Potworne szaleństwo i mętlik w głowie. "Legion" – recenzja 7. odcinka 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
17 maja 2018, 23:04
"Legion" (Fot. FX)
W tym tygodniu "Legion" porzucił alternatywne rzeczywistości i wycieczki po umysłach swoich bohaterów na rzecz nieco bardziej przyziemnej akcji. Do normalności wciąż jednak daleko. Spoilery!
W tym tygodniu "Legion" porzucił alternatywne rzeczywistości i wycieczki po umysłach swoich bohaterów na rzecz nieco bardziej przyziemnej akcji. Do normalności wciąż jednak daleko. Spoilery!
Ostatnimi czasy "Legion" zaczął mocniej pokazywać swoje emocjonalne oblicze, nie odchodząc przy tym oczywiście od niezwykłej formy. Dzięki temu dostaliśmy genialną historię o Syd (Rachel Keller) czy nieco od niej słabsze, ale ciągle rewelacyjne odcinki skupione na relacji Davida (Dan Stevens) z Amy (Katie Aselton). W "Chapter 15" emocji także nie zabrakło i to różnego rodzaju, znów jednak mam wrażenie, że twórcy znów się przeliczyli, sądząc, że zdołają nami poważnie wstrząsnąć.
Ale po kolei, bo zanim doszło do rzeczonej sytuacji, dostaliśmy odcinek skonstruowany według znacznie prostszego schematu, niż jego poprzednicy. Można wręcz powiedzieć, że w pewnym stopniu trzymający się znanych, komiksowych tropów, a jak na tutejsze standardy nawet mocno stąpający po ziemi. O ile oczywiście w jakimkolwiek momencie można tak powiedzieć o serialu, który przypominając wydarzenia poprzednich odcinków, rozpoczyna od słowa "rzekomo" (ostensibly on "Legion").
No więc rzekomo w "Legionie", a konkretnie w Division 3, doszło do kolejnego poważnego kryzysu. Wszystko to za sprawą pewnej wyjątkowo paskudnej myśli, która po wykluciu się z jajka wlazła przez ucho wprost do głowy Ptonomy'ego (Jeremie Harris), zasiewając w niej urojenie. To rosło sobie spokojnie przez kilka odcinków, zamieniając się w pełni rozwinięte szaleństwo, które wkrótce stało się zaraźliwe, co uświadomił nam korytarz pełen skorupek po jajkach. Tak, wiem, jak to brzmi, ale wbrew pozorom jest w tym sens. Po szczegóły całego procesu zapraszam do edukacyjnych segmentów – Jon Hamm tam wszystko pięknie wykładał tydzień po tygodniu.
Dzisiejsza, być może ostatnia lekcja, opowiadała o panice moralnej – zjawisku nagłego rozprzestrzeniania się niepokoju społecznego, zamieniającego racjonalne obawy w irracjonalny strach. Znanym w różnego rodzaju odmianach od wieków i przybierającym coraz to nowe formy, od palenia czarownic, przez cenzurowanie komiksów, do całkiem współczesnych spraw, jak choćby lęku przed imigrantami. Nie o nich tu jednak mowa, bo w "Legionie" źródłem paniki prowadzącej do nielogicznych zachowań było coś zupełnie innego. Mianowicie tajemnicza twarz kryjąca się pod koszem Admirała Fukyamy (Marc Oka).
Pytanie, czy urojenie o potwornym obliczu lidera Divison 3 trafiło do Ptonomy'ego przypadkiem, czy zostało przez kogoś podłożone, na razie zostawmy. "Legion" i tak nie udziela na nie odpowiedzi, bo jak zauważył David, wszyscy są tu akurat zajęci czymś innym, więc walka z czarną kreaturą rodem z horroru najzwyczajniej w świecie weszła im w paradę. I to w bardzo istotnym momencie, gdy relacje w trójkącie David/przyszła Syd/Amahl Farouk (Navid Negahban) uległy sporym komplikacjom. Odrywanie się od nich akurat teraz wydawało się więc średnim pomysłem, ale twórcy "Legionu" wyszli z niego obronną ręką, jeszcze raz udowadniając, że to, co gdzie indziej byłoby irytującą wstawką, oni potrafią zamienić w małe cudeńko.
Dostaliśmy zatem godzinę, w której oprócz kilku znaczących rozmów znalazło się też miejsce na akcję ("Legion" dorobił się nawet własnej sceny walki w korytarzu) i… grozę. W rolę potwora wypełzającego spod pościeli wcieliły się zwane Vermillionem panie z wąsami, a było też monstrum znacznie bardziej dosłowne i opuszczające ciało Ptonomy'ego niczym rodzący się Obcy. Do różnych rzeczy przyzwyczajał nas już "Legion", ale trzeba przyznać, że twórcy wciąż znajdują nowe sposoby na zapewnienie nam nietypowych wrażeń. I nadal są w tym skuteczni, czasem nie musząc nawet uciekać się do szczególnie wyrafinowanych sztuczek. Ot, wystarczy czerwone tło, a już szybka konfrontacja Davida z czarnym robalem urasta do miana niezapomnianej.
Takich scen było rzecz jasna w "Chapter 15" więcej, że wspomnę tylko Clarka (Hamish Linklater) śledzonego przez Vermillion, Shadow Kinga odpalającego swój nietypowy samochód na hieroglificznych rejestracjach albo układającego się do snu Fukyamę, co znów pozwalało oglądać "Legion" z niemym podziwem dla wyobraźni Noah Hawleya. Miałbym dla niej jednak jeszcze większe uwielbienie, gdyby niesamowite obrazy oddziaływały na mnie nie tylko na poziomie estetycznym. Z tym niestety serial FX ma po raz kolejny problem. Podobnie bowiem jak nie udzieliła nam się w stu procentach rozpacz Davida po stracie Amy, tak tym razem jej los w dużym stopniu powtórzył Ptonomy.
Teoretycznie być tak nie powinno, w końcu to bohater, którego znamy niemal od samego początku, wiemy co nieco o jego przeszłości, a zdarzyło się nawet, że odwiedziliśmy jego pełne kwiatów marzenia. Mimo to straszne sceny z udziałem Ptonomy'ego wielkich emocji nie wywołały i wcale nie jest to winą niepewnego losu, jaki ostatecznie mu zafundowano. Naprawdę martwy czy z ciągle żywą świadomością będącą częścią jakiegoś rodzaju komputera – nie ma to większego znaczenia. Pokazana moment wcześniej scena z kamerą przesuwającą się wzdłuż stołu, przy którym brakowało jednej osoby, wyraźnie miała mieć emocjonalny wydźwięk. Była jednak pusta niemal jak zajmowane zwykle przez Ptonomy'ego miejsce.
Nadzieja na zmianę tego stanu rzeczy leży w bohaterach, na których nam rzeczywiście zależy. A takimi są bez wątpienia David i Syd, których związek w jakiś dziwny sposób stał się jedną z kluczowych kwestii w sprawie ratowania świata przed zagładą. Wszystko jest jednak dość skomplikowane, bo zawiera zazdrość (słuszną?) wobec samej siebie z przyszłości, jak i Shadow Kinga, jak zwykle mieszającego i bez tego mocno niepewnymi fragmentami układanki.
Na ten moment sprawa wygląda tak, że zgodnie z przewidywaniami, zagrożeniem z przyszłości jest David we własnej osobie. Nie wiemy, w jaki sposób nasz bohater wkroczy na ścieżkę ku zagładzie ani czy może już się to stało, za sprawą śmierci Amy. Nie mamy również pojęcia, w co gra przyszła Syd i czy rzeczywiście jest gotowa postawić w tej rozgrywce na Farouka, czyniąc złoczyńcę bohaterem. Pytania można mnożyć, a "Legion" oczywiście nie jest zainteresowany udzielaniem prostych odpowiedzi, klucząc gdzie tylko się da. "Wszyscy kryją się za maskami" – stwierdza Shadow King i jest to być może najbardziej wiarygodne zdanie w całym odcinku.
W "Legionie" nie ma bowiem miejsca na czarno-białe postrzeganie rzeczywistości i ludzi, nawet jeśli czasem bardzo by nam to pasowało. Amahl Farouk – zły, Davd i reszta – dobrzy. Proste, łatwe i przyjemne rozwiązanie, pozwalające w spokoju wyczekiwać ostatecznej konfrontacji. Tutaj jednak ginie pod setkami zmiennych, gdy co odcinek dowiadujemy się czegoś, co każe spojrzeć na bohaterów pod nieco innym kątem. Jasne, w słowach Shadow Kinga o Davidzie życzącym Amy śmierci, czai się czysta manipulacja, mająca wyprowadzić go z równowagi, ale pamiętajmy, że mowa o ludziach posiadających moc zamieniania myśli w rzeczywistość. Czy w ich przypadku granica między jednym a drugim się nie zaciera?
"Nie wierzymy w to, co widzimy. Widzimy to, w co wierzymy" – mówi narrator głosem Jona Hamma, odnosząc się do sytuacji z Ptonomym, co jednak pasuje jak ulał do całego serialu. Opowieści, która tak meandruje pomiędzy motywacjami bohaterów, że pewnie każdy z nas może w niej dostrzec to, co mu pasuje. Davida kierującego się ku własnej zgubie i panującego nad sytuacją. Przyszłą Syd sprytnie manipulującą nim i Faroukiem lub dającą się owijać jednemu i drugiemu wokół palca. Naszą Syd autentycznie zatroskaną o Davida, ale też stopniowo tracącą do niego zaufanie. Lenny (Aubrey Plaza) skutecznie odciągającą wzrok od jakiegoś sekretnego planu i kompletnie zniszczoną po torturach, jakie przeszła w mentalnym więzieniu. A może coś jeszcze innego.
Nie świadczy to bynajmniej o kiepskim scenariuszu, lecz takim jego prowadzeniu, by wywołać w nas celową dezorientację. Wrzucony tu nagle wątek szaleństwa przybierającego realną i groźną formę obślizgłego potwora był tak prosty, że na pierwszy rzut oka wyglądał podejrzanie. Czyżby ktoś chciał odciągnąć naszą uwagę? A jeśli tak, to od czego? Nie wiem, dokąd zmierza "Legion" i czy na koniec znów nie okaże się prostszy, niż mogliśmy przypuszczać, ale mętlik w głowie, jaki teraz wywołuje, jest naprawdę dziwnie przyjemny. Trochę jak wspomnienie o śnie, który właśnie śnimy.
"Legion" możecie oglądać w kolejne czwartki o godz. 22:00 na kanale FOX.