Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
18 marca 2018, 22:03
"Zabójstwo Versace: American Crime Story" (Fot. FX)
W tym tygodniu u nas rządzą "American Crime Story", "High Maintenance" i "Odpowiednik". Pierwszy Drugi w historii kit dostaje od nas "This Is Us" za zaskakująco nijaki finał 2. sezonu.
W tym tygodniu u nas rządzą "American Crime Story", "High Maintenance" i "Odpowiednik". Pierwszy Drugi w historii kit dostaje od nas "This Is Us" za zaskakująco nijaki finał 2. sezonu.
HIT TYGODNIA: Howard kontra Howard w 8. odcinku "Odpowiednika"
"Odpowiednik" systematycznie pnie się na liście naszych ulubionych seriali, bo – jak ostatnio pisał Mateusz – jest to systematycznie budowana układanka, której poznawanie staje się bardziej wciągające z każdym kolejnym odcinkiem. Mogę się tylko pod tym podpisać i dodać, że uwielbiam skrupulatność, z jaką napisani są bohaterowie, w szczególności zaś obaj Howardowie, grani przez J.K. Simmonsa.
Po tym co zrobił Peter na końcu odcinka "Love the Lie", Simmons będzie miał jeszcze większe pole do popisu, a emocje w serialu sięgną zenitu. Na razie jednak chciałabym zatrzymać się na chwilę przy rozmowie obu Howardów, którzy, bogatsi o doświadczenia z całego sezonu, powiedzieli sobie nawzajem, co o sobie myślą. Zachwycający w tej konfrontacji był zwłaszcza Howard nr 1, który okazał się nie tylko być świadom grzeszków swojej Emily, ale i był w stanie rzucić prosto w twarz parę słów prawdy Howardowi nr 2.
To była kłótnia na najwyższym poziomie aktorskim, bo w jednym momencie zobaczyliśmy obu Howardów w zupełnie innym świetle – ten, którego uważaliśmy za nieudacznika i popychadło, okazał się człowiekiem nie tylko silniejszym, ale przede wszystkim świadomym tego, co ma i czego nie ma. Ten drugi zaś mógł tylko patrzeć na swojego odpowiednika z mieszanką podziwu, zazdrości i irytacji, że jego życie nie potoczyło się inaczej. A w jednego i drugiego wcielił się ten sam człowiek. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Darren Criss jako chłopak, który miał być wyjątkowy
"Creator/Destroyer" to najdłuższy i obok "House by the Lake" najwyżej oceniany na IMDb odcinek "Zabójstwa Versace" (przynajmniej w tym momencie). Nie dziwi mnie to w ogóle, bo w tym najwcześniejszym chronologicznie rozdziale historii przyszłego mordercy, któremu ojciec od małego powtarzał, że jest wyjątkowy i dlatego sukces sam przyjdzie, fascynujące jest dosłownie wszystko. Począwszy od tego, jaki mętlik w głowie miał mały Andrew, zapatrzony w ojca i karmiony specyficznymi lekcjami życiowymi, a skończywszy na początkach poszukiwania przez nastoletniego Andrew drogi życiowej, która potwierdziłaby przypisywaną mu wyjątkowość.
Przesadzone, teatralne emocje pasowały tutaj jeszcze bardziej niż w poprzednich rozdziałach, bo pod koniec tego odcinka Andrew dowiedział się całej prawdy o ojcu i poznał, co to jest desperacja. Konfrontacja z Modesto (Jon Jon Briones, doskonały w tej roli) została zagrana przez Darrena Crissa jak koniec świata, bo to faktycznie był koniec świata dla Andrew, od małego hołubionego przez tatę. A jednocześnie serial wyraźnie zasugerował, że oprócz hołubienia były też inne elementy, jak potwierdzona skłonność Modesto do przemocy i niepotwierdzone (ale to nie znaczy, że nieprawdziwe) historie o molestowaniu syna.
Skomplikowana, chora relacja Andrew z nie tylko z ojcem, ale i z niepotrafiącą wziąć spraw w swoje ręce matką, to oś "Creator/Destroyer". Historia z tych, które ogląda się z mieszanką fascynacji i konsternacji. A jeszcze dziwniejsze odczucia mogły się pojawić, kiedy zobaczyliśmy Andrew w wersji z liceum, tańczącego w czerwonym kombinezonie, zapoznającego się z Lizzie, robiącego sobie bardzo nietypowe zdjęcie do yearbooka (niesamowite, jak Darren Criss jest tutaj podobny do prawdziwego Cunanana) i w każdej sekundzie swojej obecności na ekranie pracującego na tytuł tego, którego koledzy ze szkoły nigdy nie zapomną.
Trudno oderwać wzrok od Crissa w takiej wersji i trudno nie bić mu brawa za to, jak skomplikowany, pokręcony, zniuansowany i wypełniony emocjami jest portret mordercy, który stworzył. Przed nami już tylko finał. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Taneczny maraton i problemy współczesności w "High Maintenance"
Nie rzucajcie elektryczności, bo grozi to pożarem. Myślcie, zanim wrzucicie tweeta z przeprosinami za wcześniejszego. I absolutnie nigdy nie palcie trawki w trakcie czwartej doby indywidualnego maratonu tanecznego. Takie oto porady można wyciągnąć z "#goalz" – przedostatniego odcinka 2. sezonu "High Maintenance".
A do pewnego momentu wyglądało to wszystko jeszcze w miarę normalnie. Wszak uzależniony od internetu Jasper (Neimah Djourabchi) i zmagająca się z falą hejtu Raina (Kate Berlant) nie są postaciami szczególnie oderwanymi od rzeczywistości. Pewnie wielu z Was zdarzyło się pomyśleć, jak cudownie byłoby się choć na chwilę uwolnić od tysięcy powiadomień i zalewu informacji – nawet jeśli wymagałoby to życia bez autokorekty. O jadzie sączonym przez anonimowych internautów w stronę dziewczyny nawet nie wspominam, znamy to zewsząd.
Oczywiście "High Maintenance" obydwie sytuacje spuentowało w przewrotny sposób, ale to był dopiero początek atrakcji. Potem wszak zaczął się taniec. A dokładnie rzecz biorąc przekraczający granice ludzkiej wytrzymałości maraton, w ramach którego Gloria (fantastyczna Alex Auder) miała nie zatrzymywać się ani na moment przez 5 dób. Wszystko przy wsparciu wody kokosowej i przyjaciół. O ile tej pierwszej nie zabrakło, drudzy wykruszyli się dość szybko i zaczęły się problemy.
Jak by się to skończyło, gdyby nie Guy i spowodowana przez jego towar nagła potrzeba opowiadania o malowidłach w Lascaux, nigdy się nie dowiemy. Ale i tak podziwiamy wytrwałość Glorii oraz pomysłowość twórców. Ta chyba nie ma żadnych ograniczeń. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: Bardzo marne magiczne sztuczki w "Deception"
Cameron Black (Jack Cutmore-Scott) to popularny iluzjonista z Las Vegas, którego kariera zostaje zrujnowana w wyniku skandalu. Naturalnym następnym krokiem jest więc dla niego nawiązanie współpracy z FBI i ściganie przestępców przy pomocy magicznych trików. Tak przynajmniej wydają się twierdzić twórcy "Deception" – nowego procedurala ABC, który rzuca wyzwanie wszystkim idiotycznym pomysłom, jakie dotąd widzieliśmy w telewizji.
I choć pewnie nie wygrałby w tym starciu jednogłośnie, to zdecydowanie za mało, by przyciągnąć nas do ekranu na dłużej niż odcinek. "Deception" poza nonsensownym konceptem nie oferuje bowiem nic interesującego. To procedural jakich wiele, z banalnymi intrygami, sztucznymi postaciami i toną schematów, które wszystkie zdążyły się tu już przewinąć.
Nie pomaga serialowi również główny bohater, bo choć Cutmore-Scott wygląda na sympatycznego faceta, charyzmy niezbędnej w tego typu roli nie ma ani grama. Drugiego Castle'a z tego pana raczej nie będzie, także pod względem romansowym, bo chemii między nim a jego sceptyczną partnerką, agentką Kay Daniels (Ilfenesh Hadera), nie odnotowałem.
Podobnie jak emocji, napięcia czy choćby odrobiny zabawy, przy której nie chciałoby się odwracać wzroku z zażenowania. Celowali twórcy w lekką rozrywkę, ale ona również ma swoje wymagania. "Deception" nawet nie próbuje udawać, że je spełnia. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: "For the People", czyli ShondaLand idzie do sądu
Na papierze "For the People" ma potencjał i mogłoby spodobać się widzom, którzy lubią styl Shondy Rhimes. Pomysł jest prosty – przeniesienie konwencji znanych z "Grey's Anatomy" ze szpitala na salę sądową. Grupa początkujących adwokatów z urzędu i prokuratorów, doświadczeni mentorzy, wstrząsające sprawy, gorące romanse. Dostalibyśmy ShondaLand w całej krasie i przez kilka lat trudno byłoby się oderwać. Nawet ze świadomością, że to raczej nie Bergman.
"For the People" stworzył jednak współpracownik Shondy, a nie ona sama. I niestety bardzo wyraźnie widać, że Paul William Davies musi się jeszcze sporo nauczyć od mistrzyni szokujących zwrotów akcji, licznych miłosnych trójkątów (albo i ambitniejszych wielokątów) oraz udawania, że właśnie tak wygląda życie jakiejś grupy zawodowej. Nowy serial prawniczy znanej firmy producenckiej wypada jak blada kalka czy to "Grey's Anatomy", czy nawet seriali znacznie bardziej absurdalnych – "How to Get Away with Murder" i "Skandalu".
Obsada "For the People" ma potencjał, ale rozpoznawalni aktorzy (Britt Robertson, Hope Davis, Ben Shenkman) nie mają co robić z tak słabo napisanym materiałem. Bronią się młodzi prokuratorzy Kate (Susannah Flood) i Leonard (Regé-Jean Page), ale możliwe, że i to jedynie kwestia słabego tła. Sprawy nie wciągają, a szybkie przeskoki między wątkami tylko chwilami pozwalają zapomnieć o nudzie. To wszystko już było, ale w lepszej wersji, więc szkoda czasu. [Kamila Czaja]
KIT TYGODNIA: Weselne rozczarowanie w "This Is Us"
Gdyby "odcinek The Wedding" wypadł w trakcie sezonu, prawdopodobnie oszczędziliśmy serialowi Dana Fogelmana "wyróżnienia" kitem. Jednak wobec finału serii oczekiwania zawsze są wyższe, a "This Is Us" nie miało tu do zaoferowania prawie nic poza zaskakująco banalnym weselem oraz nieznośną dawką patosu.
Przebłyskom w postaci kolejnych dowodów, że Randall i Beth są fantastyczni, a Rebecca w tym sezonie to jedna z najbardziej złożonych i najlepiej zagranych postaci, towarzyszyły dziwaczne sceny snów Kate. Wyglądały na nakręcone tylko po to, żeby pokazać starszą wersję Jacka. Znów mieliśmy przykłady nieprzepracowania żałoby, choć zdawało się, że ten sezon powoli zaczął prowadzić Pearsonów w stronę bardziej samodzielnego życia, niedeterminowanego śmiercią męża i ojca.
Raziło jednak przede wszystkim scenariuszowe pójście po linii najmniejszego oporu. Większość spraw rozegrano przy pomocy długich i wzniosłych przemów, a Zoe pojawiła się znikąd, by okazać się akurat mentorką, jakiej potrzebowała Deja, oraz kolejną dziewczyną Kevina.
"This Is Us" znów spróbowało na widzach swoich chwytów konstrukcyjnych, ale całkiem intrygujące zapowiedzi przyszłości zmontowane hurtowo pod koniec "The Wedding" nie uratowały sytuacji. Za dużo zepsuła reszta odcinka, który zamiast spodziewanych emocji i/lub zwrotów akcji przyniósł nijaką godzinę rodzinnego banału. Nie skreślamy "This Is Us", ale spodziewaliśmy się po twórcach serialu czegoś więcej, zwłaszcza w finale sezonu. [Kamila Czaja]