Surrealistyczny horror na pustyni. "Legion" – recenzja 5. odcinka 2. sezonu
Marta Wawrzyn
5 maja 2018, 18:01
"Legion" (Fot. FX)
Po kameralnym, opartym na emocjach odcinku z Syd w roli głównej Noah Hawley zaserwował nam zupełnie inną bajkę. Bajkę dziwną, koszmarną i trochę za bardzo opartą na wierze w moc finałowego twistu. Spoilery.
Po kameralnym, opartym na emocjach odcinku z Syd w roli głównej Noah Hawley zaserwował nam zupełnie inną bajkę. Bajkę dziwną, koszmarną i trochę za bardzo opartą na wierze w moc finałowego twistu. Spoilery.
Podobnie jak Mateusz, przed tygodniem byłam zachwycona skromną, wypełnioną po brzegi emocjami i w ostatecznym rozrachunku bardzo gorzką opowieścią o dziewczynie imieniem Syd. Ba, poszłabym nawet dalej niż on i powiedziała, że był to najlepszy odcinek w historii "Legionu". Oczywiście, lubię zamiłowanie tego nietypowego marvelowskiego serialu do zabawy (pop)kulturą, przedefiniowywania schematów i zacierania granic pomiędzy telewizyjną fabułą w odcinkach a innymi formami sztuki. "Legion" to postmodernistyczna świeżynka, której trudno się oprzeć. Ale jego największą siłą nie jest to, że łączy w sobie tak wiele gatunków i pomysłów, przekraczając kolejne granice tego, co uważaliśmy do tej pory za serial telewizyjny. Jego największą siłą jest to, że nie jest sztuką dla sztuki.
Od początku wszystko było tutaj podporządkowane samej historii. Noah Hawley, niczym staroświecki gawędziarz, od pierwszych minut pilota klarownie snuje swoją opowieść pośród eksplozji barw, dźwięków i wszelkiego rodzaju szaleństw formalnych, pamiętając, że kluczem do sukcesu jest emocjonalny związek widza z bohaterami. Odpalając bombę z morderstwem Amy (Katie Aselton), i "podmianą" ciała Lenny (Aubrey Plaza), musiał więc liczyć na to, że zareagujemy tak jak biedny David (Dan Stevens). I tutaj moim zdaniem się przeliczył.
Ale od początku. "Chapter 13" to odcinek o tyle dla "Legionu" typowy, że pod kompletnie odjechaną – prawdopodobnie bardziej niż kiedykolwiek do tej pory – otoczką skrywa prostą w sumie historię. Lenny Busker zostaje pojmana w siedzibie Division 3. Zaczynają się przesłuchania, ona próbuje się wymigiwać na wszelkie sposoby i domaga się obecności Davida. Najpierw słuchamy razem z Clarkiem (Hamish Linklater) opowieści o trudnym dzieciństwie naszej bohaterki, dziwiąc się jednocześnie, jak "Legion" to zrobił, że zagiął nawet prawa grawitacji. Potem wchodzi Ptonomy (Jeremie Harris), który robi nam krótki wykład na temat czasu – najwyraźniej teraźniejszość to koncept nie mający prawa istnieć – i orientuje się, że coś z ciałem Lenny jest nie tak. Nie zgadza się kolor oczu.
Trzecie przesłuchanie, prowadzone przez Davida z użyciem jego mocy, odsłania przed nami koszmarną prawdę: Lenny "zmartwychwstała" i mieszka teraz w ciele jego siostry, zabitej przez Amahla Farouka (Navid Negahban) i Olivera Birda (Jemaine Clement). Przerażenie Davida w ostatniej scenie robi wrażenie, a cała sekwencja z morderstwem wygląda jak coś wyjętego rodem z nowego "Twin Peaks". Krzyk Amy tkwi w mojej głowie do teraz, choć słuchając go po raz pierwszy, nie byłam pewna, co tu się właściwie odprawia.
Noah Hawley zafundował nam prawdziwy horror na pustyni, który od strony formalnej był po prostu nieziemski – bardziej pomysłowy niż cokolwiek, co do tej pory zobaczyliśmy w "Legionie", a mówimy o serialu będącym definicją pomysłowości. Dowiedzieliśmy się, że Amy ukrywa się w otoczonym wiatrakami domku pośrodku niczego i że jej mąż ma nietypową pracę, a mianowicie prowadzi blaszany food truck z pączkami, wyglądający jak łódź podwodna. Jeśli dodać do tego strażników pod oknami, wygląda to jak specyficzny program ochrony świadków, w mig rozpracowany przez Farouka. Morderstwo i podmiana, których dokonał Shadow King z Oliverem u boku, to koszmar bez granic. Koszmar bardzo twinpeaksowy w duchu, ale utrzymany w zupełnie innej estetyce i najbardziej stylowy na świecie, jak wszystko w "Legionie".
Zabrakło w nim tylko jednego: autentycznych emocji. Właściwie nie odczułam horroru, który stał się udziałem Davida po odkryciu, co zrobili z jego siostrą. Rozumiem, czemu to napędzi akcję i poprowadzi ją w konkretnym kierunku, ale uważam, że Hawley i spółka zapomnieli o jednym. Zabili postać, o której istnieniu ledwie pamiętaliśmy i mogliśmy odnieść wrażenie, że ledwie o niej pamięta także David. W tym sezonie Amy w ogóle się nie pojawiła, w poprzednim też była raczej nostalgicznym symbolem w życiu Davida, niż pełnoprawną bohaterką z krwi i kości.
Surrealizm całej sekwencji niestety też nie poprawia sytuacji – morderstwo Amy nie wydaje się rzeczywiste, choć jego koszmarne skutki widzimy i są one jak najbardziej namacalne. Trudno mi było zainwestować w to takie emocje, jak w historię Syd, wypełnioną mniejszymi i większymi dramatami osobistymi, wynikającymi z posiadania takiej a nie innej mocy.
Jeśli jednak pominąć emocjonalną pustkę – może nie zupełną, ale uderzającą jak na odcinek, który zaplanowano jako mocne uderzenie zarównego dla głównego bohatera, jak i dla widzów – "Chapter 13" był bardzo dobrą godziną telewizji, pokazującą, że nie ma takich granic zabawy formą, których nie jest w stanie przekroczyć "Legion".
Począwszy od dezorientującego apparently on "Legion" (zamiast previously), wygłoszonego przez Jona Hamma, i zaginaniu praw grawitacji w pokoju przesłuchań, a skończywszy na rozmowach Olivera i Farouka na tematy moralno-egzystencjalne, ptasiej głowie admirała Fukyamy oraz dziwnych snach/fantazjach na jawie Amy (śnił jej się człowiek z koszem na głowie i że była jedną z kobiet z wąsami), to był jeden wielki popis kreatywności. Piękne, dziwne i szalone obrazy jak zwykle wspierała perfekcyjnie dopasowana ścieżka dźwiękowa, zawierająca kolejny cover autorstwa Jeffa Russo i Noaha Hawleya – "Don't Come Around Here No More". Krótko mówiąc, to była uczta dla wszystkich zmysłów.
I z pewnością to nie jest tak, że cały "Chapter 13" był sztuką dla sztuki. "Nic nie wydawało mi się prawdziwe od bardzo dawna" – powiedział Oliver do Shadow Kinga, kiedy jechali kabrioletem przez pustynię, by wypełnić swoją mroczną misję. To zdanie, padające, jak to często w "Legionie" bywa, w nietypowych okolicznościach przyrody dobrze podsumowuje egzystencjalne problemy jego i Lenny – dwójki ludzi, z których Shadow King zrobił swoich pomagierów, odmawiając im prawa do jakiegokolwiek własnego życia.
Oliver Bird od początku sezonu porusza się niczym w transie, mechanicznie wykonując kolejne zadania, z kolei Aubrey Plaza włożyła bardzo dużo serca w odgrywanie desperacji swojej bohaterki, pragnącej wyrwać się z koszmarnego kręgu i zacząć tak po prostu żyć. W najnowszym odcinku to właśnie oni poruszali emocjonalne struny jako dwójka ludzi, którzy utkwili w sytuacji bez wyjścia i nie mają żadnego wyboru, jak tylko spełniać najokropniejsze polecenia swojego pana.
Mieszanie się dobra i zła, moralna ambiwalencja, superbohaterowie, którym bliżej do antybohaterów, i ludzie, którym wydaje się, że są bogami. Te motywy przewijają się w tym sezonie bardziej nawet niż w poprzednim i pewnie będą jeszcze powracać, z coraz większą siłą. David Haller stoi w tym momencie przed wyborem: zemścić się na Farouku za to, co właśnie zrobił, czy słuchać dalej tego, co mówiła mu Syd z przyszłości. Jego zacięta mina w ostatniej scenie sugeruje, że emocje zwyciężą nad zdrowym rozsądkiem, czegokolwiek w tej sytuacji by nie on nie podpowiadał. A jeśli do tego dodać jeszcze groźbę Olivera wobec Farouka, wydaje się, że dni Shadow Kinga są już policzone i w związku z tym dojdzie do tego, przed czym ostrzegała Davida jego dziewczyna.
"Chapter 13" pokazał, jak wiele jeszcze o "Legionie" nie wiemy i jak różne konwencje i style potrafią połączyć jego twórcy. Porównania do "Twin Peaks" cisną się na usta same, ale dotyczą one tylko formy, nie treści. Ta jak była, tak pozostaje oryginalna i zaskakująca, również dla tych z nas, którzy znają komiksy o Davidzie Hallerze. To, co tworzy Hawley, jest definicją serialu autorskiego i zarazem postmodernistycznego dzieła, jakich brakuje nawet w dzisiejszej telewizji – choć podobno można w niej znaleźć wszystko i to w dużych ilościach.
"Legion" możecie oglądać w kolejne czwartki o godz. 22:00 na kanale FOX.