Dziedzictwo gigantów. "Sukcesja" – recenzja nowego serialu HBO
Mateusz Piesowicz
3 czerwca 2018, 20:03
"Sukcesja" (Fot. HBO)
Grono równie bogatych i wpływowych, co dysfunkcyjnych serialowych rodzin powiększyło się właśnie o kolejnych przedstawicieli. Jak Royowie, bohaterowie "Sukcesji" od HBO, wypadają na tle konkurencji?
Grono równie bogatych i wpływowych, co dysfunkcyjnych serialowych rodzin powiększyło się właśnie o kolejnych przedstawicieli. Jak Royowie, bohaterowie "Sukcesji" od HBO, wypadają na tle konkurencji?
Władza, pieniądze, rodzina. Znalezienie niepasującego elementu wśród tych trzech nie stanowi żadnego problemu, z czego doskonale zdają sobie sprawę serialowi twórcy. Nieważne, czy mowa o komedii ("Arrested Development"), czy o dramacie ("Trust"), bogate i pokręcone familie są bowiem bardzo wdzięcznym tematem do telewizyjnej eksploracji. Najświeższym przykładem tego podejścia jest "Sukcesja" – historia fikcyjnej rodziny Royów, w której czysta farsa miesza się z iście szekspirowską tragedią.
Dopasowaną rzecz jasna do współczesnych czasów, bo wspomniana familia to potentaci rynku medialnego i właściciele korporacji Waystar Royco – imperium obejmującego m.in. stacje telewizyjne, tytuły prasowe, parki rozrywki i wiele innych. Na jego czele stoi zaś Logan Roy (Brian Cox), dobiegający osiemdziesiątki patriarcha rodu, który szykuje się do przekazania władzy w firmie młodszemu pokoleniu. Przynajmniej w teorii, bo z praktyką w kwestii dopuszczenia spadkobierców do tronu jest bardzo różnie.
Przekonują się o tym liczni dziedzice Logana, a zwłaszcza szykowany na jego naturalnego następcę Kendall (Jeremy Strong), przez wielu uważany jednak za zbyt miękkiego na tę pozycję. Być może lepszy byłby jego młodszy brat, Roman (Kieran Culkin), gdyby nie fakt, że to wybitnie rozrywkowy typ, który mało co traktuje poważnie. Z kolei Connor (Alan Ruck), syn Roya z pierwszego małżeństwa, to ekscentryk trzymający się z dala od reszty rodziny. Najlepszą kandydatką wydaje się zatem córka – Siobhan (Sarah Snook) – ale ta ma własne plany, robiąc karierę w polityce. Kogoś jednak wybrać trzeba… a może niekoniecznie?
O tym już przekonacie się, oglądając serial, który na przestrzeni kolejnych odcinków (widziałem 7 z 10) przedstawia nam dokładniej wszystkich pretendentów, ich własne ambicje i żądze oraz stosunek do rodziny. Ten ostatni wbrew pozorom jest tu wartością chyba najbardziej zmienną, której chwiejnością dorównywać może tylko lojalność wobec krewnych. Zależna choćby od prywatnych interesików, rozkładu głosów podczas posiedzenia zarządu, jednego groźnego spojrzenia ojca i jeszcze wielu innych czynników. Przypomina to wszystko specyficzny wyścig szczurów, którego uczestnicy od czasu do czasu udają, że się kochają, a nagroda na mecie jest wyjątkowo niepewna.
Nie brzmi to wszystko jak scenariusz pełen postaci, które z miejsca polubimy. I faktycznie, żadnego z Royów nie polubicie ani od razu, ani później, bo bohaterowie to odpychający pod każdym względem. Egoistyczni, złośliwi, sarkastyczni, a czasem i zwyczajnie okrutni, co jest naturalną postawą w świecie, gdzie pieniądze są najwyższą wartością, ale posiadający ich w bród traktują je z lekceważeniem. Nie liczcie też na to, że spotkacie się tu z karykaturalnym cynizmem znanym choćby z "Veepa". Twórca serialu – Jesse Armstrong – sięga wprawdzie chętnie po metody Armando Iannucciego (współpracowali wcześniej przy "The Thick of It"), co słychać w rzucanych tu na lewo i prawo wulgaryzmach, ale wcale nie robi tego w prześmiewczy sposób.
Wręcz przeciwnie, "Sukcesja" traktuje się w stu procentach poważnie, nie czyniąc ze swoich bohaterów sympatycznych idiotów, tylko zgraję niedających się lubić bufonów. Opowiedzenie wciągającej historii w takich warunkach jest więc znacznie trudniejsze niż normalnie. Odpada wszak atut w postaci emocjonalnego zaangażowania w losy któregoś z bohaterów (chyba że ktoś będzie Was irytował bardziej niż reszta), przez co ciężar podtrzymania naszego zainteresowania spoczywa w stu procentach na scenariuszu. A ten nie zawsze jest w stanie go udźwignąć, zwłaszcza na początku, gdy serial długimi momentami najzwyczajniej w świecie nuży. Budowaniu podstaw jego świata i relacji panujących w rodzinie Royów nie można odmówić staranności, ale dodając do tego długie, około godzinne odcinki, otrzymujemy wyjątkowo mozolny start, który może zniechęcić wielu widzów.
Inna sprawa, że "Sukcesja" nigdy nie wyglądała na produkcję z potencjałem na bicie rekordów popularności, a raczej serial skierowany do wąskiego grona odbiorców, którzy kupią go ze wszystkimi wadami i zaletami. A tych drugich bynajmniej nie brakuje, nawet w pierwszych 4 odcinkach, przez które brnąłem ze stale spadającym entuzjazmem. Kolejne wynagrodziły jednak czekanie z nawiązką, wprowadzając do historii napięcie i emocje, o jakich wcześniej można było tylko pomarzyć. Oczywiście niezdrowe, bo zawierające sączący się w hurtowych ilościach jad, ale wystarczyło, by twórcy podkręcili tempo, a od razu rodzinne niesnaski Royów stały się znacznie bardziej pasjonujące niż wcześniej.
Zwłaszcza gdy pozwalały zmieścić w jednym pomieszczeniu jak największą część świetnej obsady, w której błyszczą praktycznie wszyscy. Od Briana Coxa, który zdobywa dla siebie cały ekran jednym warknięciem; poprzez znakomicie odgrywającego niepewność Kendalla Jeremy'ego Stronga; do wprawdzie oczywistego, ale wyjątkowo mu pasującego luzackiego podejścia Kierana Culkina. Bijący ze wszystkich fałsz najlepiej widać właśnie we wspólnych scenach, gdy "najbliżsi" nie mają bladego pojęcia, jak właściwie ze sobą rozmawiać, a atmosferę można opisać jako coś pomiędzy dyskomfortem a bierną agresją. Jak najbardziej można tej rodziny nie lubić, ale nie da się ukryć, że gdy już ich poznamy, podglądanie ich żałosnego życia sprawia swoistą przyjemność.
A równie ciekawie jak na szczytach dzieje się na drugim planie, gdzie mamy choćby fantastycznego Matthew Mcfadyena w roli Toma, narzeczonego Siobhan – typa tak kiepskiego w podlizywaniu się wszystkim naokoło, że po pewnym czasie aż zaczyna się mu współczuć. Tworzy on świetny duet z kuzynem Gregiem (Nicholas Braun), pomniejszym członkiem rodziny, który przypadkiem znalazł się w centrum wydarzeń. Chcecie wiedzieć, kim jest Greg? To przypomnijcie sobie teraz najbardziej irytującą serialową postać, jaką pamiętacie i wiedzcie, że Greg jest jeszcze gorszy. Taka swoista antyteza sympatycznego pierdoły.
Wymieniać można by jeszcze długo, bo aktorskich perełek w mniejszych rolach jest tu mnóstwo i aż szkoda, że musimy tak długo czekać, by fabuła choć trochę zrównała się poziomem z wykonawcami. Do ideału ciągle jednak sporo brakuje, bo historia skupiająca się podchodach do uparcie trzymającego się stołka Logana to trochę za mało, by pociągnąć cały serial. Rozczarowujące są zwłaszcza wątki dotyczące tego, co dzieje się z medialnym imperiów Royów. O tym, że sprawy nie mają się dobrze, dowiadujemy się ze strzępów podrzucanych tu i ówdzie oczywistych informacji, które nie mają wielkiego wpływu na główny wątek. Aż się prosi, by uczynić ze współczesnych mediów tło i komentarz dla konfliktu wewnątrz rodziny, ale twórcy zadziwiająco rzadko korzystają z tej możliwości.
Skupiają się za to na osobistych rozgrywkach bohaterów, podkreślając nawet intymny charakter opowieści użyciem ręcznej kamery (na szczęście nie jest przesadnie roztrzęsiona, choć już zbliżeń zdecydowanie się tu nadużywa). Koniec końców wychodzi im to na dobre, potwierdzając, że opowieści o upadku wielkich przez ich własną pychę, chciwość i ignorancję zawsze będą co najmniej przyzwoitą rozrywką. Nie ma powodu, by w przypadku "Sukcesji" było inaczej, zwłaszcza że aktorstwo i skrzące się od czarnego humoru dialogi pomagają przetrwać początek i ostatecznie wynoszą serial ponad nudną przeciętność. Hitu lata z tego nie będzie, ale swoje grono fanów rodzina Royów z pewnością znajdzie.
Premiera "Sukcesji" w poniedziałek 4 czerwca o 21:10 w HBO, a także od rana w HBO GO.