Tańcząca psychoza. "Legion" – bezspoilerowa recenzja premiery 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
1 kwietnia 2018, 21:52
"Legion" (Fot. FX)
Tam, gdzie kończy się zwykła telewizja, zaczyna się "Legion". W 2. sezonie najbardziej niezwykłego serialu na świecie nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Tam, gdzie kończy się zwykła telewizja, zaczyna się "Legion". W 2. sezonie najbardziej niezwykłego serialu na świecie nic się w tej kwestii nie zmieniło.
"Witajcie w szaleństwie" – pada w pewnym momencie odcinka otwierającego 2. sezon "Legionu", a ja się zastanawiam, czemu nikt nie dodaje zaraz potem: "ponownie". Może dlatego, że poprzednia wizyta w niezwykłym świecie stworzonym przez Noah Hawleya była tylko wytworem naszej wyobraźni? Ale skoro tak, to czy teraz również mam urojenia? Szczerze mówiąc, po trzykrotnym seansie premierowego odcinka absolutnie niczego nie jestem już stuprocentowo pewien.
I choć serial wyraźnie przestrzegał, że zagłębiając się weń zbyt mocno, ryzykujemy własnym zdrowiem psychicznym, nie potrafiłem oprzeć się pokusie, by zanurzać się w nim jeszcze raz i jeszcze, za każdym razem odnajdując coś nowego. Bo mimo że pewne rzeczy w psychodelicznej ekranizacji komiksu rozgrywającego się w świecie X-Menów uległy zmianie, jedno w szczególności pozostało takie samo – ten obłąkany spektakl nadal wciąga jak narkotyk. Nawet gdy trudno jednoznacznie stwierdzić, co my właściwie oglądamy.
A mogę Was zapewnić, że takie właśnie znajome uczucie, które towarzyszyło nam często w trakcie 1. sezonu, jest obecne również w jego kontynuacji. W historii, która momentami wydaje się całkiem banalna, gdy prowadzi nas za rękę przez prostą, komiksową fabułę, by zaraz potem wyskoczyć z czymś tak oderwanym od rzeczywistości, że człowiek automatycznie zaczyna się zastanawiać, w którym momencie przypadkiem zmienił kanał. Wierzcie mi, niczego innego nie chciałbym teraz bardziej, niż otwarcie zachwycać się takimi właśnie sekwencjami z nowego "Legionu", ale spokojnie, nie zamierzam zepsuć Wam zabawy. Wiedzcie tylko, że są i macie na co czekać.
Co nie oznacza oczywiście, że zwykła historia nie jest tu warta uwagi. Nic bardziej mylnego, a to z prostego powodu. Pojęcie "zwykłości" w odniesieniu do "Legionu" oznacza coś zupełnie innego, niż gdzie indziej. Więc owszem, punkt wyjścia jest prosty: od wydarzeń z poprzedniego sezonu minął rok, nasi bohaterowie współpracują z Division 3 w celu wytropienia pozostającego na wolności Shadow Kinga, a David (Dan Stevens) właśnie się odnalazł i myśli, że minął ledwie jeden dzień. Prawda, że proste?
Jasne, że tak. W teorii. W praktyce sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, bo David nie za bardzo wie, co się z nim ostatnio działo, a jego przyjaciele nie dość że nie są przekonani, czy aby na pewno mogą mu zaufać, to jeszcze mają na głowie kilka innych problemów. No i okoliczności wyraźnie się zmieniły, jakimś cudem czyniąc serial jeszcze bardziej żywym, chwilami zaskakująco lżejszym w tonie i znacznie, ale to znacznie dziwniejszym, niż do tej pory. W skali abstrakcji to jakieś… hmm, nie, już dawno wyszliśmy poza jakiekolwiek skale.
Krótko mówiąc, to po prostu Noah Hawley w całej okazałości. Twórca, który w wolnych chwilach zastanawia się, co Freddy Krueger porabia w ciągu dnia, i potem przelewa te swoje ekscentryczne myśli na ekran. A my obserwujemy efekty w postaci człowieka z koszem na głowie, kobiet z wąsami, psychologicznych wirusów, wywołujących ciarki wizyt na basenie oraz baru, w którym Leslie Knope poczułaby się jak w raju. Wcale nie przesadzam, mówiąc, że każdy tutejszy kadr jest małym surrealistycznym dziełem sztuki. Do zwykłego podziwiania nadaje się zatem "Legion" nawet lepiej niż wcześniej.
Co jednak jest w tym szaleństwie najważniejsze, to fakt że pasuje jak ulał do historii, oddając jej dualistyczną naturę. Na pierwszy rzut oka wygląda więc "Legion" jak zbiór przypadkowych scen przypominających sekwencję myśli paranoika, ale im bliżej mu się przyjrzeć, tym łatwiej dostrzec klarowną strukturę fabularną. Fundamentami tejże są natomiast solidnie napisani bohaterowie, co z kolei gwarantuje, że w całym tym rozgardiaszu zawsze znajdzie się trochę miejsca na emocje.
I rzeczywiście, tych nie brakuje już w pierwszym odcinku, w którym sporo miejsca poświęcono konsekwencjom, jakie ostatnie wydarzenia miały dla Davida i Syd (Rachel Keller). Ich związek wprawdzie nie stracił niczego ze swego uroku, ale sami zobaczycie, że pojawi się w nim szczypta wątpliwości, stopniowo przybierająca coraz większe rozmiary. A to bynajmniej nie jedyne gorzkie nuty w wypełnionej innymi cudami godzinie. Znaleźć na nie czas w tym szale to już sztuka, ale sprawić, że wybrzmią tak mocno i autentycznie? Magia.
"Legion" dokonuje tego jednak bez żadnych problemów, wcale nie oddzielając szaleństwa od normalności. Wręcz przeciwnie, chaos i niestworzone obrazy są częścią tego świata na takich samych prawach co uczucia. Narkotyczne wizje mogą więc tu mieć bardzo rzeczywiste podstawy, a podświadome lęki przybierać całkiem realne formy – i wszystko to będzie miało perfekcyjny sens. Może bowiem Hawley zabierać nas coraz dalej w głąb króliczej nory, ale towarzyszą temu niezmiennie te same, znajome emocje, nawet gdy dotyczą sytuacji dalekich od codzienności.
Nic z tego nie miałoby jednak prawa zaistnieć bez doskonałych wykonawców, a ci wydają się czuć w swoich rolach jeszcze lepiej niż ostatnio. Dan Stevens jako David to nadal niedająca się rozszyfrować enigma. Rachel Keller przenika do głębi swoim niewinnym spojrzeniem. Jean Smart pokazuje nowe oblicze Pani Bird. Bill Irwin i Amber Midthunder momentalnie przypominają, jak być perfekcyjnym rodzeństwem bez względu na różnicę wieku. A Jemaine Clement i Aubrey Plaza, ach, czego oni nie wyrabiają!
Najprościej byłoby napisać, że "Legion" to niezmiennie czyste szaleństwo, lecz w przypadku tego serialu pora na tego rodzaju frazesy minęła gdzieś w okolicach pilotowego odcinka. Dzisiaj bardziej adekwatnie będzie powiedzieć, że w 2. sezonie wkroczyliśmy na zupełnie nowy poziom ekranowej psychozy. Czasem pełzającej i skradającej się potajemnie do niczego nieświadomych umysłów, by zasiać w nich ziarenko urojeń, a kiedy indziej tańczącej w szalonej bitwie na parkiecie z taką pasją, jakby zależały od tego losy całego świata.
Noah Hawley używa wszelkich dostępnych narzędzi audiowizualnych z wprawą godną największych wirtuozów, ale nie robi tego tylko po to, by urozmaicić nam seans. Obłęd od początku był tu jednym z wielu środków do osiągnięcia celu – opowiedzenia historii człowieka zagubionego w rzeczywistości i własnym umyśle. W 2. sezonie twórca korzysta z oferowanych przez niego możliwości równie efektownie, co efektywnie, a o powtarzalności absolutnie nie może być mowy. Cokolwiek czeka nas dalej, lepszego startu nie mogliśmy sobie wymarzyć.
Premiera 2. sezonu "Legionu" na kanale FOX Polska 5 kwietnia o godz. 22:00.