Władca fałszywego świata. "Westworld" – recenzja 9. odcinka 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
18 czerwca 2018, 21:58
"Westworld" (Fot. HBO)
Sporo sobie obiecywaliśmy po przedostatnim w tym sezonie odcinku "Westworld", zwłaszcza że miał się skupić na Mężczyźnie w Czerni i jego przeszłości. Co z tego wyszło? Uwaga na spoilery!
Sporo sobie obiecywaliśmy po przedostatnim w tym sezonie odcinku "Westworld", zwłaszcza że miał się skupić na Mężczyźnie w Czerni i jego przeszłości. Co z tego wyszło? Uwaga na spoilery!
Skoro tydzień temu udało się opowiedzieć fascynującą historię praktycznie anonimowej postaci, to wgłębiając się w wątek znanego, ale ciągle dość tajemniczego bohatera, efekt powinien być jeszcze lepszy, czyż nie? Logicznie rzecz biorąc tak, w przypadku "Westworld" niekoniecznie. Dowodem "Vanishing Point" – odcinek, po którym mam poczucie sporego niedosytu, choć dostaliśmy w nim całkiem konkretne odpowiedzi i kilka naprawdę mocnych scen.
Zacznijmy jednak od początku, czyli wspomnianego Mężczyzny w Czerni (Ed Harris), zwanego też Williamem – ojca Emily (Katja Herbers), zwanej wcześniej nie wiedzieć czemu Grace i męża Juliet (Sela Ward), zwanej od zawsze tak samo. Koneksje rodzinne są tu o tyle ważne, że mieliśmy się zająć najmroczniejszym fragmentem życia bohatera, dowiadując się, co popchnęło do samobójstwa jego żonę i odsunęło go od córki. Czy po skupiającej się przede wszystkim na nim godzinie jesteśmy mądrzejsi o tę wiedzę? I tak, i nie.
Tak, bo poznaliśmy bezpośrednią przyczynę tragicznej decyzji Juliet, którą była chwila szczerości męża i odkrycie jego prawdziwego, choć zapisanego w cyfrowej postaci, oblicza. Nie, ponieważ zarówno to oblicze, jak i kierujące bohaterem motywacje wciąż pozostają raczej mglistym konceptem niż konkretnym punktem w jego charakterystyce. Skaza, okruch ciemności, druga twarz – jak zwał, tak zwał. O tym, że w Williamie kryje się coś mrocznego, co rosło w nim przez lata, zamieniając w końcu Mężczyznę w Czerni, wiedzieliśmy od dawna, więc "Vanishing Point" nie powiedziało nic nowego.
Wżenił się w bogatą rodzinę, dobrze udawał innego człowieka, niż był w rzeczywistości, wpędził swoją żonę w depresję i alkoholizm. To ostatnie możemy uznać za umiarkowaną nowość, resztę już znamy. Efekt był taki, że odcinek, który powinien być od początku do końca poruszającym portretem człowieka niszczącego życie samemu sobie i wszystkim dookoła, był gorzki, ale jednocześnie płytki jak kałuża. Wprawdzie "Westworld" już do tego przyzwyczaił, nieraz ujawniając, że nie skrywa wiele pod efektowną ekspozycją, ale skoro udało się z Akechetą, to liczyłem na powtórkę z dobrej rozrywki.
Zamiast niej dostaliśmy jednak wyjściowy pomysł, którego twórcy trzymali się kurczowo, nie wiedząc zbytnio, o co właściwie można by go jeszcze wzbogacić. Oprócz Eda Harrisa rzecz jasna, ale choć ten robił, co mógł, nawet on nie był w stanie ukryć prostego faktu – William to zwyczajnie mało interesująca postać. Tragiczna, ale też taka, której losy zbytnio nas nie obchodzą. A już na pewno nie tak, jak jego córki, którą w swoim opętaniu zastrzelił, fundując nam rzeczywiście wstrząsającą scenę. Problem w tym, że w nie do końca taki sposób, jak zapewne obmyślili sobie to twórcy.
Śmierć Emily (nie zanosi się, że zostanie jakoś odwrócona, ale trudno tu coś wykluczyć) z fabularnego punktu widzenia wygląda na sensowną, bo stanowi kulminację szaleństwa jej ojca. Człowieka tak zagubionego w fałszywym świecie, że nie będącego w stanie odróżnić go od rzeczywistości. Na tym jednak zalety tego rozwiązania się kończą, a gdy już opadnie kurz wywołany pierwszym szokiem, coraz wyraźniejsze stają się wady. Choćby fakt, że oto pozbyto się jednej z nielicznych wyrazistych postaci w serialu i jedynej, która nie zapętliła się w powtarzanych w kółko motywach (nie zdążyła?). Bohaterki, która wnosiła do sztucznego świata odświeżający element realizmu, co było widać także w tym odcinku, gdy bezlitośnie punktowała urojenia swojego ojca. Pozbywanie się jej teraz jest więc dla mnie kompletnie niezrozumiałym ruchem i nieważne, że może to być definiujący moment dla Williama.
Tego zostawiliśmy, gdy nie będąc w stanie odebrać sobie życia, chwytał się ostatniej deski ratunku, doszukując się dowodów na to, że w rzeczywistości jest tylko hostem i kolejnym elementem wielkiej Fordowej gry. I trzeba przyznać, że wyszło to ładnie, dając nam przygnębiający obraz upadłego człowieka – władcy fałszywego świata kompletnie nieradzącego sobie z prawdziwym życiem. Problemem "Westworld" nie jest więc absolutnie wizja jego twórców. Ta spina się coraz wyraźniej i jestem spokojny o to, że w finale zobaczymy jej kolejną satysfakcjonującą odsłonę. Powodów do ekscytacji i oczekiwania jak na szpilkach na rozwiązania nie ma jednak praktycznie żadnych, bo serial jak był przez większość czasu emocjonalną pustynią, tak nadal nią pozostaje.
Oczywiście nawet na pustyni trafiają się oazy, więc i w "Westworld" niekiedy pojawia się życie. Czasem w dość zaskakujących miejscach, bo choćbym nie wiem jak długo zgadywał, nie wpadłbym na to, że pojawi się ono akurat w związku z Dolores (Evan Rachel Wood) i Teddym (James Marsden). A tu proszę – najokrutniejszy rewolwerowiec w parku przypomniał sobie, że jeszcze przed chwilą był najsympatyczniejszym i mordowanie na polecenie swojej dziewczyny jednak mu nie pasuje. Kto wie, czy retrospekcja z jego pierwotnego aktywowania, gdy po raz pierwszy ujrzał Dolores, nie była najbardziej autentycznym momentem między tą dwójką? Z pewnością coś w sobie miała, podobnie jak spojrzenie jego niewinnych oczu i pełne bólu oraz pretensji słowa kierowane do ukochanej tuż przed samobójstwem.
Jej reakcja także mogła się podobać (całe szczęście, że Evan Rachel Wood dostała wreszcie coś innego do zagrania, bo już zapominałem, jak dobra jest w tej roli), pozostawiając przed zakończeniem sezonu szczyptę wątpliwości. Można sobie bowiem zadawać teraz pytanie, czy autentyczny żal po stracie zmieni coś w bojowym nastawieniu bohaterki, co od razu sprawia, że robi się ciekawiej. Tylko czemu nie można tak było wcześniej? Czemu przez cały sezon musieliśmy się męczyć z nudną i bezwzględną Dolores, skoro jest w niej znacznie większy potencjał? Trochę więcej wątpliwości w jej wykonaniu kosztem choćby paru rozmów dotyczących Doliny po drugiej stronie – myślicie, że cokolwiek byśmy na tym stracili?
Nie sądzę, tym bardziej, że wspomniane miejsce, stylizowane dotąd na wielką tajemnicę całego sezonu, okazuje się dokładnie tym, czym powinno, czyli serwerem, na którym przechowywane są dane na temat gości. "Kuźnia", bo chyba przy tej nazwie już zostaniemy, będzie zapewne centralnym punktem finału i w sumie jestem ciekaw, dokąd to wszystko zaprowadzi. Oprócz krwawej jatki, bo ta wydaje się absolutnie nieunikniona, odkąd Charlotte (Tessa Thompson) odkryła sposób, w jaki może łatwo kontrolować hosty. Strzelaniny to jednak obowiązkowy punkt niemal każdego odcinka (tutaj było starcie z Indianami – nieco mniej monotonne niż zwykle, ale za to wrzucone ni stąd, ni zowąd), więc wątpię, by kolejna miało się czymś szczególnym wyróżniać.
Znacznie bardziej interesujące jest więc, jak połączą twórcy poszczególne wątki z prowadzoną przecież równolegle od początku druga linią czasową. Bo chyba w końcu to zrobią, co? Taką mam przynajmniej nadzieję, zwłaszcza że znów nieco namieszali, głównie za sprawą Forda (Anthony Hopkins). Jaką rozgrywkę prowadzi dyrektor (czy raczej to, co z niego zostało) jest wprawdzie wciąż niejasne, ale przynajmniej wreszcie na coś się przydał, pomagając bezradnej Maeve (Thandie Newton). Oczywiście musiał wcześniej wygłosić kolejną średnio przekonującą mowę o tym, że jest dla niego jak córka, inaczej się nie dało. I jak tu się dziwić Bernardowi (Jeffey Wright), że usunął go sobie z głowy?
Prowadzi to wszystko do tego, że przewidzenie, co stanie się dalej, jest absolutnie niemożliwe. To dobrze, bo w gruncie rzeczy to podstawowy cel tego serialu. O ile więc dostaniemy za tydzień kilka odpowiedzi (może nieco bardziej przekonujących od skanerów w kapeluszach) i dobre powody ku temu, by wrócić na kolejny sezon, mimo wszystko będę w miarę zadowolony. Gdyby jednak na drodze do zakończenia znalazło się więcej życia, emocji i prostych historii zamiast mielonych w kółko identycznych motywów, podróż do niego byłaby znacznie przyjemniejsza.
Nowe odcinki "Westworld" możecie oglądać w poniedziałki w HBO i HBO GO.