Nasz top 10: Najlepsze seriale maja 2018
Redakcja
15 czerwca 2018, 22:01
"The Americans" (Fot. Pari Dukovic/FX)
Dawno nie mieliśmy takiego wyboru jak w maju! Tym razem na naszej liście nie zmieściło się przynajmniej kilka świetnych tytułów, jak "Trust" albo "Obsesja Eve". Jest za to "Atlanta", "Legion" i oczywiście "The Americans".
Dawno nie mieliśmy takiego wyboru jak w maju! Tym razem na naszej liście nie zmieściło się przynajmniej kilka świetnych tytułów, jak "Trust" albo "Obsesja Eve". Jest za to "Atlanta", "Legion" i oczywiście "The Americans".
10. "Unbreakable Kimmy Schmidt" (powrót na listę)
Kimmy wróciła w świetnej formie, więc nawet w tak dobrym serialowym miesiącu udało jej się wskoczyć na naszą listę. Pierwsza część 4. sezonu (na drugą musimy czekać aż do stycznia!) dała nam to, co w serialu Tiny Fey i Roberta Carlocka lubimy najbardziej: postacie, którym warto kibicować, absurdalny kolorowy świat, a przy tym oryginalne spojrzenie na aktualne problemy.
Scenarzyści "Unbreakable Kimmy Schmidt" w najnowszej serii sypią żartami jak z rękawa, a jeden seans pozwala wyłapać tylko zawstydzająco mały procent dowcipów. Wykpienie popkultury w licznych jej przejawach, parodia świata nowych technologii, odważne – choć może nieco ryzykowne – nawiązanie do tematu molestowania w pracy… Kimmy odkrywa nowe miejsca i poznaje nowych ludzi, a widz może się pośmiać, równocześnie podziwiając entuzjazm, z jakim bohaterka serialu podchodzi do tego, co napotyka na swojej drodze.
Ocena sześciu dotychczasowych odcinków 4. serii nie byłaby może aż tak wysoka, gdyby nie odcinek "Party Monster: Scratching the Surface". To jedna z najlepszych rzeczy, jakie widzieliśmy w tym roku: przemyślana w najdrobniejszych szczegółowych parodia dokumentów typu "Making a Murderer", w której Jon Hamm znów mógł pokazać komediowy geniusz (i wielką odwagę). Od tego odcinka zaczęła się feministyczna krucjata Kimmy, a tak pokazaną walkę płci chcielibyśmy oglądać bez końca.
Tym bardziej nie możemy przeboleć, że to połowa ostatniej już serii i nawet nieoficjalnie zapowiadany film nie będzie dla nas wystarczającym ukojeniem. Takiego optymizmu połączonego z inteligentnym, mocno absurdalnym, ale i cudownie aluzyjnym wobec dzisiejszej kultury humorem nie znajdziemy nigdzie indziej. Szczęśliwi ci, którzy natrafili na Kimmy Schmidt – sami lub dzięki "Al-Gore-Rhythmowi". [Kamila Czaja]
9. "Terror" (spadek z 5. miejsca)
Zmieniamy klimat z kolorowej, ciepłej komedii na mroźną, przygnębiającą opowieść o nieudanej wyprawie w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego. "Terror" miał w maju trzy fantastyczne odcinki, zamykające tę ponurą historię. W mniej imponującym serialowym miesiącu na pewno znalazłby się wyżej, a zaledwie 9. miejsce świadczy o sile konkurencji, nie o słabości produkcji Davida Kajganicha i Soo Hugh.
W ostatnich tygodniach towarzyszyliśmy załodze kapitana Croziera w najtrudniejszych chwilach. Odcinek "Terror Camp Clear" odsłonił przed nami głębię manipulacji Hickeya, a scena nieudanej egzekucji upewniła nas, że takie pojedynki na przemowy bronią się same, nie potrzeba do nich żadnych efektów specjalnych czy tajemniczych lokalnych potworów. "The C, the C, the Open C" zafundowało nam nieco teatralną, kameralną debatę o granicach etycznych. A finałowe "We Are Gone" świetnie domknęło sprawę, każąc nam żałować bohaterów, których lubiliśmy, i paskudnie cieszyć się końcem tym, którzy w ekstremalnych warunkach przynieśli wstyd ludzkiemu gatunkowi.
"Terror" nie był idealny, chętniej zignorowalibyśmy choćby sporo wątków dotyczących Tuunbaqa. Jednak tam, gdzie do głosu dochodziły ludzkie historie, te związane w granicami wytrzymałości, moralności i lojalności, z walką między wartościami uosabianymi przez Croziera i jego przyjaciół a najgorszymi instynktami ujawniającymi się pod wpływem strachu i manipulacji – tam "Terror" był udanym moralitetem, doskonale zagranym i pozostawiającym widzów z masą trudnych pytań. Świetna przygoda. Tym lepsza, im dalsza od schematycznej przygodówki. [Kamila Czaja]
8. "The Good Fight" (powrót na listę)
Spin-off "The Good Wife" nigdy nie był tak dobry i na dodatek równy jak w końcówce 2. serii. Maj przyniósł jazdę bez trzymanki (czy, jak stwierdził Mateusz, "cyrk na kółkach") w naszej ulubionej kancelarii prawniczej. Były emocje i błyskotliwe zwroty akcji, doskonały czarny humor, nowe sojusze, piętrowe intrygi, a do tego podkręcona na maksimum polityczna satyra. Czego chcieć więcej?
Już pierwszy majowy odcinek wstrząsnął w posadach światem Diane i reszty prawników. Postrzelenie Adriana uruchomiło lawinę wydarzeń i pokazało, jak doskonale twórcy serialu potrafią połączyć różne wątki. To nadal doskonały serial prawniczy, ale udało się też lepiej pokazać prywatne życie bohaterów – Luki i Colina, Diane i Kurta, Liz i jej mężów (byłego i aktualnego).
Kolejne odcinki z kolei udowodniły, że "The Good Fight" nie boi się walczyć ostro, zgodnie zresztą z bojowym tytułem serialu. Dostaliśmy nawiązania do #metoo, odpowiednio doprawione typowym dla dzieł Kingów cynizmem, rewelacyjny odcinek o ratowaniu Jaya przed deportacją, a wreszcie finał, w którym Diane i jej koledzy po fachu postanowili używać brudnych metod przeciwników. Zresztą przemiana Diane, a właściwie jej powrót do najbardziej bojowej wersji po miesiącach szoku i rezygnacji, to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogły się w serialu zdarzyć.
Wszystko to złożyło się na świetne majowe odcinki, zróżnicowane formą, ale spójne w przekazie. Najwyraźniej kancelaria Reddick, Boseman & Lockhart będzie walczyć z Ameryką Trumpa wszelkimi możliwymi metodami, czas na skrupuły minął. Nie możemy się już doczekać kolejnych rund tego starcia, ciesząc się równocześnie, że "The Good Fight" z każdym odcinkiem coraz bardziej udowadnia, że spin-off nie musi oznaczać odcinania kuponów od popularności oryginału, lecz może sam stać się jednym z najlepszych seriali, jakie mamy dziś pod ręką. [Kamila Czaja]
7. "Legion" (spadek z 2. miejsca)
To, co dla większości seriali byłoby sukcesem, dla "Legionu" jest wyjątkowo niską jak na dotychczasowe standardy pozycją na naszej liście. Spadek da się jednak zrozumieć, bo serial Noah Hawleya w 2. sezonie nieco się pogubił, stawiając wizualne atrakcje zbyt wyraźnie ponad emocjonującą historię. Co nie zmienia faktu, że to ciągle produkcja absolutnie wyjątkowa i nie mogło jej w zestawieniu zabraknąć.
Bo nawet gdy pojawiały się tu odcinki nieco bardziej "przyziemne" (jak ten o polowaniu na wyjątkowo paskudnego stwora) albo nie do końca trafione pod względem emocjonalnym (horror z udziałem Amy), obok nich dostawaliśmy takie perełki, jak odlotowy montaż z wielu żyć Davida Hallera albo wizualne cuda z pustynią w roli głównej w "Chapter 16". Łatwo było wówczas zapomnieć o wszystkich słabościach serialu, po raz kolejny dając się porwać jedynej w swoim rodzaju wizji jego twórcy.
Zwłaszcza że ta w minionym miesiącu zawierała chociażby Dana Stevensa błyszczącego bardziej niż zwykle, podczas wcielania się w różne wersje Davida. I mysz śpiewającą "Slave to Love". A także Farouka i Olivera pędzących rikszą po pustyni i recytujących Allena Ginsberga. Oraz Syd i Clarka ucinających sobie babskie pogaduszki przy whisky. I Melanie, która zbliżyła się za bardzo do pewnego Minotaura. Albo Ptonomy'ego zwiedzającego wnętrze nietypowego procesora. Uff, sporo tego, a to tylko pierwsze, co przyszło mi do głowy.
"Legion" bywa za długi, niespójny i kompletnie nieprzekonujący, ale robi to w takim stylu, że wszystko można mu wybaczyć. A gdy czasem pomiędzy wizualne fajerwerki uda się twórcom wcisnąć trochę prostych emocji, inne seriale mogłyby właściwie nie istnieć. [Mateusz Piesowicz]
6. "Opowieść podręcznej" (spadek z 1. miejsca)
"Opowieść podręcznej" zaliczyła dość bolesny spadek, a przyczyny tego stanu rzeczy są dwojakiego rodzaju: z jednej strony, zdecydowanie większa konkurencja niż poprzednio, z drugiej, nieco słabsza forma. Im bardziej fabuła serialu Bruce'a Millera idzie wszerz zamiast w głąb, tym mniejszą ma ta historia moc.
I tak właśnie było w maju, kiedy to oglądaliśmy powrót June do znajomego koszmaru, ślub Nicka, retrospekcje z Moirą i Sereną, atak bombowy grupki podręcznych i jego skutki. I więcej było w tym schematów, znanych z dosłownie wszystkich dystopijnych opowieści, niż prawdziwych emocji przypisanych do konkretnych, prawdziwych ludzi. Tak to już jest z "Opowieścią podręcznej", że wszystko jest w niej "po coś", na czym często cierpią zwykłe, ludzkie sprawy.
Ale oczywiście to zarzut, który stawiamy serialowi należącemu do najlepszych z najlepszych. Wiele produkcji telewizyjnych może tylko pomarzyć o tym, żeby być jak "Opowieść podręcznej", nawet w nieco słabszej formie. Niezależnie od tego, czy oceniamy scenariusz, czy grę aktorską, czy warstwę wizualną albo muzyczną, to telewizja na najwyższym poziomie. [Marta Wawrzyn]
5. "Patrick Melrose" (nowość na liście)
Przebojem wdarł się brytyjsko-amerykański miniserial do naszego zestawienia, a gdyby nie wyjątkowo mocna w tym miesiącu konkurencja, mógłby wylądować jeszcze wyżej. Nie ma w tym jednak ani grama przypadku, bo ekranizacja powieści Edwarda St Aubyna to rzecz z gatunku absolutnie obowiązkowych, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wcale na taką nie wygląda.
A może, bo przecież historii o stopniowo staczających się na samo dno nałogowcach mieliśmy już w telewizji czy w kinie bez liku. Ta odróżnia się jednak od reszty tym, że jest nie tyle kroniką upadku, co ciągłej walki z własnymi słabościami, w której równie istotne, co kolejne próby wyjścia na prostą, są przyczyny stanu, w jakim znajduje się bohater.
Ten, tytułowy Patrick (Benedict Cumberbatch), jest arystokratą, którego życie naznaczyło traumatyczne dzieciństwo. W jaki sposób, przekonujemy się sami, bo serial w każdym odcinku zabiera nas w inne miejsce i czas, pozwalając przeżyć zarówno zwariowany narkotyczny trip po Nowym Jorku, bajeczne i koszmarne zarazem dzieciństwo w południowej Francji, czy bardzo brytyjską imprezę w towarzystwie księżniczki Małgorzaty. Atrakcji zatem nie brakuje.
A wszystkie służą temu, by jak najlepiej sportretować człowieka, którego tragiczne losy są absolutnie fascynującą historią. Raz porywającą niesamowitym tempem, kiedy indziej wyciszoną i emocjonalną, a czasem bardzo bolesną. Okraszoną do tego świetnym aktorstwem (na czele z absolutnie genialnym Cumberbatchem), pierwszorzędnym scenariuszem i zachwycającą realizacją. Telewizja najwyższej klasy, a i tak w maju nie widzieliśmy jeszcze najlepszego, co miała do zaoferowania. [Mateusz Piesowicz]
4. "Dear White People" (powrót na listę)
Przymusową integrację w "Dear White People" przeprowadzono zdecydowanie wbrew bohaterom serialu, ale produkcji Justina Simiena taki ruch wyszedł na dobre. 2. sezon odważnej satyry na stosunki rasowe w Stanach Zjednoczonych zyskał na ostrości, kiedy Sam i jej przyjaciele musieli swoje teoretyczne wywody skonfrontować z białymi współlokatorami na terenie akademika.
Widać, że twórcy nabrali pewności siebie. Utrzymali zalety 1. sezonu, nie zrezygnowali z odważnych diagnoz społecznych, ale przy tym lepiej poradzili sobie z rozwojem postaci. O ile we wcześniejszej serii przejmowaliśmy się głównie Reggie'em, resztę bohaterów traktując trochę jako personifikacje konkretnych poglądów, tak teraz udało się pogłębić obraz zarówno Sam, jak i pozostałych studentów.
Równocześnie "Dear White People" dobrze wpisało się w zmiany, jakie zaszły w Stanach w ciągu roku. Gdy Sam, zdruzgotana falą hejtu, pyta: "Jak spierać się z nonsensem?", trudno się pod tym nie podpisać. A przy tym serial jest teraz bardziej zniuansowany. Czarnoskórzy studenci zmuszeni są do namysłu nad radykalizmem swoich poglądów, a druga strona konfliktu wreszcie dostaje głos, co pozwala pokazać źródła, przebieg i efektu impasu, w jakim tkwią obie grupy.
Do tego dodać należy świetną realizację – zdjęcia, muzykę, scenografię. Sposób kręcenia trochę rodem z filmów indie daje świetny efekt. Zwłaszcza w połączeniu z fantastycznym scenariuszem, w którym obok spraw poważnych zostaje dużo miejsca na świetną kampusową rozrywkę. Może Simien nie trafi w każdy gust, ale jeśli już się kupi taką konwencję, to mądra zabawa gwarantowana. [Kamila Czaja]
3. "Barry" (awans z 6. miejsca)
Tylko dwa odcinki miał w maju "Barry", ale cóż to były za odcinki! O ile dotąd patrzyliśmy na komediodramat z Billem Haderem w roli głównej z przyjemnością, podziwiając, jak zgrabnie łączy totalny absurd z całkiem autentycznymi emocjami, o tyle finałowe odsłony 1. sezonu podniosły poprzeczkę o kilka szczebli w górę.
Wszystko za sprawą decyzji podejmowanych przez głównego bohatera, który bardzo, ale to bardzo chciałby wycofać się ze swojej dotychczasowej profesji i zacząć nowego życie, jednak wciąż coś mu w tym przeszkadzało. A to kolega z wojska niewytrzymujący stresu związanego z zawodem zabójcy na zlecenie, a to pewna przeurocza pani detektyw, która na własne nieszczęście okazała się dobra w swojej robocie.
Zwłaszcza tej drugiej było przeraźliwie żal, bo wraz z nią odeszła nadzieja na happy end dla głównego bohatera. Zamiast niego zostaliśmy pozostawieni z przejmującą ciszą, która do dziś rozbrzmiewa mi w uszach nawet mocniej, niż przerywające ją wcześniej strzały. Tak gorzkiego, przejmującego i dramatycznego finału może "Barry'emu" pozazdrościć zdecydowana większość teoretycznie znacznie poważniejszej konkurencji.
I pomyśleć, że to wszystko w serialu, w którym bardzo istotną role odgrywał kompletnie oderwany od rzeczywistości i cudownie pokręcony wątek boliwijsko-czeczeńskiej wojny gangów. Rzeczywistość wkroczyła w ten świat z przytupem godnym Barry'ego wchodzącego na scenę, by odegrać swoją krótką, ale genialną rolę w "Makbecie" – jedno i drugie zostanie nam w pamięci na bardzo długo. [Mateusz Piesowicz]
2. "Atlanta" (awans z 3. miejsca)
Finałowe odcinki 2. sezonu "Atlanty" stały pod znakiem kuzynowskich relacji menedżera z jego klientem. Jak to jednak w serialu stacji FX bywa, daleko było im do schematycznych rozwiązań. Zamiast nich dostaliśmy powrót do przeszłości, a konkretnie lat 90., w towarzystwie młodszych wersji Alfreda i Earna, oraz dość przyziemny, ale pełen napięcia ostatni odcinek, w którym kluczową rolę odegrał złoty pistolet.
Najważniejsze były jednak towarzyszące temu wszystkiemu emocje, których w relacji dwóch bohaterów nigdy nie brakowało, nawet jeśli niewiele z nich zostało wypowiedzianych na głos. Nie musiało, bo czyny mówiły same za siebie – czy to wówczas, gdy starszy z bohaterów wstawił się za młodszym w sporze o pewną koszulkę, czy wtedy, gdy ten drugi w ostatniej chwili ratował swoją menedżerską karierę, zyskując zarazem w oczach kuzyna.
To ostatnie stanowiło zresztą kulminacyjny moment rozciągniętego na cały sezon wątku, który niemal do ostatnich sekund trzymał nas w niepewności co do losów Earna. Jaki z niego menedżer, doskonale wiecie, więc po tym, jak usłyszał kilka gorzkich słów prawdy od Alfreda, na jego kolejny upadek czekaliśmy jak na ścięcie. Ulga po tym, gdy udało się go uniknąć, pokazała natomiast, jak bardzo ta teoretycznie niewiele znacząca i bardzo odległa od nas historia potrafiła zaangażować emocjonalnie.
Trudno "Atlantę" porównać z czymkolwiek innym, trudno też klasyfikować ją wedle tradycyjnych reguł. To serial, w którym normalność zamienia się w coś absolutnie magicznego, a banalne sprawy zyskują ogromne znaczenie. W stu procentach skupiony na swoich bohaterach, mimo że czasem wydaje się odpływać w sobie tylko znanym kierunku i prawdziwy, choć surrealizm jest w nim na porządku dziennym. Wypada się tylko cieszyć, że wróci z 3. sezonem. I kto wie, może nawet Earnowi znów coś się w nim uda? [Mateusz Piesowicz]
1. "The Americans" (awans z 4. miejsca)
Nie mogło być innego zwycięzcy. "The Americans" to najlepszy serial nie tylko maja, ale też prawdopodobnie całej wiosny, a może i roku. Swoją i tak już bardzo mocną pozycję przypieczętował absolutnie rewelacyjnym finałem, który sprawił, że łezka mogła się w oku zakręcić. I to nie tylko ze względu na nagromadzenie ludzkich tragedii, ale także dlatego, że tak dobrze napisanych historii, w których na pierwszym miejscu są najprostsze ludzkie sprawy i emocje, po prostu w dzisiejszej telewizji brakuje. Żal żegnać jedną z najlepszych z nich, a jednocześnie trzeba przyznać, że te sześć sezonów to czysta doskonałość.
Ostatnie odcinki udowodniły raz na zawsze to, czego cały czas się domyślaliśmy: że mieliśmy do czynienia z opowieścią bardzo dokładnie przemyślaną od pierwszych scen pilota do ostatnich momentów finału. Opowieścią, w której zawsze mniej chodziło o strzelaniny, bijatyki, peruki i intrygi międzynarodowe, a bardziej o rodzinę, małżeństwo, codzienność i odczucia ludzi prowadzących życie, którego szczegóły nie miały prawa mieścić nam się w głowie.
Podobnie jak "Pozostawieni" czy "Halt and Catch Fire", "The Americans" to serial niszowy, który dopiero czeka na odkrycie przez szerszą publiczność. Myślę, że prędzej czy później to się stanie, zwłaszcza że w telewizji zaczyna brakować nie tylko kameralnych historii o ludzkich sprawach, ale także dobrze napisanych antybohaterów. [Marta Wawrzyn]