Wszyscy jesteśmy podejrzani. "Ordeal by Innocence" – recenzja premiery ekranizacji powieści Agathy Christie
Kamila Czaja
3 kwietnia 2018, 20:02
"Próba niewinności" (Fot. BBC)
Po pierwszym odcinku zapowiada się stylowa i wciągająca adaptacja powieści Christie. Obsada, atmosfera i aspekty techniczne sprawiają, że serial potrafi zainteresować widza.
Po pierwszym odcinku zapowiada się stylowa i wciągająca adaptacja powieści Christie. Obsada, atmosfera i aspekty techniczne sprawiają, że serial potrafi zainteresować widza.
"Ordeal by Innocence" ("Próba niewinności"), chociaż uważana za jedną z najbardziej udanych powieści Agathy Christie z ostatnich dekad jej twórczości, nie jest tak znana jak "I nie było już nikogo" czy "Świadek oskarżenia". Adaptując tę książkę dla BBC, Sarah Phelps miała więc nieco łatwiejsze zadanie niż w dwóch poprzednich przypadkach. Zwłaszcza że mimo istnienia wcześniejszych ekranizacji (nisko ocenianego filmu z 1985 roku oraz odcinka przygód panny Marple – chociaż nie występuje ona w powieści) scenarzystka nie musiała się też mierzyć z arcydziełem gatunku, za jakie uznać należy "Świadka oskarżenia" Billy'ego Wildera (1957).
Phelps musiała się jednak uporać z innymi trudnościami. Trzyczęściowa miniseria zaplanowana była jako seans bożonarodzeniowy, ale po oskarżeniach o gwałt z filmu wycięto sceny z Edem Westwickiem i nakręcono nowe, znajdując zastępstwo w postaci Christiana Cooke'a. Kryminał wszedł więc na ekrany dopiero w Wielkanoc, a niejeden widz, zirytowany czekaniem i obsadowymi roszadami, może podejść do tej ekranizacji podejrzliwie.
Niesłusznie. Pierwszy odcinek "Ordeal by Innocence" miewa nieliczne słabsze momenty, ale w ogólnym rozrachunku dostajemy dobrą pierwszą odsłonę tej historii. Klasyczną, klimatyczną, wystarczająco wciągającą, by miała szansę powtórzyć sukces "I nie było już nikogo".
Phelps i reżyserka Sandra Goldbacher nie odkrywają Ameryki – czy raczej Anglii. Nie próbują udawać, że to coś innego niż typowa dla Christie opowieść o morderstwie i całej zgrai podejrzanych, tu należących przede wszystkim tych z klanu Argyllów. Postaci, którym widz musi się przyjrzeć, jest tu tyle, że na początku nietrudno się pogubić. Zamordowana Rachel (Anna Chancellor – nie wymaga przedstawienia), jej mąż Leo (Bill Nighy – jak wyżej), piątka ich dzieci: Mary (Eleanor Tomlinson, "Poldark"), Hester (Ella Purnell), Tina (Crystal Clarke), Mickey (Cooke), oskarżony o zabicie matki Jack (Anthony Boyle). Do tego jeszcze młoda narzeczona ojca, Gwenda (Alice Eve), mąż Mary, skazany na wózek inwalidzki Phillp (Matthew Goode, "The Good Wife", "The Crown"), pokojówka Kirsten (Morven Christie, "Grantchester") i wprowadzający swoim przybyciem sporo zamieszania tajemniczy Arthur (Luke Treadaway , "Fortitude").
Ożywienie kryminalnego schematu nie powinno wynikać z nadmiernych fabularnych rewolucji, bo wtedy to już nie ta Christie i łatwo narazić się na niechęć jej fanów i oddanych widzów adaptacji dokonywanych przez BBC. Równocześnie jednak po dziesiątkach odcinków seriali z Poirotem czy panną Marple oraz masie adaptacji filmowych twórczynie miniserii musiały szukać jakichś nisz, żeby "Ordeal by Innocence" jakkolwiek zapadło odbiorcom w pamięć.
Diabeł tkwi w szczegółach, a w przypadku tej adaptacji szczegóły to świetna obsada i bardzo dobre aspekty techniczne. Chancellor błyszczy w scenach wspomnień jako kobieta władcza, ale nie całkiem jednowymiarowa. Nighy jest zaskakująco stonowany, ale tylko czekać, aż wybuchnie. Goode zdaje się doskonale bawić rolą morfinisty wykorzystującego kalectwo do własnych celów. Treadaway wygląda, jakby zaraz miał się rozpaść na kawałki, co idealnie pasuje do niejednoznacznej postaci, którą gra. Reszta aktorów póki co miała mniej szans pokazania umiejętności, ale nawet dotychczasowe sceny wystarczyły, żeby wszyscy dali widzom powody do podejrzeń.
Atmosferę niewiary w to, co bohaterowie mówią, podkreśla rewelacyjna scenografia. Twórcom udaje się pokazać, jak bardzo wszyscy w tym świecie żyją pozorami, a piękne dekoracje to tylko część inscenizacji beztroskiego życia w rezydencji, jak na ironię, Sunny Point. Tym lepiej wypadają sceny, kiedy elegancki obraz rodziny pęka. Warto zwrócić uwagę na komunikaty z radia i na subtelne kompozycje przedmiotów, podkreślające atmosferę zagrożenia i niedopowiedzenia. Do tego wspomnieć trzeba świetne zdjęcia, dobrze pomyślane zbliżenia na detale, pomysłowe kadry z góry. Zresztą już sama czołówka to pomysłowy majstersztyk.
Gra aktorska i maestria techniczna sprawiają, że chce się dalej oglądać tę w gruncie rzeczy schematyczną historię zbrodni. Rozciągnięcie opowieści na trzy odcinki daje jednak nadzieję, ze twórcy dostaną dość czasu, żeby pogłębić relacje rodzinne, póki co traktowane instrumentalnie, tylko w celu zagęszczenia podejrzeń. Jeśli można "Ordeal by Innocence" coś zarzucić, to właśnie pójście chwilami na łatwiznę poprzez nadmierne kumulowanie wyrwanych z kontekstu scen nakręcających podejrzenia.
Muzyka też mogłaby być subtelniejsza, bo motywy rodem z horroru często wybijają się nadmiernie na pierwszy plan. Podobnie jak nietrudne do zauważenia ułatwianie widzowi połapania się we wszystkim najprostszymi środkami – poprzez wspomnienia czy dialogi łopatologicznie tłumaczące, kto jest kim.
Jednak poza drobnymi mankamentami "Ordeal by Innocence" to przykład bardzo porządnej ekranizacji. Szukanie sprawcy wciąga, aktorzy tworzą pełnokrwiste postacie, aspekty techniczne nie przesłaniają nadmiernie fabuły, ale są też na tyle ciekawe, że wyciągają tę adaptację ponad telewizyjną przeciętność. Trochę szkoda, że BBC nie zdecydowało się na emisję trzy wieczory pod rząd i na drugi odcinek trzeba tydzień poczekać. Wydaje się bowiem, że ta miniseria, zbudowana głównie na atmosferze, jeszcze zyskałaby na krótszych przerwach pomiędzy kolejnymi odsłonami.