Nasz top 10: Najlepsze seriale kwietnia 2018
Redakcja
12 maja 2018, 22:02
"Opowieść podręcznej" (Fot. Hulu)
Kwiecień okazał się miesiącem tak bardzo wypełnionym atrakcjami, że poza naszą dziesiątkę wypadł "Westworld" – hit HBO, który kiedyś wygrywał wszystkie nasze zestawienia. Doceniliśmy za to "Kruka", "Opowieść podręcznej" czy "Legion".
Kwiecień okazał się miesiącem tak bardzo wypełnionym atrakcjami, że poza naszą dziesiątkę wypadł "Westworld" – hit HBO, który kiedyś wygrywał wszystkie nasze zestawienia. Doceniliśmy za to "Kruka", "Opowieść podręcznej" czy "Legion".
10. "Kruk. Szepty słychać po zmroku" (nowość na liście)
Chwaliliśmy już serial Jakuba Korolczuka i Macieja Pieprzycy wielokrotnie, zarówno w naszych hitach tygodnia, jak i w bardziej rozbudowanych omówieniach. Nie powinno więc dziwić, że mimo bardzo silnej kwietniowej konkurencji "Krukowi" udało się wskoczyć do naszego zestawienia.
Doceniliśmy fakt, że korzystając z porządnych gatunkowych wzorców, twórcy serialu potrafili dodać do kryminalnej historii oryginalny element, silnie związany z miejscem akcji. Białystok z "Kruka" to mroczne miasto rządzone przez układy i znajdujące się na styku racjonalnego, bezwzględnego biznesu i tajemniczych słowiańskich wierzeń. Usytuowanie opowieści o próbach wymierzenia sprawiedliwości w takiej scenerii zapewniło serialowi wyjątkowy klimat. A w tej przestrzeni umieszczono pełnokrwistych bohaterów uwikłanych w skomplikowane zależności.
Udało się całą historię poprowadzić logicznie do końca, w czym pomogło zamknięcie białostockiej przeprawy znękanego komisarza Adama Kruka w sześciu odcinkach. I chociaż sprawca porwania nas nie zaskoczył, to po drodze było wystarczająco dużo niespodzianek i zwrotów akcji, żeby fabuła zrobiła na nas wrażenie. Twórcy stworzyli przemyślany, konsekwentnie brutalny świat, w którym zarówno dawne, jak i współczesne krzywdy wypadały boleśnie przekonująco.
Nie byłoby tych zachwytów nad losami Kruka, gdyby udanego pomysłu nie dopełniono świetną realizacją. Doskonała obsada na pierwszym i drugim planie, wysokiej próby zdjęcia, zapadająca w pamięć muzyka. Polecamy, jeśli ktoś jeszcze nie skusił się na słuchanie szeptów po zmroku. [Kamila Czaja]
9. "Homeland" (awans z 10. miejsca)
Na to, co się działo w "Homeland" w tym sezonie, patrzyliśmy i wręcz nie mogliśmy uwierzyć, jak dobrze jego twórcy rozumieją politykę międzynarodową i jak bardzo serial wrócił do formy. Pięć kwietniowych odcinków to "Homeland" w swojej najlepszej wersji – zobaczyliśmy kawał porządnej szpiegowskiej intrygi, emocjonującego dramatu rodzinnego i do tego jeszcze politykę, jaką znamy ostatnio z medialnych doniesień.
Nowa zimna wojna, putinowskie trolle, fake news – "Homeland" w 7. sezonie było lustrzanym odbiciem prawdziwego świata. Odbiciem bardzo dla Polaków bolesnym, bo kiedy w finale przyszło do podsumowania tego wszystkiego słowami prezydent Keane o powolnych upadkach demokracji, usłyszeliśmy nazwę naszego kraju, obok Turcji, Węgier czy Nikaragui. Gdyby coś takiego powiedział któryś ze światowych przywódców, prawdopodobnie zrobiłoby to mniejsze wrażenie, niż przemówienie fikcyjnej prezydent z serialu telewizyjnego. Taka jest siła "Homeland".
7. sezon miał wiele plusów i fantastycznych momentów, które zawdzięczaliśmy głównie Claire Danes, Elizabeth Marvel i Mandy'emu Patinkinowi. Ale wyróżnili się także Amy Hargreaves w roli Maggie Mathison i Costa Ronin jako Yevgeny Gromov. Ten ostatni pewnie jeszcze wróci w, miejmy nadzieję, równie udanym 8. sezonie, którego już się nie mogę doczekać. [Marta Wawrzyn]
8. "Killing Eve" (nowość na liście)
Serial Phoebe Waller-Bridge ("Fleabag") to bardzo udane połączenie sensacyjnych konwencji z sarkastycznym dowcipem. Można w jednej chwili śmiać się z dialogu między bohaterami, a w następnej w napięciu śledzić ich losy podczas strzelanin i pościgów. Nie brzmi to pewnie jak genialne dzieło, ale to naprawdę rzadkie, kiedy twórcy tak trafnie odmierzają gatunkowe proporcje.
Nie byłoby jednak sensu do tego stopnia się ekscytować "Killing Eve", gdyby nie obsadzenie w dwóch głównych rolach świetnych aktorek. Sandra Oh przekonująco wciela się w Eve, znudzoną brytyjską agentkę, która wreszcie dostaje szansę wykazania się w jakiejś ekscytującej akcji. Z kolei Jodie Comer dokonuje cudów, przekonując widza, by chociaż do pewnego stopnia kibicował Villanelle, psychopatycznej zabójczyni na zlecenie, którą Eve próbuje dopaść. Szybko zresztą okazuje się, że role ścigającej i ściganej mogą się niebezpiecznie wymieniać.
Prawdziwe cieszenie się cotygodniowym seansem "Killing Eve" wymaga oczywiście zawieszenia na chwilę marzeń o realizmie, twórcy serialu z premedytacją podkręcają bowiem pewne konwencje. Ale warto kupić taki pomysł, bo to bardzo przemyślana wizja. Wspomnieć należy też świetny drugi plan aktorski, piękne scenerie z całego świata i sprawną realizację techniczną. Rozrywka wysokiej próby – nie tylko dla widzów spragnionych większej reprezentacji silnych kobiecych bohaterek. [Kamila Czaja]
7. "Trust" (spadek z 2. miejsca)
W kwietniowych odcinkach "Trust" skręcił już w stronę pełnokrwistego dramatu, na chwilę zamieniając się nawet w rozgrywający się w pięknych okolicznościach przyrody thriller. Nie odjęło to jednak serialowi Simona Beaufoya i Danny'ego Boyle'a ani trochę uroku – spory spadek na liście wynika w jego przypadku po prostu ze znacznie mocniejszej konkurencji niż przed miesiącem.
Opowieść o złotym hipisie nadal jednak pozostaje produkcją absolutnie wyjątkową, na każdym kroku zaskakując formą ujęcia dobre znanej historii i przeskakując z jednej bajki do drugiej. Raz zabrano nas w podróż do Włoch w towarzystwie amerykańskiego kowboja. Potem pokazano fragment cudownego rzymskiego życia zamieniającego się w groteskowy koszmar pośrodku pola słoneczników. Następnie zafundowano trzymający na krawędzi fotela pościg. Skończono zaś, przypominając o tym, jak chłodnym i wyrachowanym draniem jest Jean Paul Getty.
To ostatnie jest w największej mierze zasługą bez mała genialnego Donalda Sutherlanda, czyniącego swojego bohatera jednocześnie odrażającym i absolutnie fascynującym. Wpisując go tym samym idealnie w "Trust" – serial, który pod zachwycającą, czasem teatralną, a kiedy indziej surrealistyczną powłoką, skrywa dramatyczną historię porwanego dzieciaka. Chłopaka zostawionego na pastwę losu w świecie, w którym ludzkie życie jest tylko kolejnym towarem do wyceny. Kto by pomyślał, że da się to zamienić w tak porywający spektakl? [Mateusz Piesowicz]
6. "Barry" (spadek z 4. miejsca)
Jedna z najbardziej pokręconych tegorocznych nowości udowadniała w kwietniu, że bicie kolejnych rekordów absurdu i opowiadanie coraz bardziej emocjonalnej historii absolutnie się nie wyklucza. Wręcz przeciwnie, w im dziwniejszym kierunku szła opowieść o depresyjnym zabójcy, tym mocniej mogliśmy się z nią i jej bohaterami związać.
Na czele oczywiście z Barrym (Bill Hader), którego samotność i wewnętrzne rozdarcie w niesamowity sposób kontrastowały z sytuacją, w jaką się zaplątał. Czeczeńsko-boliwijski konflikt z niezrównoważonym byłym marine w jednej z głównych ról? Proszę bardzo. Dyskusje o moralnych dylematach mordercy na przykładzie Makbeta? Czemu nie. Gdy już wydaje się, że twórcy dobrnęli do ściany, a krok dalej zamieni ich serial w kompletny nonsens, pokazywali, że w tym szaleństwie jakimś cudem jest metoda.
A to przecież tylko ułamek atrakcji, jakie nam tu fundowano, tworząc choćby pełnowymiarową postać z Sally (Sarah Goldberg), przedstawiając 45-letniego czeczeńskiego zabójcę z problemami nawet większymi niż Barry albo zagłębiając się w nietypowy romans Gene'a (Henry Winkler) z detektyw Moss (Paula Newsome). Było przy tym zabawnie, niekiedy bardzo emocjonalnie, a i szczypty najprawdziwszego napięcia w tej mieszance nie zabrakło. Jak to wszystko nie pęka w szwach, nie mamy pojęcia, ale fakty są takie, że niewiele seriali sprawia nam w tym roku porównywalną frajdę. [Mateusz Piesowicz]
5. "Terror" (nowość na liście)
"Terror" u nas debiutuje na kwietniowej liście ze względu na opóźnioną o kilka dni polską premierę i trzeba przyznać, że jest to bardzo mocny debiut, który prawdopodobnie byłby jeszcze wyżej, gdyby nie ogromna konkurencja. David Kajganich i Soo Hugh, z pomocą producenta Ridleya Scotta, zamienili świetną książkę Dana Simmonsa w telewizyjne złoto. I to bez gigantycznego budżetu, bo okręty, które ugrzęzły w lodzie, zbudowano w studiu, udającym Arktykę.
Ale nie tylko strona wizualna całego przedsięwzięcia wypadła fantastycznie. "Terror" to kawał porządnie napisanej historii, która jest ciekawa sama w sobie, bo opowiada o zaginionej ekspedycji poszukującej w połowie XIX wieku drogi przez Arktykę do Azji Wschodniej. Bohaterowie, na czele z kapitanami Franklinem, Crozierem i Fitzjamesem, oparci są na postaciach historycznych i bezbłędnie zagrani. Jared Harris, Tobias Menzies i Ciarán Hinds to prawdziwie królewska obsada, a i na drugim planie sporo się dzieje.
Bo "Terror" to nie tylko mroźny horror z dodatkiem nadprzyrodzonym, to także świetny, pełen życia serial kostiumowy i porządnie zagłębiający się w swoje postacie dramat psychologiczny. To niesamowite, jak wiele rzeczy udało się tutaj połączyć, tworząc niezwykły, mroczny, absolutnie wyjątkowy świat zasiedlony przez ludzi z krwi i kości. [Marta Wawrzyn]
4. "The Americans" (awans z 6. miejsca)
"Tchaikovsky", "Urban Transport Planning", "Mr. and Mrs. Teacup" i do tego jeszcze najlepsze z całej czwórki "The Great Patriotic War". Finałowy sezon "The Americans" chwalimy co tydzień w hitach za precyzję, z jaką jest napisane, za to, jak tworzy napięcie przed ostatnią burzą, za emocje, którymi wypakowane są wszystkie sceny, i za bez mała genialne aktorstwo. Ostatnia misja Jenningsów udowadnia, że serial telewizji FX to klasa sama w sobie.
Imponująca jest zwłaszcza drobiazgowość, z jaką pokazywany jest rozpad małżeństwa Jenningsów, które z odcinka na odcinek coraz bardziej staje po przeciwnych stronach barykady. I to pomimo że Philip, który zostanie zwerbowany do akcji przeciwko własnej żonie, ma bardzo dużo wątpliwości. Elizabeth jednak, sama o tym nie wiedząc, za pomocą drobiazgów, które z tygodnia na tydzień są coraz bardziej bolesne, zachęca męża do podjęcia ostatecznej decyzji. A gdzieś pomiędzy nimi jest jeszcze Paige, której zabawa w agentkę sprawia, że zadajemy sobie pytanie, czy nie poniesie ona ostatecznej ofiary.
"The Americans" pokazuje, że nie trzeba szalonej akcji, żeby widz siedział na krawędzi fotela, obgryzając paznokcie. Wystarczy precyzyjnie napisany scenariusz, z odcinka na odcinek podnoszący napięcie i przygotowujący widzów na nieuniknioną katastrofę. [Marta Wawrzyn]
3. "Atlanta" (spadek z 1. miejsca)
Ten miesiąc w "Atlancie" to przede wszystkim "Teddy Perkins" – już teraz mocny kandydat do miana najlepszego serialowego odcinka całego roku. "Wybielony" Donald Glover przechodzący samego siebie w tytułowej roli wzbudzającego ciarki gospodarza upiornego domu, prześladował nas w pamięci jeszcze długo, udowadniając, że nie ma rzeczy, których twórcy "Atlanty" nie byliby w stanie zrobić.
Skręt w stronę surrealistycznego horroru nie był jednak wszystkim, za co trzeba ich docenić. Skupiony na Van (Zazie Beetz) "Champagne Papi" cudownie połączył odrealnioną imprezę w rezydencji Drake'a (bez Drake'a) z całkiem przyziemnymi problemami. "Woods" zafundowało wariację na temat "Rodziny Soprano", uświadamiając Alfredowi (Brian Tyree Henry), że jego dawne życie jest już tylko wspomnieniem. "North of the Border" zawierało z kolei niezwykle gorzką rozmowę rapera z jego kuzynem i menedżerem w jednym. Każda z tych historii miała zaś tyle fantastycznych momentów, że nie sposób je wszystkie wymienić.
Największą siłą "Atlanty" jest jednak to, jak kolejne, na pozór kompletnie od siebie oderwane odcinki, składają się w spójną całość. Wypełnioną emocjami opowieść o przeszkodach rzucanych bohaterom pod nogi i mierzeniu się z rzeczywistością, która bywa surrealistyczna, ale ma bardzo prawdziwe konsekwencje. Zazwyczaj piekielnie gorzkie, co serial braci Gloverów przekazuje w nieporównywalnej do niczego innego formie. [Mateusz Piesowicz]
2. "Legion" (powrót na listę)
Choć wydawało się to wręcz niemożliwe, 2. sezon serialu Noah Hawleya wyniósł szaleństwo na jeszcze wyższy poziom. W nowej odsłonie "Legion" wciąż bawi się formą w jedyny w swoim rodzaju sposób, bez przerwy eksperymentując z obrazem i dźwiękiem, a nawet fundując nam "edukacyjne" wstawki, którym towarzyszył głos Jona Hamma, ale pozostaje przy tym historią równie prostą, co poprzednio.
Ogólnie rzecz biorąc, bo im głębiej zaglądaliśmy w króliczą norę, jaką jest wyobraźnia twórcy serialu, tym więcej pojawiało się w tym wszystkim wątpliwości. Na czele z pytaniem, co jest urojeniem, a co rzeczywistością i czy aby na pewno możemy ufać Davidowi (Dan Stevens). Nieco to komplikowało sprawę, jeśli chodzi o skupioną na uratowaniu świata (nie do końca wiemy, przed kim) fabułę, ale w kwestii zwykłych, ludzkich emocji, wszystko było znacznie prostsze. Nawet jeśli przyjmowało odlotowe formy, począwszy od swego rodzaju gry w umysłach poszczególnych bohaterów, a skończywszy na równie groteskowych, co rozpaczliwych próbach samobójczych Lenny (Aubrey Plaza).
Zdecydowanie najlepiej w tym festiwalu niezwykłości wypadł jednak "Chapter 12", który porzucił główną oś fabularną, by przedstawić nam historię życia Syd (Rachel Keller). Gdy wraz z Davidem przemierzaliśmy kolejne wspomnienia dziewczyny, odkrywając, w jak powierzchowny sposób ją dotąd traktowaliśmy, mogliśmy w pełni dostrzec największą siłę "Legionu" – nieważne, w ile niesamowitych atrakcji będzie przystrojony, ten serial ciągle jest w głównej mierze cudownie zwyczajną opowieścią, wypełnioną autentycznymi emocjami.
A że przy okazji zawiera taneczne bitwy, starcia samuraja z czołgiem, niebezpieczne fantazje o zaraźliwym szaleństwie, powodującego epidemię mnicha, poważne dyskusje z kotem i, nie wiedzieć czemu, krowę? Oto "Legion" drodzy państwo. A właściwie tylko jego drobny fragment. [Mateusz Piesowicz]
1. "Opowieść podręcznej" (powrót na listę)
Na pudle jest w tym miesiącu bardzo ciasno – "Atlancie" zabrakło do zwycięstwa dwóch punktów, a "Legionowi" tylko jednego. Ostatecznie jednak "Opowieść podręcznej" pokonała wszystkich, i to tylko dwoma odcinkami, które widzieliśmy w kwietniu. Ale co to były za odcinki! W "June" obserwowaliśmy, jak koszmar głównej bohaterki i jej koleżanek w czerwieni narasta z minuty na minutę. Ciotka Lydia, specjalistka od tortur nie tylko fizycznych, ale przede wszystkim psychicznych przeszła samą siebie, fundując poniżanym kobietom m.in. wizytę na szubienicy.
Okazało się, że horror, który znaliśmy z 1. sezonu, to było jeszcze nic. Na początku 2. sezonu zobaczyliśmy to samo, tylko w wersji jeszcze bardziej wynaturzonej i zwielokrotnionej. A przecież okrutnie ukarane za niesubordynację podręczne to nie wszystko, w "Unwomen" zobaczyliśmy bowiem absolutnie straszne kolonie, gdzie została zesłana Emily. I znów się okazało, że w przypadku tej postaci koszmar nie zna granic, a Alexis Bledel jest w tej roli wręcz genialna.
Retrospekcje z przeszłości Emily, zestawione z jej smutną teraźniejszością i okrutnym wyrokiem, który wykonała bez mrugnięcia okiem na żonie komendanta, mocno zapadły w pamięć. Zobaczyliśmy bowiem, że w pewnych sytuacjach po prostu już się nie da pozostać człowiekiem. W przypadku Emily ostrzeżenie, jakim jest cała "Opowieść podręcznej", wybrzmiało wyjątkowo mocno: oto, co się dzieje z ludźmi, którym odmawiamy podstawowych praw, do których odmienności nie mamy żadnego szacunku i którym zabieramy całą godność, bo uważamy, że jako większość możemy to zrobić.
Nie ma w telewizji drugiego tak mocno oddziałującego na widzów – i tak wspaniale nakręconego – koszmaru jak "Opowieść podręcznej". Serial platformy Hulu powrócił w rewelacyjnej formie, poszerzając świat znany z książki Margaret Atwood. Oglądanie go jest jeszcze trudniejsze i jeszcze bardziej satysfakcjonujące niż rok temu. [Marta Wawrzyn]