Które seriale warto nadrobić? Oceniamy nowości z kwietnia
Redakcja
5 maja 2018, 22:01
"Killing Eve" (Fot. BBC America)
Na wypadek gdybyście szukali seriali do nadrobienia, cofamy się na chwilę kwietnia i oceniamy nowe tytuły, które zadebiutowały w tym miesiącu. Wśród nich jest m.in. "Obsesja Eve", "Zagubieni w kosmosie" i "The Split".
Na wypadek gdybyście szukali seriali do nadrobienia, cofamy się na chwilę kwietnia i oceniamy nowe tytuły, które zadebiutowały w tym miesiącu. Wśród nich jest m.in. "Obsesja Eve", "Zagubieni w kosmosie" i "The Split".
"Ordeal by Innocence"
Kolejna grzeczna ekranizacja prozy Agathy Christie? W żadnym wypadku. O ile pierwszy odcinek miniserialu BBC mógł jeszcze sugerować, że twórcy pobawią się jedynie formą, nie naruszając fabuły, tak dwa kolejne kwietniowe tygodnie pokazały, że mamy do czynienia z adaptacją równocześnie wierną klimatowi powieści i aktualizującą część wątków. Na "Ordeal by Innocence" nie powinni więc narzekać ani fani klasyki (o ile zaakceptują zmienione zakończenie), ani widzowie szukający dobrego kryminału zahaczającego o kwestie społeczne.
Historia zamordowania Rachel (Anna Chancellor), o które oskarżono Jacka (Anthony Boyle), jedno z jej przybranych dzieci, stanowi dobrą podstawę dla o wiele ciekawszej niż sama zbrodnia opowieści o rodzinie pełnej sekretów, wzajemnych pretensji i podejrzeń. Równocześnie tło nieco "podkręcono", dorzucając kwestie rasizmu, chorób psychicznych i zimnej wojny, przez co typowe whodunnit zyskuje kolejne warstwy.
W trzeciej, po "I nie było już nikogo" i "Świadku oskarżenia", ekranizacji powieści Christie napisanej przez Sarah Phelps imponują jednak nie tylko scenariuszowe pomysły, świetnie wcielone w życie przez dobrze dobraną obsadę. "Ordeal by Innocence" to także podkreślająca nastrój muzyka, doskonała scenografia i artystyczne zdjęcia, każące to spojrzeć na wnętrza domostwa Argyllów z oddalenia, to zwrócić uwagę na z pietyzmem nakręcony detal. Tę miniserię ogląda się, czekając na rozwiązanie zagadki, kto zabił, ale i smakując każdy kadr i aktorski gest. Rzecz zdecydowania warta trzech godzin uwagi – a może nawet powtórek w przyszłości. [Kamila Czaja]
"The Crossing. Przeprawa"
Miało być nowe "Lost", skończyło się wtórną i nudnawą historyjka, w której jeden absurd goni kolejny, a bohaterowie to szereg papierowych postaci. Szkoda, bo koncept wyglądał całkiem obiecująco, łącząc motywy science fiction z klimatem mrocznej tajemnicy.
Punktem wyjścia było tu pojawienie się na plaży w Oregonie tłumu rozbitków twierdzących, że są uchodźcami uciekającymi przed wojną w swoim kraju. Twist polega na tym, że ich ojczyzna to Ameryka, a wojna, o której mówią, ma wybuchnąć dopiero za 150 lat. Jak przedostali się do przeszłości i co stało się w ich rzeczywistości? Serial odpowiada na te i inne pytania w ekspresowym tempie, gnając do przodu na złamanie karku i nie przejmując się specjalnie tym, że całość jest średnio interesująca.
Bo choć w "The Crossing" roi się od tajemnic i niezwykłych historii, wszystko jest tak mdłe i banalne, jakby zostało żywcem wyciągnięte w poradnika dla początkujących scenarzystów. Toporne zwroty akcji da się przewidzieć na kilometr, napięcia nie odczuwa się ani przez sekundę, o zaangażowaniu w losy bohaterów nawet nie wspominając. Tych zresztą jest sporo, ale nikt nie wychodzi poza oklepane schematy, typu szeryf z problemami, chłodna agentka rządowa, zrozpaczona matka itp. Zdecydowanie za mało, by skutecznie przyciągnąć dziś do ekranu. [Mateusz Piesowicz]
"The Last O.G."
Zapowiadany jako wielki powrót Tracy'ego Morgana do telewizji serial okazał się rozczarowująco nijaki. Wprawdzie rola wpuszczonego po 15 latach z więzienia Traya wydaje się dla aktora idealna, ale z seansu "The Last O.G." w pamięci zostaje niewiele, a żaden element fabuły nie gwarantuje porządnie wciągającej historii (tym bardziej dziwi więc zamówienie serialu na kolejny sezon).
Największy potencjał mają zderzenia Traya z tym, jak przez lata zmienił się Brooklyn. Gentryfikacja i wypadnięcie poza nawias tych, którzy nie chcą lub nie potrafią się jej poddać, to ważny temat, tu jednak za szybko wydaje się wyczerpywać i wpadać w banał. Jeszcze bardziej schematyczna są wątki rodzinne, bowiem bohater po latach próbuje odzyskać dawną miłość, Shay (Tiffany Haddish), która już ułożyła sobie życie na nowo.
"The Last O.G." mogłoby być oryginalnym komediodramatem o człowieku, który chce skorzystać z drugiej szansy, ale stracił za dużo czasu i nie potrafi się odnaleźć w zmienionej rzeczywistości. To jednak, co na papierze zdaje się dobrym pomysłem, w ekranowej praktyce ani wystarczająco nie wzrusza, ani szczególnie nie bawi. Twórcy nie potrafią znaleźć równowagi między tragizmem i komizmem, a wysiłki aktorów nie są w stanie wyrównać scenariuszowej nijakości. Być może jest to serial, który – jak wiele ponurych komedii przed nim – potrzebuje więcej czasu na rozruch, ale póki co to zaledwie średniak. [Kamila Czaja]
"Killing Eve"
Sensacyjna opowieść, która mogła być kolejnym średnim serialem o ściganiu zabójcy przez dzielnych stróżów prawa. Tymczasem ironiczny, odważny styl Phoebe Waller-Bridge ("Fleabag"), która stworzyła tę adaptację powieści Luke'a Jenningsa, sprawił, że mamy do czynienia z wyróżniającą się na tle gatunku, niegłupią rozrywką, na którą czekamy z niecierpliwością co tydzień.
Duża zasługa w sukcesie produkcji leży po stronie dobrze napisanych głównych bohaterek i odgrywających je aktorek. Eve Polastri (Sandra Oh, "Chirurdzy") to nieco znudzona pracą za biurkiem i monotonią małżeńską agentka MI5, która w pościgu za psychopatyczną Villanelle (Jodie Comer, "Thirteen") dostrzega szansę przeżycia zawodowej przygody i pokazania, co potrafi. Z czasem Eve odkrywa jednak, że to nie zabawa, lecz śmiertelnie niebezpieczne wyzwanie. Zabójczyni okazuje się trudną przeciwniczką. Na dodatek Villanelle to kobieta, która w przeciwieństwie do Eve w pełni korzysta z życia, chętnie ulega wszelkim pokusom i traktuje pogoń jako podniecającą grę.
Mieszanka fascynacji i nienawiści, jaka szybko tworzy się między bohaterkami, świetne tempo, błyskotliwe dialogi i dobry drugi plan sprawiają, że "Killing Eve" ogląda się szybko i bez poczucia, że to przecież tylko kolejny wariant zabawy w kotka i myszkę. I chociaż tak naprawdę trudno uznać serial za coś więcej niż ciekawy, kobiecy i świadomy konwencji wariant znanej opowieści, zupełnie nie przeszkadza nam to w cieszeniu się kolejnymi trzymającymi w napięciu pościgami, przeplatanymi dowcipnymi kwestiami i pięknymi plenerami. Polecamy. Serial możecie oglądać na HBO GO. [Kamila Czaja]
"Deep State"
Solidny serial sensacyjny, który nie ma może wielkich ambicji, ale w swojej kategorii stanowi godną uwagi pozycję. W dużej mierze ze względu na Marka Stronga, który jest stworzony do grania twardzieli, więc w skórze niejakiego Maxa Eastona, byłego agenta MI6 do zadań specjalnych, odnajduje się perfekcyjnie. Główny bohater "Deep State" zostaje brutalnie wyciągnięty ze spokojnej emerytury, by odbyć jeszcze jedną misję – ma znaleźć ludzi, którzy zabili jego syna.
To oczywiście tylko początek, bo za plecami Maxa toczy się znacznie większa gra, w którą zamieszani są potężni i trzymający się w cieniu ludzie, pociągający niepostrzeżenie za sznurki na międzynarodowej arenie. Serial FOX-a to woda na młyn dla miłośników teorii spiskowych o grupie prawdziwych władców świata, ale twórcom udało się nie popaść w przesadę. Historia jest na tyle wiarygodna i w przejrzysty sposób opowiedziana, że wciąga, nie odrywając się zbyt mocno od ziemi.
A przy okazji jest najzwyczajniej w świecie dobrze zrobioną produkcją – podnoszącą ciśnienie w scenach akcji i z przyzwoicie nakreślonym wątkiem obyczajowym. Dodajcie do tego kilka twistów, fabułę rzucającą nas po różnych zakątkach świata (m.in. Iran i Francja) oraz niezłe tempo wydarzeń, a otrzymacie rozrywkę na poziomie nieco wyższym niż standardowy. [Mateusz Piesowicz]
"Zagubieni w kosmosie"
Sporo sobie obiecywaliśmy po nowej wersji serialu science fiction sprzed lat i nie ukrywamy, że efekt końcowy nas rozczarował. Trudno wprawdzie nazwać tę produkcję kompletnym niewypałem, ale w tym przypadku liczyliśmy na znacznie więcej, niż jeszcze jeden do bólu poprawny średniak, jakimi Netflix zalewa nas z coraz większą intensywnością.
Opowieść o Robinsonach – rodzinie kosmicznych kolonizatorów, których statek rozbija się na nieznanej planecie – jest natomiast niczym więcej, niż właśnie kolejnym, ładnie opakowanym przeciętniakiem. Bohaterowie przeżywają szereg przygód, atrakcja goni atrakcję, a dramaturgii nie brakuje od samego początku, ale emocji nie ma w tym wszystkim za grosz. Podobnie jak postaci, których losami moglibyśmy się przejąć. Gdy zdecydowanie najbardziej skomplikowanym i wiarygodnym charakterem jest stworzony cyfrowo robot obcego pochodzenia, to znaczy, że twórcom coś mocno nie wyszło.
Jest to tym bardziej przykre, że potencjał na coś więcej niż podstawową familijną historyjkę był tu naprawdę spory. "Zagubieni w kosmosie" wykorzystują go jednak tylko z rzadka, grzęznąc w powtarzalnych fabularnych motywach i oklepanych wątkach rodzinnych. Nie pomagają nawet aktorzy (m.in. Toby Stephens, Molly Parker i Parker Posey), niemający wielu okazji, by wydobyć ze swoich jednowymiarowych postaci coś interesującego.
Zamiast kosmicznej przygody, na którą się pisaliśmy, dostaliśmy zatem przydługą bajkę, która nie ma do zaoferowania wiele ponad efektowną otoczkę. Naprawdę szkoda. [Mateusz Piesowicz]
"The Split"
W kwietniu zadebiutował także "The Split", nowy brytyjski serial prawniczy. A właściwie prawniczo-rodzinny, bo zmaganiom dotyczącym kilku rozwodów w wyższych sferach towarzyszy tu cała masa rodzinnych konfliktów w klanie Defoe.
Już punkt wyjścia zapowiada brutalne konfrontacje. Hannah (Nicola Walker) miała przejąć rodzinną firmę prowadzoną przez matkę, Ruth (Deborah Findlay). Zmęczona rolą odpowiedzialnej, grzecznej córki przeszła jednak do konkurencji i zaczęła używać nazwiska męża, Stern. Teraz musi radzić sobie z sytuacjami, kiedy spotyka matkę i siostrę, Ninę (Annabel Scholey), jako oponentki w sprawach rozwodowych. Z kolei Nina nie cofnie się przed różnymi sztuczkami, by zdobyć klienta i zyskać uznanie w oczach matki, więc Hannah musi pożegnać się ze złudzeniami, że może prowadzić nową karierę bez wchodzenia w konflikty z dawnym życiem.
W tle mamy jeszcze najmłodszą siostrę Defoe, Rose (Fiona Button), która przeżywa przedślubne wątpliwości. W powietrzu wisi romans Hannah, znudzonej mężem, Nathanem (Stephen Mangan), z dawną miłością, a dziś kolegą z kancelarii, Christie'em (Barry Atsma). Nina z kolei flirtuje z Christie'em, ale równocześnie prowadzi pewien ryzykowny romans.
Jeśli brzmi to bardziej jak opera mydlana niż poważny dramat na sali sądowej, to dlatego, że mimo licznych scen z klientami "The Split" póki co jest bardziej opowieścią o trudnych relacjach rodzinnych i skomplikowanym życiu uczuciowym niż o prawnikach od rozwodów. Równocześnie jednak miniserial ma kilka dobrze napisanych kobiecych postaci, parę wątków, które mocno wciągają, oraz potencjał na pogłębienie kwestii tego, co dzieje się, kiedy porzucona po latach kobieta musi sobie jakoś poradzić (tu pojawia się ciekawa paralela między Ruth, która wychowała córki po odejściu męża, a rozstającym się bogatym małżeństwem McKenziech, szukającym porady prawnej).
Póki co "The Split" to niezobowiązująca, dobrze zagrana rozrywka dla fanów historii rodzinnych i seriali prawniczych, którzy nie szukają jednak wielkiej głębi i bergmanowskiego dramatu. Będę oglądać dalej, bo bawiłam się nieźle, a łącznie to zaledwie sześć odcinków. Ale zrewolucjonizowania gatunku nie przewiduję. [Kamila Czaja]