Które seriale warto nadrobić? Oceniamy nowości z maja
Redakcja
7 czerwca 2018, 20:03
"Patrick Melrose" (Fot. Showtime)
Jeśli brakuje Wam seriali do nadrabiania, podpowiadamy, do których majowych tytułów warto powrócić. Oceniamy m.in. "The Rain", "Patricka Melrose'a", "Safe" i "Piknik pod Wiszącą Skałą".
Jeśli brakuje Wam seriali do nadrabiania, podpowiadamy, do których majowych tytułów warto powrócić. Oceniamy m.in. "The Rain", "Patricka Melrose'a", "Safe" i "Piknik pod Wiszącą Skałą".
"The Rain"
Duński serial Netfliksa, który promowano z takim rozmachem, jakby miał być co najmniej drugim "Dark", ale już wiemy, że nim nie będzie. To po prostu nie jest produkcja tego samego kalibru. Ale wciąż – jeśli potraktujemy ją raczej jak młodzieżowe guilty pleasure niż superpoważny dramat o apokalipsie, da się ją obejrzeć, i to nawet z przyjemnością, pomimo różnych wad.
"The Rain" jest opowieścią o postapokaliptycznej Skandynawii, gdzie pewnego razu deszcz zaczął zabijać ludzi. Przetrwali nieliczni, wśród nich grupka młodzieży, z których dwójka jest w tajemniczy sposób powiązana z tym, co się wydarzyło. W serialu oglądamy z jednej strony ich poszukiwania wyjaśnień i walkę o lepsze jutro, a z drugiej, zwykłe, ludzkie relacje i emocje, które w tym świecie są dosyć pokręcone.
W głównych rolach występują m.in. Alba August z "Jordskott" i Mikkel Følsgaard z "The Legacy". Postacie są bardzo fajne, napisane z pazurem, naturalnie zagrane i dalekie od uśrednionych, upiększonych dzieciaków z amerykańskich seriali. To grupka, z którą chciałoby się zapoznać. Daje radę też klimat – niby widać, że serial nie ma wielkiego budżetu, ale zdarzają się rewelacyjne obrazki, jak np. zniszczona Kopenhaga. Największy problem to sama apokalipsa i próby wyjaśnień – im dalej w las, tym bardziej wszystko tu leży, na czele z jakąkolwiek logiką.
Choć serial wypadł poniżej oczekiwań (prawdopodobnie także Netfliksa), dostał zamówienie na 2. sezon. Jest więc szansa, że odpowiedzi będzie coraz więcej – czy zadowalających, to już inna sprawa. [Marta Wawrzyn]
"Safe"
Koprodukcja Canal+ i Netfliksa. Serial sygnowany nazwiskiem autora bestsellerowych kryminałów, Harlana Cobena. Michael C. Hall w roli głównej oraz mocna drugoplanowa obsada (m.in. Amanda Abbington i Marc Warren). Do tego mroczna i zawiła historia z zaginioną nastolatką w centrum uwagi. Co tu mogło pójść źle?
Jak pokazuje przykład "Safe", całkiem sporo. Począwszy od scenariusza, któremu bliżej do kryminalnej opery mydlanej niż rasowego thrillera, a skończywszy na aktorstwie, bo większość tutejszych wykonawców wygląda, jakby na planie znaleźli się przypadkiem. W sumie trudno ich jednak za to winić, skoro im dalej w 8-odcinkowy sezon, tym bardziej stawało się jasne, z jaką stertą pisanych na kolanie bzdur mamy do czynienia.
Nie ma tu intrygujących portretów psychologicznych, choć "Safe" to historia Toma (Hall), lekarza samotnie wychowującego dwie córki, z których jedna znika bez śladu po wyjściu na imprezę. Nie ma trzymającej w napięciu historii, bo śledztwo, w trakcie którego na jaw zaczynają wychodzić kolejne sekrety mieszkańców zamkniętej społeczności, szybko zamienia się w absurdalną groteskę. Nie ma wreszcie jakichkolwiek emocji, bo skandale obyczajowe, tajemnice z przeszłości, osobiste urazy i trupy w szafach nie kryją w sobie niczego poza pustymi zwrotami akcji. A te na koniec i tak wiodą do oczywistych rozwiązań. Jeśli nie jesteście wiernymi fanami twórcami Cobena, to naprawdę szkoda czasu. [Mateusz Piesowicz]
"Sweetbitter"
Kamila potraktowała "Sweetbitter" bezlitośnie po pilocie, a ja po pięciu odcinkach (czyli wszystkich oprócz finału) mogę powiedzieć, że są w serialu telewizji Starz elementy, które udało mi się polubić. Na czele z główną bohaterką, Tess (Ella Purnell), która jest sympatyczna, ciekawa świata i na naszych oczach zakochuje się w mieście, które jest tego warte. A przy tym jest o tyle interesująca, że nie ma jakichś marzeń z komosu – nie przyjechała tu podbić świata, przyjechała tu poznać życie. To ją różni od wielu innych serialowych bohaterek w tym wieku i w moim odczuciu czyni interesującą, bo inną.
Słabiej wypada cała reszta – w zamierzeniu zmysłowy i pociągający świat wina i jedzenia, który Tess poznaje, pracując w ekskluzywnej restauracji, skonstruowany jest z największych możliwych banałów. Postacie to chodzące klisze, powtarzające ładne i gładkie zdania, które może i dobrze prezentowały się na łamach książki (serial oparty jest na powieści Stephanie Danler), ale w serialu zdecydowanie za często wypadają sztucznie.
Paul Sparks marnuje się w roli Howarda, lepiej wypadają Caitlin FitzGerald (która chyba jest w stanie wyróżnić się wszędzie) jako Simone i Daniyar jako Sasza. Są momenty lepsze i gorsze, ale całości niestety brakuje trochę właściwości. Nie ma tu się czym ekscytować tudzież emocjonować, ale i nie ma na co bardzo narzekać. To sympatyczne pół godziny, o którym jednak szybko się zapomina.[Marta Wawrzyn]
"Vida"
Komediodramat, którego bohaterkami są Emma (Mishel Prada) i Lyn (Melissa Barrera) Hernandez, wychowane w East Los Angeles siostry meksykańskiego pochodzenia, które ściąga do domu osobista tragedia. Po powrocie będą musiały się zmierzyć z przeszłością, tajemnicami, jakie miała przed nimi matka oraz szeregiem osobistych problemów.
Brzmi to jak jeszcze jedna z wielu życiowych historii, jakich ostatnio sporo w telewizji, ale "Vida" wnosi do oklepanych schematów powiew świeżości. Specyficzne środowisko, w jakim została umieszczona akcja sprawia, że serial zamienia się momentami w opowieść o walce o zachowanie własnej tożsamości i odrębności, ale nigdy nie idzie tak daleko, by stać się politycznym manifestem.
Zamiast niego twórczyni serialu stawia na proste emocje i wątpliwości targające bohaterkami. Emmie i Lyn daleko do ideałów, ale właśnie dzięki temu łatwo je zrozumieć, nawet jeśli na pozór wydają się bardzo dalekie od nas. "Vida" nie definiuje na nowo gatunku, ale dzięki prostocie, autentyzmowi i bijącej z ekranu energii przyciąga wzrok i potrafi skupić na sobie uwagę. A że jest przy tym również odważna i mocno zakorzeniona w rzeczywistości, seans mija w mgnieniu oka. [Mateusz Piesowicz]
"All Night"
Serial Hulu (w Polsce dostępny na HBO GO) o kończącej liceum grupie nastolatków to przykład zmarnowanego potencjału. Zamknięcie bohaterów na całą nocą na imprezie, po której zacznie się dorosłe życie, to przecież okazja do opowiedzenia ciekawych historii. Jak wprost wyjaśniono w pilotowym odcinku, każdy z bohaterów ma przecież jakieś niespełnione marzenie albo niezrealizowaną zemstę, a to już ostatnia okazja, by potem nie żałować bezczynności.
W praktyce jednak "All Night" szanse na bycie inteligentnym serialem młodzieżowym gubi pod stertą mało wyszukanych dowcipów. A momenty, kiedy produkcja Hulu próbuje zachęcać do tolerancji i empatii, przeplatają się ze scenami, w których wszelkie najbanalniejsze stereotypy zostają raczej potwierdzone niż zdemaskowane.
Jednowymiarowe i przerysowane są też postacie. Kibicowałam wprawdzie Melindzie (Allie Grant, "Suburgatory") i Christianowi (Tequan Richmond, "Everybody Hates Chris"), ale tylko dlatego, że dobrzy aktorzy potrafili wnieść trochę życia w dość wtórny romans. Pozostali członkowie obsady radzą sobie średnio lub wręcz słabo, a już zupełnie trudno utożsamiać się z chyba najważniejszą według twórców Deanną (Jenn McAllister), która jest niesympatyczna i zagrana została zupełnie bez wyrazu.
Za dużo tu wszystkiego, a zwłaszcza niezdecydowania, czy chodziło o banalną młodzieżową komedię o imprezie, czy o ważny głos na temat dojrzewania. W efekcie powstaje wrażenie chaosu i nijakości. Nawet kilka zupełnie znośnie napisanych wątków wylatuje z pamięci błyskawicznie. Szkoda czasu, bo w ramach tego gatunku nietrudno znaleźć coś ciekawszego. [Kamila Czaja]
"Patrick Melrose"
Miniserial będący ekranizacją cyklu na poły autobiograficznych powieści Edwarda St Aubyna to bez wątpienia najlepsza premiera maja (choć o ten tytuł akurat nie było szczególnie trudno) i produkcja, o której długo nie zapomnimy. Choćby ze względu na fantastyczny pierwszy odcinek, porywający tempem, błyskotliwą kreacją Benedicta Cumberbatcha i wizualną maestrią.
Ale na nim zalety "Patricka Melrose'a" się nie kończą, bo historia życia brytyjskiego arystokraty, którego traumatyczne dzieciństwo spędzone z ojcem potworem (Hugo Weaving) i matką alkoholiczką (Jennifer Jason Leigh), odbiło się na jego dorosłych problemach, to znacznie więcej. Po części pasjonująca i bolesna zarazem kronika walki z uzależnieniem, a po części portret fascynującego człowieka. Szalony narkotyczny trip po ulicach Nowego Jorku i zatopiona w promieniach francuskiego słońca opowieść o nieznającym granic okrucieństwie. I jeszcze więcej, ale nie będziemy Wam psuć niespodzianki.
Jeśli nadal nie czujecie się w pełni przekonani, to zobaczcie "Patricka Melrose'a" choćby ze względu na Cumberbatcha, który przechodzi tu samego siebie, tworząc prawdopodobnie najlepszą kreację w swojej karierze. Wyczyniając na ekranie istne cuda, udaje mu się jednocześnie odsłonić prawdziwe oblicze swojego bohatera – człowieka na skraju kompletnego załamania, ale również takiego, któremu aż chce się kibicować w jego nierównej walce z samym sobą.
Dodajcie do tego fantastyczny drugi plan, szybkie tempo (każdy odcinek to adaptacja jednej, rozgrywającej się w różnym czasie i okolicznościach powieści) i zachywcającą realizację, a otrzymacie produkcję, której absolutnie nie można przegapić. [Mateusz Piesowicz]
"Piknik pod Wiszącą Skałą"
Podczas oglądania 6-odcinkowej australijskiej miniserii (w Polsce na nc+ GO) można się całkiem nieźle bawić mimo pewnych dłużyzn. Wystarczy tylko zapomnieć, że zna się powieściowy pierwowzór albo wcześniejszą ekranizację z 1975 roku. Nie mamy tu bowiem do czynienia z tajemniczą historią, która równocześnie proponowała satyrę na społeczeństwo (książka Joan Lindsay), ani ze zmysłową opowieścią prowokującą do psychoanalitycznych odczytań (film Petera Weira).
Twórcy nowej wersji oprócz niewytłumaczalnego zaginięcia trzech uczennic i nauczycielki podczas pikniku pod Wiszącą Skałą i obyczajowego dramatu o życiu na pensji dla panien naznaczonej taką tragedią dorzucają dużo nowych wątków. Trochę za dużo. Dopisano postaciom szczegółowe biografie, ale nie zawsze interesujące. Dodano nowych bohaterów. Przesunięto akcenty z samego pikniku i jego konsekwencji na to, co działo się wcześniej.
W efekcie to trochę kryminał, trochę gotycki horror, trochę melodramat, trochę komedia (i chyba sceny najbardziej dowcipne wyszły najlepiej). Dużo tu przejaskrawień i dosłowności. Słabo wypada wysilone unowocześnienie treści, bo łopatologicznie dopisane potępienie wszelkiej dyskryminacji bez subtelności wpisano w istniejącą historię.
Całość została ładnie nakręcona i dobrze zagrana, zwłaszcza przez fantastyczną Natalie Dormer w roli Hester Appleyard. Jeśli ktoś szuka niezobowiązującej kostiumowej rozrywki na parę godzin, to "Piknik pod Wiszącą Skałą" może się sprawdzić. Tylko nie jako uniwersalna opowieść o wielkiej tajemnicy. To raczej chwilami wciągający zestaw scen z życia dorosłych i będących pod ich opieką nastolatek. A bohaterowie przypominają tych ze współczesnych seriali o amerykańskim liceum – i chyba tylko dla zachowania pozorów umieszczono ich na innym kontynencie na przełomie XIX i XX wieku. [Kamila Czaja]
"Reverie"
Serial, co do którego mieliśmy nadzieję, że przynajmniej w jakimś stopniu zastąpi "Person of Interest", zawiódł nas okrutnie, okazując się banalnym proceduralem z byle jak napisanymi sprawami tygodnia. Sam pomysł nie był zły: "Reverie" opowiada o ludziach, którzy uciekają do wirtualnej rzeczywistości, pozwalającej żyć w wymyślonej fantazji albo przeżywać wciąż od nowa najlepsze wspomnienia. Podczas gdy oni "zamieszkują" w wykreowanych światach, ich prawdziwe ciała w prawdziwym świecie zapadają w śpiączkę. Wtedy do akcji wkracza Mara (Sarah Shahi), negocjatorka, która wchodzi do ich światów, aby ich ratować.
Był tu potencjał może nie na drugie "Black Mirror", ale na pewno na niegłupi serial środka o skomplikowanych skutkach rozwoju technologicznego. Tyle że został on zaprzepaszczony już w pierwszym odcinku, który wygląda jakby twórcy egzystowali w telewizyjnych latach 90. i opowiadali swoją historię przy pomocy wtedy dostępnych środków. Serial co prawda próbuje manipulować emocjami widzów i wmawiać, że jest czymś więcej niż kolejnym nijakim proceduralem, ale skutki są opłakane.
"Reverie" to przy okazji także dowód na to, że jeżeli jakiś serial przeleżał rok na półce, czekając na premierę, nie ma prawa być dobry. Będziemy wiedzieć, żeby razem nie oczekiwać niczego po tego typu projekcie – dzięki ci, NBC! [Marta Wawrzyn]