszystko duże atuty produkcji Netfliksa.
A najlepsze jest to, że pod płaszczykiem przerysowanej komedyjki skrywa i ostra satyra społeczna, biorąca na cel różne grupy nowojorczyków, także te rodem z "Plotkary" czy "Seksu w wielkim mieście"; i czasem gorzka opowieść o podążaniu za marzeniami, jakie by one nie były; i przede wszystkim historia, w której cały czas podskórnie czuć autentyczną traumę, jaką przeżyła główna bohaterka. "Unbreakable Kimmy Schmidt" ma siłę, o jaką trudno podejrzewać tak niepozorny serial. [Marta Wawrzyn]
"Unbreakable Kimmy Schmidt" jest dostępna na Netfliksie.
"High Maintenance"
Nowy Jork. Istny kulturowy tygiel, w którym spotykają się ludzie w różnym wieku i z różnych środowisk, mający odmienne przekonania i wierzenia oraz czasem wyznający kompletnie odmienne życiowe postawy. W teorii trudno znaleźć pomiędzy nimi oczywisty punkt wspólny. W praktyce wystarczy po prostu poszukać ich dilera.
Tym w "High Maintenance" jest The Guy (w tej roli współtwórca serialu, Ben Sinclair), przemierzający brooklyńskie ulice na rowerze dostawca trawki, nierozstający się ze swoją pełną halucynogennych skarbów walizeczką. Skromna produkcja HBO to jednak historia o nie tyle o nim, co o jego klientach – gromadzie oryginałów, którzy pod niezwykłą otoczką skrywają bardzo życiowe i znane pod każdą szerokością geograficzną problemy.
Tutaj podchodzi się do nich z wyczuciem, bez osądzania, nachalnych komentarzy i jednoznacznych ocen. "High Maintenance" jest zatopioną w klimacie indie, inteligentną opowieścią o codzienności w wielkim mieście, w której nieraz absurdalna komedia potrafi się spotkać z bardzo poważnym dramatem – jak to w życiu. Bywa bajecznie i kolorowo, bywa ponuro, a czasem całkiem surrealistycznie i niekoniecznie musi być do tego potrzebna trawka, bo zdecydowanie nie jest to kolejna stoner comedy.
Każdy odcinek to kilka historii połączonych osobą naszego dilera i spokojnie dryfujących w sobie tylko znanym kierunku. Niektórych bohaterów spotykamy tylko raz, inni przewijają się częściej, a raz trafił się nawet pies bardziej ludzki, niż większość serialowych bohaterów, jakich kiedykolwiek spotkaliście. Gościnnie w "High Maintenance" pojawia się też sporo znanych twarzy, m.in. Dan Stevens, Yael Stone, Danielle Brooks czy Hannibal Buress, ale na pierwszym miejscu zawsze są ludzie i ich fascynujące osobowości. [Mateusz Piesowicz]
Dwa sezony "High Maintenance" (polski tytuł to "W potrzebie") są dostępne w HBO GO.
"Mozart in the Jungle"
Już sama obsada tego serialu może wywołać zawrót głowy. Przeuroczy Gael García Bernal jako Rodrigo, słynny, ekscentryczny dyrygent, który przejmuje Nowojorską Orkiestrę Symfoniczną. Jego poprzednika, Thomasa, gra Malcolm McDowell, a dyrektorkę orkiestry, Glorię, broadwayowska gwiazda Bernadette Peters. Do tego olśniewająca Saffron Burrows jako wiolonczelistka Cynthia. A na pierwszym planie, obok Bernala, z sezonu na sezon coraz lepsza aktorsko i dojrzewająca razem z bohaterką Lola Kirke w roli Hailey, młodziutkiej oboistki wkraczającej dopiero w trudne środowisko najlepszych muzyków.
"Mozart in the Jungle" to ciekawe postacie i wciągające wątki prywatne, ale najważniejsza jest sfera zawodowa. Serial fascynująco opowiada o życiu profesjonalnych artystów, pokazując, że z muzyką klasyczną trudno żyć (a często trudno żyć z niej), ale jeszcze gorsze byłoby wyrzeczenia się tej pasji. Poznajemy od kuchni próby, problemy z wyborem repertuaru, walkę konkurujących ze sobą koncepcji dyrygenckich i wirtuozowskich. Razem z Hailey uczymy się realiów tego świata, często frustrującego dla dyskryminowanych kobiet, pełnego skandali i narcyzmu, wymagającego najwyższych poświęceń bez gwarancji sukcesu.
A równocześnie "Mozart in the Jungle" zachwyca lekkością i humorem. Mimo stojących przed bohaterami wyzwań na froncie osobistym i artystyczno-zawodowym serial pozostawia widza z optymizmem i dojmująca potrzebą podszkolenia się z zakresie muzycznej klasyki. Polecamy tu zresztą korzystanie z amazonowego dodatku X-Ray, który w przypadku tego serialu oprócz przypomnienia, jak nazywa się aktor występujący w danej scenie, zapewnia masę ciekawostek i objaśnień związanych z tematyką serialu.
Jedyny minus tej produkcji to sytuacja, w której pochłania się cały sezon naraz, a potem trzeba czekać nawet ponad rok na kolejny. Polecamy Mozarta gorąco miłośnikom ciepłych, niesztampowych, trochę surrealistycznych seriali, które nie tylko bawią, ale też uczą, robiąc to bez wymądrzania się. [Kamila Czaja]
Wszystkie cztery sezony serialu "Mozart in the Jungle" dostępne są na Amazon Prime Video.
"BoJack Horseman"
Najbardziej depresyjna serialowa komedia animowana i jedna z najbardziej depresyjnych – a także najlepszych – komedii w ogóle. "BoJack Horseman" to opowieść o bardzo ludzkim koniu i jego znajomych, również poddanych antropomorfizacji. Tytułowy bohater jest aktorem w średnim wieku, który mieszka w Hollywood i już dawno przestał liczyć na to, że jego kariera wróci do dawnej świetności. Jego dni wypełnia nuda, picie i ćpanie oraz powtórki "Horsin' Around", sympatycznego sitcomu familijnego z lat 90., którego był gwiazdą.
Krótko mówiąc, BoJack (Will Arnett) jest żałosny. Nie ma rodziny ani przyjaciół, zaś grono najbliższych mu ludzi składa się z agentki (Amy Sedaris), ghostwriterki (Alison Brie), piszącej jego autobiografię, i Todda (Aaron Paul), który przyszedł do niego na imprezę pięć lat temu i nigdy nie wyszedł. Bezcelowość własnej egzystencji zagłusza używkami, przygodnym seksem i okazjonalnym gwiazdorzeniem, bo w końcu jest TYM koniem z "Horsin' Around".
Jego cierpienia to najbardziej ludzka rzecz na świecie, ale "BoJack Horseman" to coś więcej niż opowieść o marnym życiu aktora, który najlepsze dni ma za sobą. To także ostra satyra na Hollywood, z całą jego pretensjonalnością, płytkością i bezwzględnością. To nie jest świat, w którym marzenia się spełniają – to miejsce, które wyssie z ciebie całą energię i nigdy nie pozwoli uciec, jeśli tylko nie daj Boże uda ci się zasmakować sławy.
Pewnie niejeden aktor, którego kariera nie wyszła, może przejrzeć się w BoJacku jak w lustrze. Z kolei szef Netfliksa, Reed Hastings, powtarza, że to jego ulubiony serial, bo nic innego tak dobrze nie opisuje mechanizmów rządzących Hollywood. Co jest jeszcze jednym powodem, dla którego tę kreskówkę warto znać. [Marta Wawrzyn]
"BoJack Horseman" jest dostępny na Netfliksie.
"Atlanta"
Gdyby kiedyś ktoś nam powiedział, że jeden z najbardziej surrealistycznych seriali ostatnich lat będzie historią początkującego rapera i jego menedżera, raczej byśmy w to nie uwierzyli. "Atlanta" pokazała, jak bardzo byśmy się pomylili, bo serial telewizji FX nijak nie przypomina tego, czego można by się po nim spodziewać, czytając zwykłe opisy.
Te mówią wszak o Earnie (w tej roli twórca serialu – Donald Glover), ledwo wiążącym koniec z końcem młodym facecie, który stara się coś w życiu osiągnąć, a jednocześnie dorosnąć do roli odpowiedzialnego ojca swojej małej córki i partnera dla Van (Zazie Beetz). Bez pieniędzy i domu zrobić to raczej trudno, ale nie można naszemu bohaterowi zarzucić, że się nie stara, chwytając się czasem bardzo różnych sposobów. Choćby próbując pokierować karierą swojego kuzyna, Alfreda (Brian Tyree Henry), znanego w pewnych kręgach jako aspirujący raper Paper Boi.
Nie brzmi to wszystko szczególnie zabawnie i rzeczywiście – typowej komedii jest w "Atlancie" niewiele, podobnie zresztą jak wszystkiego, co proste, normalne i schematyczne. Serial FX ucieka bowiem tak daleko od stereotypów, jak to tylko możliwe, łącząc ze sobą przyziemną codzienność, gorzką desperację i totalny absurd. Kpi przy tym z naszych oczekiwań i zasad zdroworozsądkowej telewizji, eksperymentując z formą i treścią.
Mamy tu więc i portret współczesności w krzywym zwierciadle, i wyśmiewanie kultury masowej (był choćby czarny Justin Bieber!), i znacznie poważniejsze, emocjonalne tony, w jakie "Atlanta" uderza w absolutnie wyjątkowym stylu. Można się tu pośmiać, nieźle zdziwić, ale i poczuć bliską więź z bohaterami – nawet jeśli wydaje się Wam, że rap to kompletnie nie Wasza bajka. Nie jest to komedia lekka, łatwa i przyjemna, ale jeśli w serialach szukacie czegoś więcej, to trudno o lepszą pozycję. Moment na oglądanie również jest idealny, bo lada moment startuje 2. sezon, który zapowiada się nawet lepiej, niż poprzednio. [Mateusz Piesowicz]
"One Day at a Time"
Już po 1. serii tego świetnego sitcomu przedstawialiśmy liczne powody, żeby go oglądać, a po doskonałym sezonie 2. tylko upewniliśmy się w przekonaniu, że to jedna z komediowych pozycji, które możemy Wam zdecydowanie polecić.
Zapowiedź 1. serii może zmylić. Tak naprawdę opowieść o kubańsko-amerykańskiej rodzinie Penelope (rewelacyjna Justina Machado) to znacznie więcej niż typowa komedia ze śmiechem w tle. Spektrum poważnych jak na sitcom problemów psychologicznych i społecznych, które porusza "One Day at a Time", jest zdecydowanie większe niż w przypadku innych przedstawicieli gatunku, a niektóre kwestie przedstawiono z większym wyczuciem niż w niejednym teoretycznie poważnym serialu.
Do Penelope, jej matki Lydii (żywa legenda Rita Moreno) oraz dzieci, Eleny (Isabella Gomes) i Alexa (Marcel Ruiz), bardzo łatwo się przywiązać. Nawet ich chwilami przerysowany sąsiad Schneider (Todd Grinnell) wzbudza sympatię. Przez to serial ogląda się jak opowieść o bliskich ludziach, a ta emocjonalna strona seansu potrafi wpłynąć pozytywnie na rozwijanie promowanej przez "One Day at a Time" empatii, życzliwości czy umiejętności mądrej rozmowy o trudnych kwestiach.
To jedno z większych komediowych zaskoczeń ostatnich lat i dowód, że czasem warto dać szansę gatunkowi, który pozornie już dawno trafił do lamusa, ustępując miejsca ponurym komediom o związkach, miejscach pracy lub rodzinach znacznie bardziej mrocznych niż ta z "One Day at a Time". Zachęcamy do dania szansy tej ciepłej produkcji, która pozwala poczuć się lepiej i doskonale da się oglądać w formie poprawiającego humor maratonu. [Kamila Czaja]
Oba sezony "One Day at a Time" dostępne są na Netfliksie.
"Niepewne"
Jedna z najbardziej niedocenianych komedii z ostatnich lat (jeśli nie liczyć bardzo wysokich ocen od amerykańskich krytyków). Wielka szkoda, bo Issa Rae ma do powiedzenia więcej, niż wielu bardziej doświadczonych – życiowo i serialowo – twórców. Serial HBO, który ma korzenie w internetowej produkcji "Awkward Black Girl", to jedna z najlepszych, najbardziej autentycznych historii o tym, jak to jest mieć 30 lat i nie wszystko poukładane tak, jakbyśmy chcieli.
Głównymi bohaterkami są Issa (Issa Rae) i Molly (Yvonne Orji), dwie przyjaciółki, które bardzo wiele różni. Jedna ma słabo opłacaną pracę w organizacji pomagającej młodzieży, druga jest wziętą prawniczką. Jedna jest w dłuższym związku, który pewnego razu postanawia wyrzucić do kosza, druga desperacko chciałaby założyć rodzinę, tylko nie ma z kim. Obie są czarnoskóre, ale to ich nie definiuje, w każdym razie nie w tym stopniu co wiek i życiowe pogubienie. To dziewczyny takie jak my, poszukujące swojej drogi i co chwila zastanawiające się, czy aby "w tym wieku" nie powinny mieć czegoś innego albo czegoś więcej.
Dziewczyny, które na tle bohaterek innych seriali wyróżnia autentyczność, pozytywna energia i to, że nie boją się być zwyczajne. Kwestie rasowe czy ogólniej społeczne, owszem, są w serialu obecne, ale nie przysłaniają tego, co jest tu najważniejsze – przyjaźń, miłość, poszukiwanie własnego ja. "Niepewne" dobrze wiedzą, że bycie świadomym społecznie nie musi oznaczać moralizowania. Jeśli więc pojawia się rasizm albo seksizm, to zwykle jest to wątek z mniej oczywistym twistem.
Issa Rae wie, jak puszczać oczko do widza, a do tego ma w sobie tonę energii i fantastycznie rymuje, zwłaszcza do siebie, przed lustrem. Warto nadrobić dotychczasowe odcinki w oczekiwaniu na 3. sezon. [Marta Wawrzyn]
Dwa sezony "Niepewnych" dostępne są w HBO GO.
"Fleabag"
Fleabag, bohaterkę serialu o tym samym tytule znacie, nawet jeśli nigdy go nie oglądaliście. To młoda kobieta mieszkająca w Londynie, szukająca szczęścia, miłości i konkretnego celu w życiu oraz próbująca odkryć, co właściwie kryje się pod mgliście brzmiącym terminem "dorosłość". Sporo podobnych postaci pojawia się we współczesnej telewizji, więc wybicie się w tym tłumie to coraz większe wyzwanie. Jej udało się to bez trudu.
Bohaterka grana przez Phoebe Waller-Bridge (która jest też twórczynią serialu) wyróżnia się bowiem od pierwszego kontaktu, nawiązując go z nami bezpośrednio i przebijając tym samym czwartą ścianę, a potem robi się tylko dziwniej. Stopniowo odkrywamy bowiem, że za pełnymi sarkazmu, nieraz bardzo ostrymi i niegrzecznymi komentarzami Fleabag, kryje się pełna smutku, depresyjna i uderzająco samotna kobieta, choć na brak towarzystwa narzekać nie może.
Ma wszak nawet kilku w równym stopniu fatalnych facetów, sztywną siostrę oraz ojca żyjącego pod pantoflem koszmarnej macochy (w tej roli jak zawsze znakomita Olivia Colman). W takim otoczeniu musi dochodzić do niecodziennych sytuacji, a serial przedstawia je w naprawdę pomysłowy sposób, gwarantując nam sporo zdrowego śmiechu. Nie brak tu zarówno absurdu, jak i celnej ironii, miłośnicy brytyjskiego humoru poczują się zatem jak ryby w wodzie.
A gdy już zdążycie się zakochać we Fleabag, jej pokręconym życiu i skomplikowanej osobowości, serial zrzuci emocjonalną bombę, sprawiając, że śmiech uwięźnie Wam w gardłach. "Fleabag" potrafi w jednej chwili zamienić się z uroczej komedii w tragifarsę, której długo nie będziecie mogli wyrzucić z głowy. Podobnie jak jej bohaterki, która w zaledwie kilku krótkich odcinkach odsłoni przed Wami więcej, niż większość seriali na przestrzeni całych sezonów. Jeśli chcecie zrozumieć, jak powinien wyglądać komediodramat z prawdziwego zdarzenia, nie znajdziecie lepszego przykładu. [Mateusz Piesowicz]
"Fleabag" można oglądać w serwisie Amazon Prime Video.
"Crazy Ex-Girlfriend"
Niedawno kusiliśmy Was 10 powodami, żeby obejrzeć ten serial, ale nigdy dość zachwalania tej niezwyklej komedii, która przekracza granice gatunków, a niejednokrotnie i granice tego, na co pozwalają sobie zwykle produkcji ogólnodostępnych stacji.
To opowieść o Rebece Bunch, zdolnej prawniczce, które po przypadkowym spotkaniu Josha, swojego chłopaka z nastoletnich czasów, porzuca Nowy Jork i przenosi się do prowincjonalnej West Coviny w Kalifornii. Tak streszczona fabuła może sprawiać wrażenie prostej historii o próbie odzyskania dawnej miłości. Szybko jednak okazuje się, że obsesyjne uczucie do Josha to tylko wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o problemy Rebeki ze światem i z sobą samą. A "Crazy Ex-Girlfriend" to lekcja feminizmu, umiejąca jednak atakować także jego wypaczenia. I komediodramat, który potrafi doprowadzić do płaczu i ze śmiechu, i ze wzruszenia.
Ten serial mógł okazać się kolorową wydmuszką, ale to ambitna opowieść o interesującej (anty)bohaterce i jej decyzjach, często co najmniej kontrowersyjnych. Rachel Bloom w głównej roli potrafi zbudować postać wielowymiarową, nieraz irytującą, ale i budzącą współczucie. A i na drugim planie mamy mało opatrzonych, wyśmienitych aktorów. Wystarczyłaby już Donna Lynne Champlin jako Paula, przyjaciółka Rebeki, ale i reszta obsady robi z większych i mniejszych ról prawdziwe perełki.
"Crazy Ex-Girlfriend" nie zachwycałaby aż tak bardzo fabułą i aktorstwem, gdyby nie fantastyczne piosenki. Nie jesteśmy nawet w stanie wskazać kilku ulubionych, bo gdybyśmy zaczęli wymieniać nasz top utworów z trzech dotychczasowych sezonów, to nie wystarczyłoby czasu na inne seriale… Uwierzcie nam więc na słowo, że właściwie każdy odcinek przynosi co najmniej jedną świetną parodię jakiegoś muzycznego gatunku i rewelacyjny tekst idealnie wpasowujący się i w fabułę, i w gust fanów czarnego humoru oraz niebanalnych rymów.
To serial mocno specyficzny, nie każdemu musi podobać się taki miksujący wiele konwencji styl. Zachęcamy jednak do spróbowania – z zastrzeżeniem, że kilka pierwszych odcinków nie oddaje złożoności i kunsztu tego słodko-gorzkiego musicalu. [Kamila Czaja]
Dwa pierwsze sezony "Crazy Ex-Girlfriend" już dostępne na Netfliksie, 3. sezon od 17 marca.
"GLOW"
Serial Netfliksa, który nas zaskoczył swoją świeżością, energią i tym, jak pięknie udowodnił, że wszystko da się przekuć w złoto. "GLOW" to oparta na faktach opowieść o kobietach, które brały udział w absurdalnie dziś wyglądającym, tandetnym programie "Gorgeous Ladies of Wrestling" z lat 80. Wbrew temu, co sugerują niektóre opisy, to nie była żadna "kobieca liga wrestlingowa", tylko szereg ustawionych, od początku do końca wyreżyserowanych rozgrywek pomiędzy zawodniczkami, odgrywającymi role rodem z najgorszych stereotypów.
Wyeksponowane w serialu Netfliksa Zoya the Destroya i Liberty Belle to tylko wierzchołek góry lodowej. Oryginalne "GLOW" potrafiło przekuć w sukces dużo bardziej przerażające stereotypy – rasowe choćby – i jakimś cudem sprawić, że kobiety, które je powołały do życia, nie straciły nic ze swojej siły, wręcz przeciwnie. I tym właśnie jest netfliksowy serial – opowieścią o girl power i seksizmie w branży rozrywkowej, ukrytą pod dużą warstwą brokatu, makijażu i lakieru do włosów.
Spandeksowo-neonowa otoczka to totalny kicz, ale "GLOW" jest czymś dużo, dużo więcej niż tylko komedią osadzoną w nietypowych okolicznościach przyrody. To historia o odrzuceniu, poszukiwaniu akceptacji i odzyskiwaniu wiary w siebie w świecie, który okrutnie traktuje każdego, kto jest inny, dziwny i nieprzystający do hollywoodzkich ideałów. Historia, która ma drugie dno, a tym drugim dnie jeszcze jedno, i jeszcze.
Fantastyczna kobieca obsada, z Alison Brie i Betty Gilpin, dosłownie niesie ten serial, ożywiając na ekranie najbardziej nawet przerysowane charaktery. Jest sporo śmiechu, choć czasem takiego przez łzy. Bohaterki i czuwający nad nimi reżyser (Marc Maron) bardzo szybko stają się nam bliscy, zaś sama oprawa, na czele z odjechanymi kostiumami, w których panie toczą walki, i ogromną dawką muzyki z lat 80., prezentuje się fenomenalnie. [Marta Wawrzyn]
"GLOW" jest dostępne w serwisie Netflix.