Witajcie w lodowatym piekle. "Terror" – recenzja nowego serialowego horroru telewizji AMC
Marta Wawrzyn
26 marca 2018, 22:03
"Terror" (Fot. AMC)
Świetna książka Dana Simmonsa doczekała się godnej ekranizacji. Serial AMC zachwyca nie tylko jako stylowy horror, ale też jako dojrzała opowieść o zdesperowanych ludziach w koszmarnej sytuacji.
Świetna książka Dana Simmonsa doczekała się godnej ekranizacji. Serial AMC zachwyca nie tylko jako stylowy horror, ale też jako dojrzała opowieść o zdesperowanych ludziach w koszmarnej sytuacji.
Jeśli czytaliście "Terror" Dana Simmonsa, to wiecie, że to coś więcej niż horror w krainie lodu. Powieść o XIX-wiecznej brytyjskiej ekspedycji morskiej, która wyruszyła w stronę Arktyki szukać Przejścia Północno-Zachodniego – czyli prostszej drogi do Chin i Indii – jest materiałem niełatwym do zekranizowania choćby ze względu na nielinearną narrację, prezentującą różne punkty widzenia, czy szczegółowe opisy zarówno otaczającej marynarzy rzeczywistości, jak i ich stanów wewnętrznych, wzajemnych relacji etc. Koszmar, który ich spotyka w śnieżnej krainie, to tylko część atrakcji. "Terror" nie istniałby bez wyrazistych postaci, wyśmienicie napisanych dialogów i działających na wyobraźnię opisów.
I choć w telewizyjnej produkcji nie dało się tego wszystkiego pokazać w takiej wersji, jaką zapamiętali czytelnicy Simmonsa, to koniec końców uważam, że jej twórcy, David Kajganich i Soo Hugh, do spółki z firmą produkcyjną Ridleya Scotta, zrobili rzecz bardzo dobrą, a momentami wręcz wyśmienitą. Serial, który swobodnie łączy gatunki, prezentując najróżniejsze aspekty rozgrywającej się w arktycznym piekle ludzkiej tragedii.
Ale zacznijmy od początku. "Terror" to oparta na faktach opowieść o wyprawie morskiej dwóch statków, HMS Erebus i HMS Terror, które wiosną 1845 popłynęły w kierunku Arktyki. Była to już kolejna ekspedycja poszukująca Przejścia Północno-Zachodniego, najlepiej przygotowana ze wszystkich. Oba okręty były potężne, wypakowane zapasami i wyposażone w silniki parowe. A jednak coś poszło nie tak. Statki utknęły w lodzie i zaczęła się wielomiesięczna walka o przetrwanie, w której straszliwe warunki atmosferyczne stanowiły tylko część problemu. Druga część to nadprzyrodzony i zarazem fikcyjny element tej opowieści – jakiś koszmarny stwór, który zaczął atakować członków ekspedycji w mrozie i ciemności. Nie mamy pewności, co się stało z tymi ludźmi, a wraki obu statków znaleziono dopiero kilka lat temu.
Z punktu widzenia odbiorcy jest to więc bardzo atrakcyjna rozrywka, zawierająca w sobie elementy klasycznego horroru, przygodówki w historycznej oprawie, dramatu kostiumowego, a nawet thrillera psychologicznego. Prawdziwa historia spotyka się tutaj z fikcyjnymi elementami w atmosferze napięcia i grozy, jaką potrafią odmalować tylko najlepsi twórcy. I po obejrzeniu czterech odcinków serialu AMC (z dziesięciu) mogę powiedzieć, że efekt jest co najmniej zadowalający.
Choć "Terror" nie ma budżetu "Gry o tron", a całą serialową Arktykę zbudowano w studiu w Budapeszcie (!), wszystko wygląda wspaniale – od olśniewającej i przerażającej bieli, poprzez dopracowaną w drobnych szczegółach scenografię, aż po cudne, błękitne mundury oficerów Królewskiej Marynarki Wojennej. Jasne, to wciąż telewizja, ale piękna, stylowa i efektowna; taka, która na każdym kroku cieszy oczy i uszy. Do tego zaś dochodzi jedyna w swoim rodzaju historia, która straszy, wciąga i wgryza się w naturę ludzką, jak na porządny horror przystało. Choć w serialu nie brak krwawych, mocnych obrazów, najbardziej przeraża to, co jest nieuchwytne i często znajduje się po prostu w nas samych.
Powiedzieć, że "Terror" jest doskonałym studium ludzkiej desperacji, samotności i przerażenia w tragicznej sytuacji, to nic nie powiedzieć. To nie jest mroczna bajka o śnieżnych potworach, to dojrzały dramat psychologiczny, oparty na starciu osobowości, wizji, ludzkich wierzeń i przekonań, które nabiera szczególnie interesującego wymiaru, kiedy patrzymy na dysputy dowódców obu okrętów, napuszonego komandora sir Johna Franklina (Ciarán Hinds, "Gra o tron") i emocjonalnego komandora Francisa Croziera (Jared Harris, "Mad Men"). Jest jeszcze ten trzeci, James Fitzjames (Tobias Menzies, "Outlander"), prawa ręka sir Johna i człowiek, który ma zwyczaj mu przytakiwać, kiedy akurat nie jest zajęty chwaleniem się egzotycznymi przygodami i własnym męstwem.
Dynamika relacji w tej trójce od początku stanowi najmocniejszą stronę "Terroru", a patrzenie, jak w obliczu coraz trudniejszych okoliczności spadają z nich maski – cała ta ich brytyjskość, wystudiowana grzeczność i ogłada w wiktoriańskim wydaniu, ale także spętanie obowiązującymi w marynarce sztywnymi zasadami – i na wierzch wychodzi to, co w człowieku najbardziej pierwotne, jest fascynującym zajęciem. Zwłaszcza że tylko Crozier, dowódca Terroru, ma otwarty umysł, potrafi przewidywać, dopasowywać się do okoliczności i podejmować niepopularne decyzje. To on jest tutaj głosem rozsądku, co niektórzy mylą z tchórzostwem. Sir John prze do przodu, bo tak nakazuje mu Bóg, rozkazy z Londynu i specyficzne pojmowanie odwagi. A ponieważ to on jest dowódcą całej ekspedycji, Crozier – który przed nim odpowiada i musi stosować się do jego rozkazów – może tylko uciec na własny statek i nalać sobie szklaneczkę whisky na skołatane nerwy.
Alkoholik kontra abstynent, bezbożnik kontra człowiek co chwila spoglądający w stronę niebios, nielubiany, traktowany zawsze z góry Irlandczyk kontra szanowany angielski lord – Francis Crozier i sir John Franklin to fascynujące w każdym calu duo, dobrane na zasadzie przeciwieństw. Różni ich wszystko – charakter, przekonania, sposób działania, nawet to, jak wyglądają ich kajuty i jakie zasady panują na ich statkach – łączy zaś skomplikowana więź, w której jest miejsce i na wzajemną niechęć, i na bardzo dużo szacunku, i nawet na nutkę dawnej sympatii. Konflikt rysuje się sam, a z czasem odkrywane są powody, dla których panowie porwali się razem na tę przygodę. I tutaj również możecie się spodziewać wyjścia poza schematy.
To właśnie ta dwójka rządzi na ekranie, szczególnie zaś genialnie odsłaniający kolejne warstwy swojego bohatera Harris, który gra tu swoją najlepszą rolę od czasów "Mad Men" (a przypominam, że był jeszcze chociażby w "The Crown"). Z dowódcą Terroru najłatwiej sympatyzować jako najbardziej ludzkim z całej ekipy. A z czasem zaczynają wychodzić na jaw jego frustracje, problemy osobiste i rzeczy, które powodują, że nietrudno zrozumieć, czemu Irlandczyk narobił sobie wrogów. Krótko mówiąc, Harris ma duże pole do popisu i wykorzystuje to, z odcinka na odcinek tworząc coraz bardziej skomplikowaną i niejednoznaczną postać. Mroczny urok "Terroru" to w dużej mierze jego zasługa, przynajmniej na tej najbardziej realistycznej, czysto ludzkiej płaszczyźnie.
Popisy aktorskie Harrisa, Hindsa i w mniejszym stopniu też Menziesa, którzy z naturalnością weszli w role posługujących się literackim językiem XIX-wiecznych oficerów marynarki, zachwycają w każdym odcinku. Ale "Terror" to nie tylko oni; w mniejszych rolach pojawiają się m.in. Paul Ready jako dr Henry Goodsir, Ian Hart jako Thomas Blankly, Adam Nagaitis jako Cornelius Hickey i Nive Nielsen jako Lady Silence, tajemnicza Inuitka, na którą część marynarzy patrzy podejrzliwie, nie tylko dlatego że kobieta na pokładzie nigdy nie oznacza niczego dobrego.
Serial jest doskonale napisany, zrealizowany z dbałością o szczegóły (pierwsze odcinki wyreżyserował Edward Berger, z kolei autorem fantastycznych zdjęć jest Florian Hoffmeister); piękny, straszny i przejmujący jednocześnie. Autentyczne, wielowymiarowe postacie sprawiają, że stylizowany język z książki Dana Simmonsa ożywa w serialu, czyniąc tę mroczną przygodę bardziej wyrafinowaną niż typowe śnieżne horrory. W niewyobrażalnym, ekstremalnym zimnie, często w całkowitych ciemnościach, oświetlanych jedynie małymi lampkami, toczy się nie tylko walka o przetrwanie, ale i konflikt charakterów. Konflikt, który jest najbardziej ludzką rzeczą pośród dziejących się dookoła rzeczy nieludzkich. Bo oprócz potwora, którego nie tak łatwo zdefiniować czy w ogóle dostrzec wśród wszechogarniającej bieli, marynarzom grozi głód, zamarznięcie i liczne choroby. W tych warunkach cywilizowany człowiek przestaje istnieć, zostaje tylko człowiek pierwotny.
"Terror" to zdecydowanie coś więcej niż wciągająca przygodówka z dodatkiem tajemnicy, grozy i lodowatych temperatur. To dojrzały, niespiesznie prowadzony dramat, zachwycający świetnymi portretami psychologicznymi głównych bohaterów i potrafiący nagrodzić widza uważnego i cierpliwego. Rozrywka inteligentna, klimatyczna i niepodobna do niczego, co teraz możecie zobaczyć w telewizji, nawet jeśli w pewnym stopniu bazująca na znanych motywach. Brutalne studium natury ludzkiej, pełen napięcia i pytań egzystencjalnych horror, w którym straszny jest nawet wicher, i wspaniała opowieść kostiumowa w męskim wydaniu.
Jeśli nie liczyć niszowego "Halt and Catch Fire", "Terror" to najlepszy serial AMC od czasów "Mad Men" i "Breaking Bad", i zarazem pierwszy tytuł, który może przynieść stacji długo oczekiwany sukces międzynarodowy ("The Walking Dead" i "Better Call Saul" nie bierzemy pod uwagę, bo ten pierwszy poza USA jest na FOX-ie, a ten drugi na Netfliksie). Bardzo na to liczę, chociażby dlatego, że oparty na książce Simmonsa 1. sezon serialowego "Terroru" mógłby być świetnym początkiem antologii, utrzymanej w zupełnie innym klimacie, niż dosłownie wszystko, co jest w telewizji.
"Terror" startuje w Polsce 5 kwietnia o godz. 22:00 na kanale AMC.