To nie jest kraj dla miłych ludzi. "Yellowstone" – recenzja premiery serialu z Kevinem Costnerem
Mateusz Piesowicz
22 czerwca 2018, 20:33
"Yellowstone" (Fot. Paramount Network)
Powrót Kevina Costnera do telewizji i westernowych klimatów zapowiadał się na jedną z ciekawszych premier serialowego lata. A jak wygląda rzeczywistość? Drobne spoilery.
Powrót Kevina Costnera do telewizji i westernowych klimatów zapowiadał się na jedną z ciekawszych premier serialowego lata. A jak wygląda rzeczywistość? Drobne spoilery.
"Wiem, że zasługujesz na coś lepszego" – mówi zakrwawiony Kevin Costner w scenie otwierającej premierowy odcinek "Yellowstone" i trudno się z nim nie zgodzić. Widzowie rzeczywiście zasługują na coś lepszego niż to, co mogą zobaczyć przez półtorej godziny (ktoś tu zdecydowanie stracił poczucie czasu) współczesnego westernu od stacji Paramount Network. Serialu emanującego surowym pięknem, ale przy tym momentami niepotrzebnie brutalnego, a najczęściej zwyczajnie nudnego w nieporadnych próbach zainteresowania nas losami swoich bohaterów.
Prym wśród nich wiedzie John Dutton (Costner w kapeluszu, który robi dokładnie to, czego można się spodziewać po Costnerze w kapeluszu), właściciel tytułowego rancza w Montanie, który skupia się na ochronie swojego stylu życia i gigantycznej ziemi przed zakusami ludzi z zewnątrz. A konkretnie nowego przywódcy przyległego do niej rezerwatu, Thomasa Rainwatera (Gil Birmingham) i śliskiego dewelopera, Dana Jenkinsa (Danny Huston).
Dutton nie jest oczywiście sam, bo w odpieraniu różnego rodzaju ataków wspomagają go dzieci. W gabinetach działają prawnik Jamie (Wes Bentley) i twarda bizneswoman Beth (Kelly Reilly), bardziej tradycyjne metody preferuje trzymający się ojcowego boku Lee (Dave Annable). Tę gromadkę uzupełnia syn marnotrawny, Kayce (Luke Grimes), który w dużym stopniu zerwał więzi rodzinne i opuścił ranczo, by zamieszkać z żoną Monicą (Kelsey Asbille) i synem Tate'em (Brecken Merrill) w rezerwacie.
Tak to przynajmniej wygląda w punkcie wyjścia, ale oczywiście wkrótce sytuacja mocno się skomplikuje, a lojalność pomiędzy bliskimi zostanie wystawiona na próbę. Choć trochę na to wszystko będziemy musieli poczekać, bo wbrew temu, co mógłby sugerować mocno wyrwany z kontekstu prolog, twórcom "Yellowstone" absolutnie nigdzie się nie spieszy.
Wręcz przeciwnie, Taylor Sheridan (scenarzysta filmów "Sicario" i "Aż do piekła") i John Linson ("Sons of Anarchy") snują swoją opowieść w wolnym tempie, stopniowo budując relacje pomiędzy Duttonami i całą resztą oraz starannie zarysowując różne pola konfliktów. Przyspieszenie by nie zaszkodziło, zwłaszcza że Ameryki pod tym względem nie odkrywają. Z jednej strony mamy więc starcie postępu z tradycją, z drugiej zaszłości pomiędzy ranczerami i rdzennymi mieszkańcami ich ziemi, a wszystkiemu towarzyszy chciwość, poczucie winy i ośli upór, który prędzej czy później musi się skończyć starciem.
Problem z "Yellowstone" polega na tym, że gdy już do niego dochodzi, jego konsekwencje spływają po nas jak woda po kaczce. Twórcy nie potrafią sprawić, byśmy choćby w minimalnym stopniu zaangażowali się w tutejsze konflikty, czyniąc praktycznie ze wszystkich bohaterów w najlepszym przypadku bezbarwne, a w najgorszym zwyczajnie niedające się lubić figury. Co więcej, dokonali przy tym małego cudu, bo pomimo kolosalnych rozmiarów 1. odcinka, większość pojawiających się tu postaci została ledwie zarysowana.
John jest więc kowbojem w starym stylu, który czyny i konkrety stawia ponad słowami. Beth samotną kobietą w męskim świecie. Kayce tym innymi niż pozostali, emocjonalnym chłopakiem. Jamie… hmm, Jamie jest prawnikiem. Cóż, jak widać, w niektórych przypadkach zabrakło nawet czasu, żeby wszystkich obdarzyć odpowiednimi kliszami (albo dopiero się pojawią, bo wobec Jamie'ego łatwo nabrać oczywistych podejrzeń). Nie było go też na opowiedzenie naprawdę zajmującej i spójnej historii, ponieważ soczystej treści w premierowym odcinku "Yellowstone" jest jak na lekarstwo.
Zamiast tego dostajemy szereg scen, które dla fabuły nie mają absolutnie żadnego znaczenia i istnieją tu na zasadzie: robimy western, więc będzie westernowo. Możecie więc spodziewać się atrakcji w stylu oswajania dzikiego mustanga, cielącej się krowy, polowania na bizona i jeszcze więcej. Oczywiście bardziej typowych jak na standardy współczesnej telewizji scen zabraknąć również nie mogło, więc pomiędzy przegonieniem jednego stada bydła i drugiego jest miejsce i na seks, i trochę brutalnej przemocy.
Rzeczywistą ozdobą tego wszystkiego są zaś zdjęcia – bez dwóch zdań fantastyczne i świetnie podkreślające majestat amerykańskich krajobrazów (kręcono przede wszystkim w Utah i Montanie). Gdy jednak scen obliczonych tylko na uchwycenie piękna naturalnej scenerii jest więcej, niż treści (mamy helikopter i będziemy się nim chwalić, kiedy tylko się da!), to coś jest nie do końca tak, jak powinno. Z budowaniem klimatu i otoczką twórcy radzą sobie wprawdzie nienagannie, ale gdy przychodzi dopasować do niego zajmującą historię, zaczynają się schody.
I "Yellowstone" nijak nie potrafi ich pokonać, pomimo tego, że w teorii posiada wszystko, by się udało. Zdolni twórcy za sterami, świetna obsada, z pewnością wielkie pieniądze, które widać tu na każdym kroku – a efekt póki co jest co najwyżej poprawny, by nie powiedzieć mizerny. Serial Paramount Network nie dał na razie żadnych podstaw, by ekscytować się konfliktem Duttonów z całym światem, brnąc w schematyczne motywy i podlewając je pełnymi banałów rozmowami. Życia nie ma w tym za grosz, o emocjach i napięciu nawet nie wspominając.
Nie działa też serial jako rodzinna saga, ale jak ma to robić, skoro bohaterowie są chodzącymi symbolami, a nie ludźmi z krwi i kości? Jesteśmy Duttonami, jeździmy na koniach, łowimy ryby i potem od razu pieczemy je na ognisku, nie mamy czasu na głupie uczucia! No i jak tu się przejmować, gdy w końcu dochodzi do wielkiego dramatu, którym śmierdziało na kilometr od samego początku? Nijak, podobnie jak trudno tu komukolwiek kibicować, także po drugiej stronie barykady, bo sympatyczne postaci to w "Yellowstone" gatunek mocno zagrożony wyginięciem.
Pewnych nadziei na to, że historia się rozkręci, można upatrywać w tym, że serial ustawił Duttonów w pozycji "kto nie jest z nami, jest przeciwko nam". To rzeczywiście może mieć ciekawe konsekwencje, choćby ze względu na zarysowane w tle polityczne gierki. Obawiam się jednak, że z tym zestawem bohaterów, cokolwiek by wymyślili twórcy i tak nie ma szans powodzenia. Płytkość poszczególnych wątków, rozwleczenie miałkiej fabuły i towarzysząca wszystkiemu emocjonalna pustka odstręczają bowiem od "Yellowstone" na tyle skutecznie, że nawet naturalny amerykański urok na nic się nie zdaje.