Mark Strong w "Deep State" i inni telewizyjni twardziele po przejściach
Redakcja
8 kwietnia 2018, 20:02
"Deep State" (Fot. FOX)
W poniedziałek 9 kwietnia o godz. 21:00 na kanale FOX startuje "Deep State", thriller szpiegowski, w którym Mark Strong gra twardziela na krawędzi. Z tej okazji zrobiliśmy przegląd serialowych facetów, którzy są w stanie rozwalić cały świat, jednocześnie zmagając się z toną problemów osobistych.
W poniedziałek 9 kwietnia o godz. 21:00 na kanale FOX startuje "Deep State", thriller szpiegowski, w którym Mark Strong gra twardziela na krawędzi. Z tej okazji zrobiliśmy przegląd serialowych facetów, którzy są w stanie rozwalić cały świat, jednocześnie zmagając się z toną problemów osobistych.
Max Easton – "Deep State"
Modelowy twardziel i to nie tylko dlatego, że nosi twarz Marka Stronga. Max Easton to były szpieg MI6, dla którego kiedyś nie było misji niemożliwych ani zadań, jakich by się nie podjął. Ale to przeszłość. Teraz żyje spokojnie wraz z żoną i dwiema małymi córkami, trzymając się z dala od niebezpieczeństw. Te jednak same go znajdują.
Max zostaje bowiem zmuszony do powrotu do pracy w terenie, by pomścić śmierć własnego syna. Nie wie jeszcze, że cała sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, a on został właśnie mimowolnie wciągnięty w spisek na międzynarodową skalę. Ludzie, którzy postanowili zrobić z niego pionek w swojej grze, wyraźnie jednak nie przemyśleli konsekwencji. Bo Max nie jest facetem, którego można ot tak wykorzystać. Ani tym bardziej grozić jego rodzinie.
Mark Strong pasuje do tej roli idealnie, nie tylko ze względu na aparycję i adekwatne nazwisko, ale przede wszystkim charyzmę, pozwalającą uwierzyć, że to człowiek, który nie cofnie się przed niczym, gdy zostanie postawiony pod ścianą. Mógł wprawdzie wypaść z obiegu i poświęcić czas najbliższym, ale to nie znaczy, że zapomniał, kim kiedyś był.
Bezlitosne i zabójczo skuteczne oblicze Maxa zostanie więc ponownie wystawione na próbę, gdy zobaczy, że wszystkie jego czyny mają konsekwencje dla osób, które starał się chronić za wszelką cenę. Kiedyś wystarczyło po prostu trzymać je z dala od tego wszystkiego, dziś trzeba znacznie bardziej dosadnych środków. Max w nich nie przebiera i choć tego nie lubi, nie boi się ubrudzić sobie rąk. A to oznacza duże problemy dla każdego, kto stanie mu na drodze.
Serial "Deep State" możecie oglądać w poniedziałki o godz. 21:00 na kanale FOX. Naszą recenzję dwóch pierwszych odcinków znajdziecie tutaj. [Mateusz Piesowicz]
Tommy Shelby – "Peaky Blinders"
Pozostajemy w "Wielkiej Brytanii", tylko cofamy się do początków XX wieku. Tommy Shelby (Cillian Murphy) to jedna z najlepiej napisanych postaci w serialach gangsterskich. Może nie drugi Tony Soprano, ale zdecydowanie facet, który każdego dnia zmaga się z wewnętrznymi demonami. Trochę ich jest już na samym początku, bo kiedy go poznajemy, niedługo po I wojnie światowej, ewidentnie cierpi on na to, co dziś byśmy określili jako PTSD.
Koszmarne obrazy z wojny wciąż powracają w jego głowie, a jednocześnie nie ma on czasu, żeby zajmować się własnym zdrowiem psychicznym, bo musi zaopiekować się rodziną. "Peaky Blinders" w pierwszym sezonie jest historią o tym, jak Tommy i inni tacy chłopcy jak on, uzbrojeni w kaszkiety z żyletkami, próbowali zapewnić byt swoim rodzinom, parając się drobną gangsterką. Z czasem Tommy staje się coraz ważniejszym graczem, rodzina Shelbych się bogaci, a demony w żadnym razie nie znikają.
Wręcz przeciwnie, na głowę Tommy'ego zwalają się coraz to nowe problemy, związane zarówno z wspinaniem się po kolejnych szczeblach gangsterskiej kariery, jak i sprawami czysto prywatnymi. Bo wiedzcie, że ten facet nie jest w stanie na dłużej zaznać szczęścia w miłości, nieważne, jak bardzo się stara. Im Tommy jest starszy, tym więcej pojawia się melancholii w jego błękitnych oczach. Ale nie liczcie na terapię gangstera, to jeden z tych twardzieli, którzy koniec końców ze wszystkim radzą sobie sami. [Marta Wawrzyn]
Jack Bauer – "24 godziny"
Ratowanie życia prezydenta (wielokrotne), powstrzymywanie zagrożeń chemicznych i nuklearnych (nie zawsze w pełni udane), mierzenie się z najgorszymi typami z całego świata oraz trudną do określenia liczbą zdrajców we własnym gronie. To nie jest lista zasług wszystkich tutejszych twardzieli razem wziętych, a rzeczy, których Jack Bauer dokonywał w przeciągu zaledwie doby, zawstydzając tym samym całą konkurencję.
Sama ilość ekstremalnych przeżyć w zupełności wystarcza, by Bauer się tu znalazł, a to przecież nie tak, że agent CTU odstawiał w robocie fuszerkę. Nic z tych rzeczy – choć nieraz zdarzało mu się stawać pod ścianą, gdy zagrożenie terrorystyczne kolidowało z jego życiem prywatnym, zawsze udawało mu się doprowadzić sprawy do końca. Nawet jeśli oznaczało to wielkie poświęcenia i straty najbliższych sobie osób.
Tych zresztą było przez lata tyle, że Jack musiał się w końcu do nich choć trochę przyzwyczaić. A już na pewno sprawiły one, że skutecznie pozbywał się kolejnych granic w swoim postępowaniu. Tortury (jego oczywiście też torturowano), zabójstwa bez mrugnięcia okiem, pozorowanie własnej śmierci, życie na krawędzi i mnóstwo innych, jeszcze grubszych akcji – dla Jacka Bauera to chleb powszedni. [Mateusz Piesowicz]
Jax Teller – "Synowie Anarchii"
Jax musiał być twardzielem, takim najtwardszym z twardych – to rola, jaką napisało dla niego życie i raczej nie było możliwości, aby mógł się z niej wyplątać. Jego ojciec był szefem motocyklowego gangu, później został nim jego ojczym, a ukochana matka, choć stała nieco z boku, pozostawała szarą eminencją w tym towarzystwie. Trudno zatem się dziwić, że i on ostatecznie stanął na czele gangu. Nie było to jednak łatwe, bo żyjąc poza prawem trzeba uważać na wszystkich dookoła – policję, wrogie gangi, a także, a może nawet przede wszystkim, tych, którzy stoją najbliżej ciebie, bo nawet nie wiesz, kiedy wbiją ci nóż w plecy.
Na przestrzeni siedmiu sezonów młody Teller nie raz i nie dwa musiał pokazać, że nie przez przypadek został liderem swojej grupy. Z jego ręki zginęli nie tylko liczni nieprzyjaciele, a swoją siłę musiał pokazać przede wszystkim wtedy, gdy przyszło mu zabijać ludzi, którzy stali przy nim niemal całe życie. Wychowując się w świecie pełnym przemocy, szybko się na nią uodpornił i sam potrafił być niezwykle okrutny tylko po to, by przekazać w ten sposób wiadomość.
Niestety, życie gangstera niesie sporo niebezpieczeństw i Jax, ku rozpaczy większości widzów, był postacią tragiczną. Nieumiejętność odcięcia się od toksycznego środowiska sprawiła, że stracił w życiu wszystko to, co było dla niego najcenniejsze. Jednak mimo wszystkich tragedii, które go spotkały, a także podejmowanych pod wpływem chwili złych decyzji, można śmiało powiedzieć, że Jax sprawdził się w roli lidera i w chwilach próby potrafił wziąć na swoje barki całą odpowiedzialność. Niestety, ta ostatecznie go przygniotła. [Nikodem Pankowiak]
Walter White – "Breaking Bad"
Od nauczyciela chemii, którym pomiatali wszyscy dookoła, do bezwzględnego narkotykowego bossa, którego imię wzbudzało szacunek zmieszany z przerażeniem. Trudno o lepszy przykład twardziela, jaki rodził się na naszych oczach, niż Walter – zwykły facet, który chciał tylko zabezpieczyć przyszłość swojej rodziny, a w trakcie zmienił się w kompletnie innego człowieka.
Albo i nie, bo niektórzy powiedzą, że mroczne oblicze tego bohatera zawsze w nim siedziało, potrzebne były tylko odpowiednie okoliczności, by wzięło górę nad zahukanym Walterem. Coś w tym zdecydowanie jest, ale nie zmienia to faktu, że obserwowanie jego przemiany było fascynujące, a pozbawiony wszelkich granic, okrutny Heisenberg nie miał wiele wspólnego z postacią, jaką znaliśmy na początku serialu.
Po pierwszym kontakcie przestępczy świat wciągał Waltera coraz mocniej, a on uczył się panujących w nim zasad metodą prób i błędów, stopniowo zyskując pewność siebie i potrafiąc połączyć własną wiedzę z nowo nabytymi umiejętnościami. Bywało że napotykał przy tym poważne przeszkody, ale fakt, że w końcu wdrapał się na sam szczyt, najlepiej świadczy o tym, że determinacji nigdy mu nie brakowało. A że gdzieś po drodze zgubił własne człowieczeństwo, pozbywając się wszelkich moralnych zasad? To już kompletnie inna sprawa. [Mateusz Piesowicz]
Omar Little – "The Wire"
W świecie "The Wire" niemal każdy prędzej czy później staje się twardzielem po przejściach, niezależnie od płci, wieku i tego, jaką ścieżkę kariery obrał. Omar Little (Michael K. Williams) tym różni się od całej reszty, że to postać, którą piekielnie trudno zaszufladkować i ocenić w biało-czarnych kategoriach. To ktoś w rodzaju Robin Hooda, który okrada dilerów narkotyków, po to żeby świat był choć trochę lepszy. To też bohater bardzo niejednoznaczny – taki, który z jednej strony jest wzorem badassa, gościem, który zawsze ma w ręku shotguna i jest gotowy go użyć; a z drugiej, nie kryje się ze swoimi ludzkimi emocjami.
Omar to wzór męskości i jednocześnie gej, którego nie raz, nie dwa możemy zobaczyć w intymnych sytuacjach z kolejnymi facetami. To człowiek, który stracił rodziców i w związku z tym ma bliską relacja z babcią, z którą ma zwyczaj chodzić w niedziele do kościoła. Do tego dochodzi wielka blizna, zdobiąca jego twarz, i historie o trudnym dzieciństwie, o tym, jak nauczył się sztuki przetrwania i dlaczego robi to, co robi.
Krótko mówiąc, ze wszystkich twardych facetów w "The Wire", to właśnie on wydaje się najbardziej ludzki, najbardziej skomplikowany i jednocześnie najłatwiejszy do polubienia. Nawet jeśli co jakiś czas możemy zobaczyć, jak posyła kogoś na tamten świat. Specyficzny kodeks moralny, którym się kieruje, upodabnia go do popularnych antybohaterów, jak Dexter. Tyle że w "The Wire" wszystko jest dużo, dużo bardziej skomplikowane niż gdziekolwiek indziej. [Marta Wawrzyn]
Rick Grimes – "The Walking Dead"
Wybrać największego twardziela w świecie opanowanym przez zombie to niełatwa sprawa. W końcu od ludzi gotowych na wszystko, by przetrwać, aż się tu roi, a choćby taki Daryl Dixon mógłby spokojnie zostać twarzą całego zestawienia. My stawiamy jednak na Ricka, bo to grany przez Andrew Lincolna bohater zdecydowanie najczęściej udowadniał, że nie ma przeszkody, z którą by sobie nie poradził, ani straty, jakiej by nie przebolał.
Zmarłych bliższych i dalszych przyjaciół można mu już wszak liczyć w dziesiątkach, ale to przechodzą w "The Walking Dead" wszyscy. Co innego ze śmiercią żony i najlepszego przyjaciela, którego zresztą zabił własnoręcznie. To musi zostawiać ślad na psychice, a wiadomo, że to zaledwie ułamek potworności, jakie zafundowali (i ciągle fundują) swojemu bohaterowi twórcy.
Pomimo tego wszystkiego Rick wciąż się nie poddaje, nadal pełniąc rolę przywódcy, ojca i człowieka z zasadami w świecie, który dawno zapomniał o moralności. Jasne, jemu też zdarzało się odstawiać ją na bok, a nawet załamywać, ale to taki facet, który z każdego upadku wychodzi jeszcze silniejszy. Życie na krawędzi to dla niego codzienność, ale w "The Walking Dead" nie znajdziecie nikogo, kto radziłby sobie z jego trudami lepiej niż Rick Grimes. [Mateusz Piesowicz]
Frank Castle – "The Punisher"
Tragicznych historii żołnierzy z zespołem stresu pourazowego widzieliśmy już na ekranie sporo, a życie takich przypadków zna nieskończoną ilość. Frank Castle to jednak przypadek niezwykły – powrót do domu po wojnie w Afganistanie był dla niego ciężki, ale wciąż mógł liczyć na swoją rodzinę.
Gdy jego żona i dzieci zostali brutalnie zamordowani z powodu tego, co Frank widział i zrobił na froncie, totalnie się załamał. Nie było to jednak tego typu załamanie, gdzie zamykasz się w czterech ścianach i ewentualnie chodzisz na spotkania grupy wsparcia. Castle chwycił za broń i postanowił zemścić się na wszystkich, którzy doprowadzili do jego nieszczęścia, zamieniając Nowy Jork w krwawą łaźnię.
Punisherowi nie sposób było nie kibicować, mimo metod, którymi się posługuje. Mówimy w końcu o gościu, którego dotknęła wielka osobista tragedia, a targający nim, zwierzęcy wręcz gniew aż przebijał się przez ekran. To postać tym bardziej wyjątkowa w serialowym uniwersum Marvela, bo jako antybohater zdecydowanie wyróżniał się na tle nijakiego Iron Fista czy przesadnie wręcz ugrzecznionego Daredevila, który chce zwalczać zło, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy. Frank Castle działa dokładnie na odwrót – jeśli jego zdaniem ktoś jest zły, zasługuje na sprawiedliwość, a on ją chętnie wymierzy. [Nikodem Pankowiak]
Ash Williams – "Ash kontra martwe zło"
Jedyny przedstawiciel komedii w naszym zestawieniu, ale bynajmniej nie trafił tu tylko z tego powodu. Wręcz przeciwnie, gdyby przyszło co do czego, to jesteśmy przekonani, że Ash skopałby tyłki wszystkim swoim konkurentom. W końcu żaden z nich nie ma piły łańcuchowej zamiast ręki, nie jest też uzbrojony w strzelbę, zabójczy uśmiech i one-linery na każdą okazję.
Nie wspominając nawet o fakcie, że tylko on musiał stawiać czoła armii piekielnych hord, jakie zresztą sam przypadkowo (i nie jeden raz) sprowadził na ziemię, stawiając się tym samym pod ścianą. Bo choć Ash jest w gruncie rzeczy idiotą, to zdecydowanie sympatycznym i gotowym na wiele, by naprawić swoje liczne błędy. Nawet jeśli wydaje się naprawdę ostatnim człowiekiem, w którego ręce powinno się powierzać los całego świata, zawsze można się spodziewać, że wypełni swoją misję.
Choć oczywiście nie bez przeszkód, przy okazji których zwykle mocno obrywa. Z każdej, nawet najgorszej opresji, Ash w końcu jednak wychodzi, co jest tym bardziej godne podziwu, że mowa o panu w średnim wieku, któremu na pierwszy rzut oka bliżej do rubasznego wujaszka, niż prawdziwego twardziela. Cała masa demonów zdążyła się już jednak przekonać, że lekceważenie tego faceta to bardzo poważny błąd. [Mateusz Piesowicz]
John Luther – "Luther"
Definicja serialowego detektywa na krawędzi. Facet, który pod względem ciężaru swoich problemów jest w stanie nie tylko rywalizować z największymi skandynawskimi smutasami, ale wręcz przegonić ich o kilka długości. I to mimo że wcale na takiego nie wygląda.
Grany przez Idrisa Elbę detektyw to na pierwszy rzut oka najskuteczniejszy gliniarz na świecie – słusznej postury facet, który nie cacka się z najgroźniejszymi przestępcami, co chwila uciekając się do przemocy. To prawda i nieprawda jednocześnie. Z jednej strony, owszem, kryminaliści mają powody, żeby bać się Johna Luthera, bo nie ma w Londynie drugiego tak nieustępliwego i tak oddanego swojej pracy policjanta. A z drugiej strony, koszt psychiczny tej pracy jest dla niego ogromny i widać to na każdym kroku. Od pierwszego odcinka serialu Luther wygląda jakby za chwilę miał przeżyć – kolejne już – załamanie psychiczne.
Im bardziej zagłębiamy się w jego życie, tym bardziej przekonujemy się, że to nie jest tylko efekt ścigania wyjątkowo odrażających typów, jak seryjny morderca dzieci z pilota serialu. Londyński detektyw operuje w totalnym chaosie emocjonalnym na każdym możliwym froncie. Jego relacja z żoną – która chce go porzucić, bo nie jest w stanie znieść tego, że praca zawsze jest ważniejsza – a także z potencjalną morderczynią o imieniu Alice co odcinek przynoszą kolejne dowody na to, jak bardzo ten człowiek potrafi komplikować sobie życie.
I jak łatwo zgadnąć, z sezonu na sezon sprawy zmierzają w coraz mroczniejszym kierunku – zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym. Czy cokolwiek jest w stanie uratować Luthera przed targającymi nim demonami? Na to pytanie zapewne będzie próbować odpowiedzieć kolejny sezon, który już powstaje. [Marta Wawrzyn]
Sandor 'Ogar' Clegane – "Gra o tron"
Niewielu jest w Westeros rycerzy, którzy byliby w stanie stawić mu czoła (nie licząc rzecz jasna pewnej wojowniczki), co w połączeniu z przerażającym wyglądem, szorstką naturą i bezwzględnością w walce, czyni z niego idealnego twardziela. Nie miał zresztą wielkiego wyjścia, po prostu musząc się takim stać po koszmarze, jaki zafundował mu w dzieciństwie brat – Gregor – przykładając jego twarz do ognia i obdarzając szpetnymi bliznami.
Po tym wydarzeniu pozostał mu uraz do płomieni, które nadal są jedynym, czego się panicznie boi, oraz gorąca nienawiść wobec Góry, jakiej dotąd nie miał jeszcze okazji na nim wyładować. Nie wątpimy jednak, że ta chwila zbliża się wielkimi krokami, a Ogar (pseudonim wziął się z jego hełmu w kształcie psiego pyska) skrzętnie z niej skorzysta, bo to człowiek, który nawet po długim czasie nie zapomina wyrządzonych krzywd i wbrew pozorom skrywa pod grubą powłoką obojętności sporo emocji.
Clegane jest bowiem typem milczącego twardziela, który choć swoimi uczuciami z nikim się nie dzieli, bez wątpienia potrafi rozróżnić dobro od zła. W miarę poznawania go mogliśmy zauważyć, że ten agresywny i brutalny wojownik posiada granice, jakich nie przekracza, nawet jeśli stoi po stronie najbardziej parszywych postaci w Westeros. Z czasem zresztą porzucił taką ścieżkę i będąc dręczonym przez wyrzuty sumienia, zaczął stopniowo odkupywać swoje winy. Wierzymy, że do końca serialu uda mu się to w stu procentach. [Mateusz Piesowicz]
Lucas Hood – "Banshee"
Człowiek-zagadka, o którym nigdy nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele. Ba, nie poznaliśmy nawet jego prawdziwego imienia, bo przecież Lucas Hood to tylko tożsamość, którą przyjął przez zupełny przypadek, na chwilę po wyjściu z więzienia. Twórcy nigdy nie powiedzieli nam o tym bohaterze nic ponad to, co uznawali na absolutnie konieczne. Z tajemnicą było jednak Hoodowi do twarzy i w zupełności wystarczało nam to, że był twardzielem, który przez cztery sezony przyjął niezliczoną ilość ciosów, ale jeszcze więcej ich wyprowadził.
Nawet w słabszych momentach, które niestety co jakiś czas się zdarzały, w "Banshee" zawsze mogliśmy oglądać świetne sceny walki, często po kilka w jednym odcinku. Zwykle królował w nich Hood i to niezależnie od tego, czy właśnie udawał szeryfa, czy zrzucał z siebie mundur i mógł przez chwilę być sobą.
Kilka lat temu amerykańska telewizja cierpiała na deficyt męskich bohaterów, którzy zawsze brali sprawy w swoje ręce i nie cofali się przed niczym, a Hood doskonale zapełnił tę niszę, bo nigdy nie ukrywał, że od argumentów słownych potrafi w sekundę przejść do argumentów siły. Lucas to taki współczesny wyrzutek, skrojony na miarę telewizji w XXI wieku, i mam wrażenie, że kogoś podobnego szybko w telewizji nie ujrzymy. [Nikodem Pankowiak]