Nasz top 10: Najlepsze seriale marca 2018
Redakcja
12 kwietnia 2018, 22:02
"Seria niefortunnych zdarzeń" (Fot. Netflix)
Marzec w tym roku przyniósł świetne powroty i interesujące debiuty. W naszym rankingu doceniamy m.in. "Homeland", "Serię niefortunnych zdarzeń", "Trust" i – już po raz ostatni – "Zabójstwo Versace: American Crime Story".
Marzec w tym roku przyniósł świetne powroty i interesujące debiuty. W naszym rankingu doceniamy m.in. "Homeland", "Serię niefortunnych zdarzeń", "Trust" i – już po raz ostatni – "Zabójstwo Versace: American Crime Story".
10. "Homeland" (powrót na listę)
"Homeland" powraca na naszą listę przebojów po dłuższej przerwie i jest to absolutnie zasłużony powrót. Po tym jak w odcinku "Species Jump" scenarzyści zaserwowali twist, który zmienił wszystko, serial nabrał wiatru w żagle i stał się jeszcze bardziej aktualny. To, co się dzieje w "Homeland" – nowa zimna wojna, fake news, Putinowskie trolle etc. – znów do złudzenia przypomina świat, w którym żyjemy. Serial świetnie wie, co piszczy w międzynarodowej polityce i jakie są mechanizmy stojące chociażby za informacjami, które lądują w mediach, mimo że nie mają żadnego związku z prawdą.
Historia Carrie i Dantego (Morgan Spector) to angażujący wątek także na płaszczyźnie czysto prywatnej relacji. Zauważcie, że mamy tu w pewnym sensie powtórkę tego, co się działo między nią a Brodym. Jest więc wzajemne przyciąganie, ale jest też pytanie, co tu jest prawdziwe, a co nie i jak daleko można posunąć się w tej grze. Z romansów Carrie ten niewątpliwie jest jednym z najbardziej interesujących, również dlatego że zaprowadził nas znowu do pokoju przesłuchań.
I na tym nie koniec, bo Claire Danes dostała też spore pole do popisu jako matka na krawędzi. Życie Carrie, zarówno prywatne, jak i zawodowe, to w tej chwili bałagan, którego rozmiary rosną z odcinka na odcinek. Z jednej strony jest bowiem gonienie obsesji w ramach pracy wywiadowczej, którą nasza bohaterka wykonuje na dobrą sprawę nielegalnie, a z drugiej, walka z powracającymi problemami zdrowotnymi i próba ustabilizowania spraw w domu, przede wszystkim z Franny. I im bardziej jej wychodzi to pierwsze oraz nie wychodzi to drugie, tym lepiej ogląda się "Homeland".
Krótko mówiąc – szpiegowski weteran właśnie zaliczył powrót do najwyższej formy pod każdym możliwym względem. Aż szkoda, że przed nami jeszcze tylko jeden sezon. [Marta Wawrzyn]
9. "Seria niefortunnych zdarzeń" (powrót na listę)
2. sezon netfliksowego serialu działa trochę na zasadzie typowego hollywoodzkiego sequela: wszystkiego jest w nim więcej, począwszy od odcinków, a na feralnych przygodach rodzeństwa Baudelaire'ów kończąc. Różnica polega na tym, że w przypadku "Serii niefortunnych zdarzeń" za rozrostem formy nie poszedł spadek jakości.
Ekranizacje środkowych tomów sagi Daniela Handlera (od "Akademii antypatii" do "Krwiożerczego karnawału") prezentują się bowiem co najmniej równie dobrze jak poprzednicy, a twórcy robią wiele, by urozmaicić nam zabawę, której zdecydowanie największą wadą była do tej pory powtarzalność. Do ciągle polującego na sieroty Olafa doszła więc stopniowo coraz bardziej rozbudowywana historia i tony sekretów (na jeden rozwiązany przypada kilka zupełnie nowych), za pomocą których umiejętnie podsycano naszą ciekawość. Wrażenia spójności bardzo tu brakowało w 1. sezonie, tym razem towarzyszy nam ono od samego początku.
Podobnie jak cała masa innych atrakcji, bo "Seria niefortunnych zdarzeń" to nadal produkcja, którą można się delektować na różne sposoby. Oko cieszy fantastyczne wykonanie, bawią zabawy gatunkowymi konwencjami i poukrywane gęsto nawiązania, świetnie odnajdują się wprowadzeni w tym sezonie nowi bohaterowie, a mrok mieszający się tutaj z absurdalnym humorem to już znak rozpoznawczy serialu. Wioletka, Klaus i Słoneczko mają pełne prawo narzekać na swój los – my na ich historię nie zamierzamy. [Mateusz Piesowicz]
8. "The Good Fight" (powrót na listę)
W porównaniu z "Żoną idealną", która miała bardzo wyraźnie zaznaczony wątek główny – przemiany Alicii Florrick – spin-off przypomina jeden wielki rozgardiasz. Ale jak dobrze się to ogląda! Nie sposób wymienić wszystkich rzeczy dziwnych i dziwniejszych, które zobaczyliśmy w marcowych odcinkach. Od zabójstw prawników i załatwiania interesów na pogrzebie, poprzez szybkie rozwiązanie sprawy Mai Rindell, aż po wdzięczny bałagan w życiu prywatnym Lukki i przypominające totalną farsę wspólne perypetie Mai i Marissy – działo się.
Nie wiem, czy jest w tym chaosie metoda, ale wiem, że ogląda mi się to wyśmienicie. Zwłaszcza że państwo Kingowie – twórcy "The Good Fight" – wciąż uwielbiają komentować to, co się dzieje na świecie i przede wszystkim w polityce. Czasem za cały komentarz wystarcza śmiech Diane, która już nie wie, jak reagować na absurdy tego świata. Czasem mamy sprawę sądową rodem z nagłówków gazet. A czasem pojawia się nazwisko Trumpa wraz z pytaniem, czy aby na pewno wszyscy nie zwariowaliśmy.
"The Good Fight" zdecydowanie jest najlepszym serialem prawniczym w tym momencie, ale jest też czymś dużo, dużo więcej. Satyrą i komentarzem społecznym, tragikomedią i totalną farsą, dramatem politycznym i wciągającym serialem obyczajowym – czasem dojrzałym i dorosłym 'a la "Żona idealna", a czasem świadomie czerpiącym ze stylu oper mydlanych. Podobnie jak serial-matka, produkcja CBS All Access potrafi pobłądzić i zabrnąć w mniej udane wątki. Ale jest tak inteligentna, tak nieprzewidywalna i ma tyle dystansu do swoich bohaterów, że jestem w stanie wybaczyć jej wszystko. [Marta Wawrzyn]
7. "Odpowiednik" (utrzymana pozycja)
Marzec przyniósł trzy świetne odcinki serialu, który okazał się jedną z lepszych tegorocznych premier i nawet bez przypadającego na kolejny miesiąc finału z łatwością utrzymał pozycję na naszej liście. A gdyby nie mocna konkurencja, mógłby ją nawet poprawić, bo szpiegowska historia w fantastycznej otoczce potrafiła nas kilka razy dosłownie wbić w fotel.
Zaczęło się od odcinka ujawniającego historię Clare (Nazanin Boniadi), czyniąc z niej jeden z najważniejszych elementów tej układanki i odsłaniając fascynujące szczegóły serialowego świata. Potem dostaliśmy starcie dwóch Howardów wyrzucających sobie prosto w twarz wszystko, co o sobie nawzajem myślą. Skończyło się natomiast podnoszącym ciśnienie atakiem terrorystycznym, którego konsekwencje miały być odczuwalne po obu stronach rzeczywistości. Sporo, prawda?
A w międzyczasie wyraźnie rozwinęli się wszyscy bohaterowie, także ci, na których mogliśmy wcześniej nie zwracać szczególnej uwagi. Twórcom "Odpowiednika" udało się w taki sposób zgrać ze sobą jego poszczególne elementy, że w decydującym momencie nie można było oderwać wzroku od ekranu. Mozolne budowanie serialowej układanki się opłaciło – sami nie zauważyliśmy, kiedy dokładnie tak bardzo wsiąkliśmy w tę opowieść. [Mateusz Piesowicz]
6. "The Americans" (powrót na listę)
"The Americans" dostało 6. miejsce na liście za "Dead Hand", jedyny marcowy odcinek, który był i znakomitym wprowadzeniem do finałowego sezonu, i jednym z najlepszych odcinków w historii serialu. Twórcy bez ceregieli wrzucili nas do serialowego świata trzy lata po finale poprzedniego sezonu i okazał się on ze wszech miar interesujący, bo sporo się zmieniło w polityce międzynarodowej, jak również u Jenningsów.
W skali makro najważniejsze jest to, że dobiega końca zimna wojna i zbliża się upadek Związku Radzieckiego. Partią kieruje już Michaił Gorbaczow, którego pomysły – demokratyzacja, otwarcie się na świat itd. – nie podobają się wielu osobom. W tym także starym KGB-istom, których polecenia bez mrugnięcia okiem wciąż wykonuje Elizabeth. To właśnie po niej najbardziej widać, jak wysokie stały się stawki w tej grze – największa serialowa twardzielka niby działa skutecznie jak zawsze, ale jednocześnie wygląda jak cień samej siebie. I na dodatek dostaje pigułkę z cyjankiem, na wypadek gdyby palone w hurtowych ilościach papierosy nie zabiły jej wcześniej.
Na Philipa tymczasem aż miło popatrzeć – po porzuceniu szpiegowskiego fachu odżył, zaczął uśmiechać się do świata i nawet wychodzić wieczorami na obciachowe potańcówki. Idyllę przerywa propozycja nie do odrzucenia, która za chwilę postawi Jenningsów po dwóch stronach dokonującej się właśnie rewolucji. Warta odnotowania jest jeszcze Paige, która bardziej bawi się w małą agentkę, niż komukolwiek na cokolwiek się przydaje. To właśnie ona wydaje się naturalną kandydatką na główną ofiarę tego sezonu.
Początek końca jest więc wyśmienity i rodzi tysiąc pytań o to, kto z tego wyjdzie żywy. Ale "Dead Hand" docenić wypada nie tylko za absorbującą treść. Twórcy "The Americans" prowadzą swoich bohaterów z dużą swobodą i pewnością siebie, zupełnie od niechcenia oferując takie atrakcje, jak montaże muzyczne, z których dowiadujemy się mnóstwa rzeczy w dwie, trzy minuty. Wszystko wskazuje na to, że to będzie sezon – i serial – który zapamiętamy na dłużej. [Marta Wawrzyn]
5. "High Maintenance" (spadek z 4. miejsca)
Urodziny pewnej zaniedbywanej nastolatki. Nadopiekuńcza matka niemająca czasu na własne życie. Przekraczający granice ludzkich możliwości taneczny maraton. Zaćmienie słońca nad Nowym Jorkiem. Kamper o imieniu Steve. To wszystko i znacznie więcej można było zobaczyć w marcowych odcinkach "High Maintenance" – serialu wyjątkowego, bo skupiającego się na zupełnie błahych sprawach.
Przynajmniej pozornie, bo oczywiście dla ich uczestników były to rzeczy o najwyższym znaczeniu – nam po prostu zdarzyło się być ich przypadkowymi obserwatorami, gdy towarzyszyliśmy Guyowi w jego podróży od klienta do klienta. Oderwane od siebie wątki były prawdziwym popisem pomysłowości twórców, ale przede wszystkim wyraźnym sygnałem, by rozejrzeć się wokół siebie. Bo takie historie dzieją się wszędzie, jeśli tylko nie jesteśmy zamknięci na świat i głusi na wszelkiego rodzaju odmienność.
"High Maintenance" potrafi w niezwykły sposób uchwycić nieraz banalne sprawy. Zapomniany przez wszystkich staruszek, szukająca uwagi młoda dziewczyna, pragnący bliskości diler trawki i cała reszta to po prostu zwyczajni ludzie zmagający się z zupełnie normalnymi problemami. Nawet jeśli wydają się Wam wyrwani z zupełnie innej rzeczywistości, a trzeba przyznać, że czasem łatwo odnieść takie wrażenie. Wystarczy jednak przyjrzeć się bliżej, by zobaczyć, że różnice pomiędzy nami, a zakręconymi nowojorczykami są tylko pozorne.
Serial HBO zwraca uwagę właśnie na ten niezwykły aspekt normalności, nie aspirując przy tym do miana wielkiej i ważnej historii. Może to właśnie takie podejście sprawia, że niewiele jest rzeczy, które oglądaliśmy ostatnio z równie dużą przyjemnością. [Mateusz Piesowicz]
4. "Barry" (nowość na liście)
Jeden odcinek w zupełności wystarczył, byśmy bez opamiętania zakochali się w nowym wcieleniu znanego z "Saturday Night Live" Billa Hadera. Nie mogło jednak być inaczej, w końcu ile znacie depresyjnych zabójców na zlecenie, którzy odnajdują odrobinę nadziei na lepszą przyszłość w aktorskiej karierze?
My niewielu, dlatego tytułowy bohater, który postanawia odmienić swoje życie po tym, jak przypadkowo trafił na lekcję aktorstwa dla amatorów, urzekł nas od samego początku. Barry to postać ze wszech miar przerysowana, a jednocześnie nosząca w sobie całe pokłady człowieczeństwa, o które jest zresztą jest gotowy ostro walczyć. Jeśli myślicie, że jedno drugie wyklucza, to spokojnie, my też tak sądziliśmy, dopóki serial HBO nie wyprowadził nas z błędu.
Bo jak się okazuje, bycie czarną komedią i absurdalną pulpową historyjką wcale nie oznacza, że trzeba być pustym w środku. Wręcz przeciwnie, "Barry" już teraz udowodnił, że z nawet najbardziej pokręconego konceptu można wycisnąć mnóstwo prawdziwych emocji. Jeśli zwykli ludzie mogą poszukiwać swojego celu w życiu i oczekiwać od niego czegoś więcej, niż tylko dobrej pracy, to niby dlaczego nie mógłby tego samego robić płatny morderca?
"Barry" odpowiada na to pytanie w sposób niezwykły, mieszając krwawą groteskę z melancholią, i odnajdując oparcie w fantastycznym w głównej roli Billu
Haderze. A zapewniamy Was, że to był zaledwie bardzo dobry początek. [Mateusz Piesowicz]
3. "Zabójstwo Versace: American Crime Story" (spadek z 1. miejsca)
"Zabójstwo Versace" zaliczyło spadek, bo dorobiło się w marcu znakomitej konkurencji, również z telewizji FX. Ale pozostało aż do finału serialem świetnym, choć niekoniecznie skierowanym do każdego. Ostatnie odcinki przedstawiły początek i koniec Andrew Cunanana, mordercy, który myślał, że będzie jak gwiazda popu. Zobaczyliśmy jego dzieciństwo, poznaliśmy jego ojca i dowiedzieliśmy się, jak nie należy wychowywać dzieci. Byliśmy także świadkami jednej z najbardziej charakterystycznych scen w całej serii – tańca w czerwonym kombinezonie.
Darren Criss stworzył fascynujący obraz psychopaty, który wzbudzał tysiąc skrajnych odczuć, ale którego koniec końców trudno było żałować, kiedy został osaczony przez policję w domu na wodzie. Bo tak, był dzieciakiem, który mocno pobłądził w niesprzyjających okolicznościach (złe wychowanie, popadnięcie w biedę po ucieczce ojca, problemy z akceptacją w homofobicznym społeczeństwie), ale był też dorosłym człowiekiem, który podjął w pewnym momencie decyzję o zabiciu kogoś. A potem jeszcze czterech osób.
W serialu Ryana Murphy'ego ten fakt pozostał faktem, a jednocześnie dostaliśmy wgląd w to, jak społeczeństwa tworzą takich ludzi. Finałowe "Wy się nim brzydziliście na długo przed tym, jak stał się obrzydliwy", które powiedział do policjantów Ronnie, wybrzmiało bardzo mocno. Podobnie zresztą jak "Wszyscy zastanawialiśmy się, jak to jest być tak potężnym i bogatym, że nie ma znaczenia, że jesteś gejem".
"Zabójstwo Versace", przy wszystkich swoich wadach, okazało się nie tylko genialnie zagranym, skomplikowanym portretem mordercy, ale i ponurym obrazem czasów, o których lubimy myśleć z nostalgią, zapominając, jak naprawdę wtedy było. Obrazem, jaki mógł się narodzić tylko w głowie Murphy'ego. [Marta Wawrzyn]
2. "Trust" (nowość na liście)
Serial Simona Beaufoya i Danny'ego Boyle'a – czyli oscarowego duetu, stojącego za sukcesem filmu "Slumdog. Milioner z ulicy" – to rzecz tak specyficzna, że z miejsca się w niej zakochaliśmy. Samą historię porwania Johna Paula Getty'ego III – wnuka Jeana Paula Getty'ego, amerykańskiego magnata naftowego i słynnego skąpca – prawdopodobnie skądś znacie, bardzo możliwe, że z filmu "Wszystkie pieniądze świata". Ale serial i tak warto obejrzeć, nie tyle nawet ze względu na treść, co na absolutnie niezwykłą formę, która jest niepodobna do niczego, co wcześniej oglądaliście na małym ekranie.
Pokazane w marcu dwa pierwsze odcinki zawierają tysiąc różnych cudów, a najlepszym zwiastunem tego, co będzie dalej, jest już pierwsza, kompletnie odjazdowa scena z imprezą z "Money" Pink Floydów w tle i samobójstwem z użyciem wielkiego widelca. Gdzie indziej to byłaby główna atrakcja, tutaj to zaledwie początek. Dalej jest jeszcze bardziej ekscentrycznie, tak że momentami będziecie mieli wrażenie, jakbyście oglądali nie serial fabularny, a niecodzienny eksperyment. Eksperyment, w którym aktorzy, z grającym główną rolę Donaldem Sutherlandem na czele, czują się jak ryby w wodzie.
"Trust" na najprostszym poziomie jest historią o tym, jak młody Paul, "złoty chłopiec" Gettych został porwany w Rzymie, a dziadek oficjalnie, przed kamerami odmówił zapłacenia okupu i trwał przy swoim, nawet kiedy włoscy gangsterzy zaczęli przysyłać mu do domu fragmenty ciała wnuka. Brzmi absurdalnie do granic niewiarygodności, ale kiedy już zapoznacie się z groteskową postacią J. Paula Getty'ego w wydaniu Sutherlanda, to zrozumiecie, czemu tak mogło być. To nie jest typowa rodzina, więc i typowych rodzinnych emocji się nie spodziewajcie.
Spodziewajcie się za to kiczu, surrealizmu, czarnego humoru, fantastycznej muzyki i szaleństw wykraczających daleko poza ramy telewizji, jaką znacie. Spodziewajcie się imprezy z lwem w roli głównej, rzymskich wędrówek w towarzystwie pewnego samotnego kowboja, spostrzegawczej statuy i innych dziwów. Spodziewajcie się, że będzie nietypowo, efektownie i bardzo, ale to bardzo stylowo. "Trust" prawdopodobnie nie jest serialem dla każdego, ale kiedy już wsiąkniecie w ten świat, wierzcie mi, że nie będzie w stanie oderwać oczu od ekranu. [Marta Wawrzyn]
1. "Atlanta" (powrót na listę)
"Atlanta" wróciła z 2. sezonem w takim stylu, że innego zwycięzcy naszego rankingu być po prostu nie mogło. Nikt inny nie potrafi wszak opowiadać tak zwykłych historii w równie niezwykły sposób, jak czynią to Donald Glover i spółka. Melancholia zamieniająca się w desperację podczas prób związania końca z końcem, celne zarzuty w stronę współczesnego przemysłu rozrywkowego, problemy w związku – na wszystko znalazło się tu miejsce, a całość została podana w doskonale nam znanej, surrealistycznej otoczce.
Był więc jak najbardziej prawdziwy aligator i niesamowite opowieści Dariusa. Był autentyczny raper w sztucznym świecie rządzonym przez korporacje. Była wycieczka do klubu ze striptizem, gdzie nawet posiadanie pieniędzy nie musi gwarantować udanego wieczoru. Była też kompletnie odjechana niemiecka impreza i najbardziej irytujący fryzjer na świecie.
W tych wszystkich odlotowych okolicznościach udało się jednak zachować bardzo ponury klimat (w końcu w Atlancie trwa rabunkowy sezon, nikomu nie jest łatwo) oraz przemycić sporo trudnych kwestii. Także osobistych, bo choć "Atlanta" wydaje się kompletnie oderwana od rzeczywistości, potrafi czasem niespodziewanie uderzyć nią nas i swoich bohaterów prosto w twarz.
Samotność, niezrozumienie i rozpaczliwe próby zbliżenia się do drugiej osoby wypadają tu znacznie bardziej autentycznie, niż w zwykłych dramatach, bo twórcy odnaleźli idealną równowagę pomiędzy surrealizmem i przyziemnością, umieszczając bohaterów w niespotykanym kontekście. Bajkowym, ale co rusz odnoszącym się do rzeczywistości. Niesamowitym, lecz potrafiącym zaskoczyć brutalnym sprowadzeniem na ziemię. "Atlanta" to świat, który często trudno zrozumieć, ale uczuć towarzyszących zanurzeniu się w nim nie da się z niczym porównać. [Mateusz Piesowicz]