Co by było, gdyby "Black Mirror" powstało w latach 90. "Reverie" – recenzja nowego serialu NBC
Marta Wawrzyn
2 czerwca 2018, 15:33
"Reverie" (Fot. NBC)
Jeśli myśleliście, że serial NBC o ratowaniu ludzi zagubionych w wirtualnym świecie będzie drugim "Black Mirror" albo "Person of Interest", obniżcie oczekiwania. "Reverie" to banalny procedural.
Jeśli myśleliście, że serial NBC o ratowaniu ludzi zagubionych w wirtualnym świecie będzie drugim "Black Mirror" albo "Person of Interest", obniżcie oczekiwania. "Reverie" to banalny procedural.
Przed premierą zdarzyło mi się kilka razy zapytać, czy "Reverie" będzie naszym nowym "Person of Interest", a teraz, po przemęczeniu pierwszego odcinka, stwierdzam, że jednak bardziej adekwatne byłoby porównanie do "Black Mirror". Szkielet nowego serialu NBC wygląda wręcz jak gotowy początek nowej mrocznej historii Charliego Brookera. Tyle że tutaj idzie to w zupełnie innym kierunku, nikt bohaterów nie gnębi i nie śmieje nam się okrutnie w twarz.
"Reverie" jest typowym, podstawowym proceduralem, który tym się różni od serii "NCIS" czy "One Chicago", że ma na siebie trochę bardziej nietypowy pomysł. Zamiast ścigania i wsadzania za kratki kryminalistów mamy tu ratowanie ludzi, którzy utknęli w tytułowym Reverie – wirtualnej rzeczywistości, przyciągającej każdego, kto woli żyć we wspomnieniach niż w teraźniejszości. Działa to bardzo prosto: mówisz "Apertus" i wchodzisz do świata, gdzie możesz tworzyć własne fantazje albo przeżywać w kółko to, co było w twoim życiu najlepsze, także z ludźmi, którzy już nie żyją. Zaczyna cię nużyć życie w sztucznej bajce? Nic prostszego. Wypowiadasz słowo "Exitus" i już jesteś z powrotem w naszym świecie.
Brzmi to bardzo kusząco i bezproblemowo, ale, zupełnie jak w "Black Mirror", ma skutki uboczne. W tym przypadku problem polega na tym, że nie jesteś w stanie wyjść z wirtualnego świata, dopóki sam tak nie zdecydujesz. Efekt? Ludzie błądzą po Reverie tygodniami, a ich prawdziwe ciała w prawdziwym świecie zapadają w tym czasie w coś w rodzaju śpiączki.
I wtedy właśnie do akcji wchodzi Mara Kint (Sarah Shahi, "Person of Interest"), której zadaniem jest wchodzenie do wirtualnych światów i wyciąganie z nich błądzących nieszczęśników. Była negocjatorka FBI, stuprocentowo skuteczna jak wszyscy bohaterowie tego typu seriali, zostaje zatrudniona przez byłego szefa, Charliego Ventanę (Dennis Haysbert, "24 godziny), który zataja przed nią różne rodzaje ryzyka związane z tą pracą. Jakąś troską o naszą bohaterkę wykazuje się jeden z pracowników firmy stojącej za Reverie, Paul Hammond (Sendhil Ramamurthy, "Heroes"), ale generalnie dziewczyna nie wie, w co się pcha.
A warto dodać, że jest ona dość skomplikowaną – przynajmniej w teorii – bohaterką, która zrezygnowała z pracy negocjatorki, po tym jak przeżyła rodzinny dramat. Teraz uczy studentów empatii i czytania mowy ciała, łykając przed zajęciami pigułki i popijając je alkoholem, jak doktor House albo któryś z ponurych detektywów, jakich poznaliśmy już dziesiątki. Tyle że tutaj nie wypada to zbyt wiarygodnie, bo Sarah Shahi najwyraźniej dostała za zadanie stworzyć w 40 minut postać na miarę kultowych antybohaterów z seriali kablówkowych.
Nie miało prawa to się udać, zwłaszcza że do tandetnych pomysłów na pogłębienie bohaterki dochodzą jeszcze źle napisane, czasem niezamierzenie zabawne dialogi (bardzo trudno zachować powagę choćby wtedy, kiedy Mara słyszy po raz pierwszy o programie Reverie i komentuje śmiertelnie poważnym tonem: "To jak niebo!"). Ale jej postać to prawdopodobnie najmniejszy problem, jaki ma serial. Największym problemem jest to, że dobry pomysł został spłycony do granic możliwości. Coś, co mogłoby być serią mrocznych historii o ludzkich pragnieniach, których nie da się spełnić, jest banalnym, przeciętnym proceduralem, odstraszającym już swoją pierwszą sprawą tygodnia.
Nie spodziewajcie się niczego nieoczywistego – diagnozy na temat technologii i społeczeństwa sprowadzono do paru największych frazesów, bohaterowie są skonstruowani tak, żeby widz w sekundę zaczynał im współczuć, a i sam wirtualny świat nie zachwyca. "Reverie" wygląda jak znacznie mniej pesymistyczne "Black Mirror" zamknięte w ramach prościutkiego formatu rodem z poprzedniej epoki. Gdyby taki serial powstał 20 lat, mógłby być hitem. Dziś wygląda nieświeżo pod każdym względem. Wędrowaliśmy już po ciekawszych wirtualnych światach, w tym po San Junipero, z którym serial NBC sporo łączy – a jednocześnie oba tytuły dzieli jakościowa przepaść.
Ma też "Reverie" taki problem, że nieudolnie próbuje manipulować widzem i wywoływać wielkie emocje tam, gdzie ich zwyczajnie nie ma. I jest w tym po amerykańsku łopatologiczne, a przy tym do bólu cukierkowe – zamiast poplątanych zakończeń i ludzkich tragedii spodziewajcie się przebudzeń pacjentów ze śpiączki i pełnych uścisków rodzinnych powitań przy szpitalnych łóżkach.
Serial stworzony przez Mickeya Fishera ("Extant") prawdopodobnie nie miał prawa być udany – przeleżał ponad rok na półce, czekając na premierę, i to niestety nie był dobry znak. Podobnie jak obcięcie zamówienia do 10 odcinków. Ale jeśli liczyliście na to, że Sarah Shahi uratuje sprawę i jakoś będzie dało się to oglądać, wiedzcie, że to był nieuzasadniony optymizm.
Uratować "Reverie" mogłoby chyba tylko przeniesienie premiery z roku 2018 do 1998. Ma ktoś wehikuł czasu?