Emmy 2018: Nasze nominacje dla seriali dramatycznych
Redakcja
2 lipca 2018, 22:02
"The Americans" (Fot. FX)
Akademia Telewizyjna w przyszłym tygodniu ogłosi nominacje do nagród Emmy, a tymczasem my podajemy nasze typy. Na pierwszy ogień idą seriale dramatyczne – doceniamy m.in. "Kroniki Times Square", "Opowieść podręcznej" i "The Americans". Tytuły wybieraliśmy wyłącznie spośród tych, które zostały zgłoszone, w takich kategoriach, w jakich zostały zgłoszone.
Akademia Telewizyjna w przyszłym tygodniu ogłosi nominacje do nagród Emmy, a tymczasem my podajemy nasze typy. Na pierwszy ogień idą seriale dramatyczne – doceniamy m.in. "Kroniki Times Square", "Opowieść podręcznej" i "The Americans". Tytuły wybieraliśmy wyłącznie spośród tych, które zostały zgłoszone, w takich kategoriach, w jakich zostały zgłoszone.
"Opowieść podręcznej"
Nominacje zaczynamy od zeszłorocznego zwycięzcy i zarazem najbardziej utytułowanego serialu w tym gronie. "Opowieść podręcznej" wróciła w tym roku z 2. sezonem, który w niczym nie ustępuje poprzednikowi. A obawy przed jego premierą nie były nieuzasadnione, w końcu mówimy o serialu, który rozbudował po swojemu i znacznie powiększył świat stworzony przez Margaret Atwood w kultowej książce. Twórcy zrobili to bezbłędnie, po raz kolejny wciągając widzów bez reszty w sam środek największego koszmaru, jaki kiedykolwiek gościł na telewizyjnym ekranie.
2. sezon "Opowieści podręcznej" to i desperackie próby ucieczki, i wizyta w piekle zwanym koloniami, i więcej fantastycznej Alexis Bledel w roli Emily, i retrospekcje z coraz bardziej niejednoznaczną Sereną – która zdecydowanie sama sobie zgotowała ten los – i spojrzenie na Gilead oczami żyjących zupełnie normalnie Kanadyjczyków. Jasne, można w tym zestawie znaleźć wątki bardziej mniej i bardziej interesujące, mocniejsze i słabsze, ale koniec końców ważne jest jedno: nie znikło wrażenie, że oglądamy coś wyjątkowego.
Nie ma drugiego serialu, który wywoływałby teraz tyle dyskusji co "Opowieść podręcznej". Produkcja Hulu jak była, tak pozostaje dla jednych przerażającym ostrzeżeniem, a dla innych solą w oku. Niezmiennie jest też jednym z najlepiej napisanych i zagranych, a także najwspanialej nakręconych seriali dramatycznych we współczesnej telewizji. [Marta Wawrzyn]
"Mindhunter"
Jedyny serial Netfliksa, któremu wręczylibyśmy nominację, choć mamy wątpliwości, czy Akademia Telewizyjna podzieli nasze zdanie. Jej członkowie wolą wszak tytuły głośniejsze i już sprawdzone, a "Mindhunter" nie dość że nowy, to i dość nietypowy.
W końcu zamiast kolejnej pogoni za nieuchwytnym zabójcą dostaliśmy tu perspektywę agentów FBI, którzy postanowili zajrzeć do umysłów seryjnych morderców, próbując zrozumieć, co nimi kierowało i zastosować tę wiedzę w praktyce. Nie jest to więc stricte kryminał, co raczej opowieść o tym, jak narodziły się dzisiaj fundamentalne metody polowania na najgroźniejszych przestępców.
Choć naukowe podejście do zbrodni nie brzmi szczególnie atrakcyjnie, serial Joe Penhalla i Davida Finchera udowodnił, że pozory mylą. Oparta na świetnie napisanych postaciach i dialogach, oszczędna w środkach, kameralna opowieść okazała się bowiem fascynującą historią, od której trudno się było oderwać. Nieraz wyczerpującą i ciężką, ale przy tym zaskakująco emocjonalną i ludzką, gdy świat psychopatycznych morderców przenikał się z życiem zwyczajnych ludzi.
Dodajmy do tego lata 70. w chłodnym, Fincherowskim ujęciu, wnikliwy portret Ameryki tamtych czasów oraz znakomite role Jonathana Groffa, Holta McCallany'ego i Anny Torv, a otrzymamy serial, który już teraz trzeba docenić. A mamy nadzieję, że w kolejnych sezonach będzie jeszcze lepszy. [Mateusz Piesowicz]
"The Americans"
Jeden z najbardziej poszkodowanych seriali we wszystkich rozdaniach nagród – może z jednym wyjątkiem, jaki stanowią wyróżnienia od krytyków. Choć finałowy sezon udowodnił, że to była jedna z najlepszych produkcji telewizyjnych ostatnich lat, już sama nominacja do Emmy w najważniejszej kategorii, o wygranej nie wspominając, byłaby dla nas dużą niespodzianką. "The Americans" po prostu nie jest nagradzane przez Akademię Telewizyjną i tyle. Przyzwyczailiśmy się.
A wielka szkoda, że tak jest, bo to serial, który zasługuje nie tylko na większe wyrazy uznania, ale też na szerszą publikę. Porządnie napisany i wyśmienicie zagrany dramat, w którym na pierwszym miejscu znajduje się człowiek z całym swoim bagażem emocjonalnym. Choć teoretycznie to serial szpiegowski, w praktyce ważniejsze tu zawsze było co innego: skomplikowane sprawy małżeńskie i rodzinne, realne poczucie samotności i wyobcowania, codzienne zmagania ze skutkami podjętych wiele lat temu wyborów życiowych. Finałowy sezon udowodnił, że takie zwykłe, proste rzeczy da się przemienić w czyste złoto, także dzięki systematycznemu budowaniu przez lata więzi emocjonalnej z postaciami.
W erze gigantycznych budżetów i przekombinowanych pomysłów, za którymi nic nie stoi, takie podejście cenimy jeszcze bardziej. I będziemy się cieszyć, jeśli Akademia Telewizyjna choć tym razem się z nami zgodzi. [Marta Wawrzyn]
"Kroniki Times Square"
Nowy projekt duetu David Simon/George Pelecanos to pozycja, przy której można było w ciemno zakładać, że nie zdobędzie błyskawicznie wielkiego uznania. Być może, podobnie jak to miało miejsce w przypadku choćby "The Wire", dopiero za jakiś czas przebije się ona do szerszej świadomości, zyskując należny sobie szacunek – my doceniamy ją już teraz.
Nie bez powodu oczywiście, bo serial, który zabrał nas do czasów, gdy w okolicach nowojorskiej 42. Ulicy rodził się przemysł pornograficzny, to rzecz wyjątkowa pod wieloma względami. Opowieść o prostytutkach, alfonsach, gangsterach, policjantach i pewnym barmanie okazała się aż do bólu realistycznym portretem czasów i niezwykłego miejsca, ale też fascynującą historią ludzi z krwi i kości. Najczęściej gorzką, czasami poruszającą, ale zawsze bardzo autentyczną, nieważne, czym akurat się zajmowaliśmy.
Praktycznie od zera stworzono tu cały serialowy ekosystem – miejsce zarazem odpychające i pociągające. Świat, w którym życie toczy się bardzo specyficznym rytmem, i który wciąga po same uszy, kusząc klimatem i paradą intrygujących postaci granych przez fantastycznych aktorów. Na czele z Jamesem Franco w podwójnej roli i Maggie Gyllenhaal, wcielającą się w najbardziej interesującą prostytutkę, jaką kiedykolwiek widzieliście na ekranie.
A pomiędzy nimi jest cały tłum bohaterek i bohaterów, których historie tworzą zachwycający labirynt wątków i powiązań. Ich pogmatwane losy, próby zwykłego przetrwania lub wybicia się do czegoś lepszego w niczym nie przypominają innych serialowych historii. Twórcy nie grają na tandetnych emocjach, stawiając na wiarygodność i skomplikowane charaktery. Efektem jest serial niełatwy, ale warty każdej poświęconej mu chwili. [Mateusz Piesowicz]
"Obsesja Eve"
Serial, który zdobył w tym roku najwięcej nominacji do nagród krytyków, co aż takim zaskoczeniem nie jest. Amerykańscy recenzenci od początku doceniali "Obsesję Eve" dokładnie za to samo co Serialowa – świeżość, humor, zabawę formą i rewelacyjne postacie kobiece. Czy Akademia Telewizyjna pójdzie tą samą drogą? To już dla nas zagadka. Ale nie zdziwimy się, jeśli tak będzie, bo o skromnym serialu BBC America mówiło się bardzo dużo, a publika rosła dosłownie z odcinka na odcinek.
I świetnie, bo "Obsesja Eve" pod płaszczykiem bezpretensjonalnej rozrywki skrywa dużo głębszą historię dwóch absolutnie niezwykłych i bardzo od siebie różnych kobiet, które w jakiś sposób przyciągają się nawzajem. Zabawa w kotka i myszkę pomiędzy uroczą psychopatką o jakże adekwatnym pseudonimie Villanelle oraz marzącą o czymkolwiek ekscytującym pracownicą brytyjskiej agencji wywiadowczej to jazda bez trzymanki, która tym bardziej angażuje, im bardziej przywiązujemy się do obu postaci.
A przywiązujemy się do nich szybko, bo twórczyni serialu, Phoebe Waller-Bridge ("Fleabag"), w inteligentny sposób połączyła pastisz opartego na absurdalnych zwrotach akcji sensacyjniaka z kameralną, wypełnioną emocjami i podszytą feminizmem historią dwóch kobiet, z którymi chce się spędzać czas. Zwłaszcza że skomplikowane jest tu wszystko: jedna z pań wydaje się być czystym złem, druga z definicji działa po stronie dobra, a koniec końców spotykają się gdzieś pośrodku, w strefie moralnych szarości.
Jestem przekonana, że Jodie Comer i Sandra Oh zdobędą liczne wyróżnienia za swoje role, podobnie jak Phoebe Waller-Bridge za scenariusz. Czy będą wśród nich także nagrody Emmy? [Marta Wawrzyn]
"The Good Fight"
O ile rok temu "The Good Fight" mogło się wydawać niezłej jakości ciekawostką przeznaczoną przede wszystkim dla tęskniących za serialem-matką fanów "The Good Wife", o tyle w 2. sezonie nie ma już o tym mowy. Spin-off stał się mocno stojącą na własnych nogach produkcją, która nie tylko kapitalnie wyśmiewa absurdy współczesności, ale też bawi się formą prawniczego procedurala w stylu niemal dorównującym oryginałowi.
A już teraz bardziej szalonym, bo "The Good Fight" pokazywało w tym roku tak różne oblicza, że trudno uwierzyć, jak nie rozleciało się przy tym na kawałeczki. Bywało ostrą (bardzo!) satyrą polityczną wymierzoną przede wszystkim w Donalda Trumpa i kipiącą od czarnego humoru farsą. Bywało trzymającym w napięciu dramatem, w której prześcigały się szalone zwroty akcji i skupioną na wyrazistych bohaterkach, bardziej osobistą historią obyczajową. Nie wspominając nawet o tysiącu pomniejszych atrakcji, od jakich aż się w tym niekiedy chaotycznym rozgardiaszu kotłowało.
Trzeba jednak przyznać, że nigdy nie towarzyszyło temu chaosowi poczucie, że państwo Kingowie tracą nad nim kontrolę. Wręcz przeciwnie, za każdym razem, gdy twórcy zapędzali się do miejsca, w którym wydawało się, że przesadzili, oni udowadniali, że doskonale wiedzą, co robią. Mieli przy tym dystans do siebie, swoich bohaterów i rzeczywistości, nawet gdy ta co rusz dostarczała im kolejnych absurdalnych tematów. Sposób, w jaki wykorzystali je na ekranie, zasługuje na wielkie uznanie. [Mateusz Piesowicz]
"Halt and Catch Fire"
Co roku lubimy dać nominację serialowi, który jest zbyt niszowy, żeby ją dostać od jakiekolwiek poważnego gremium. Rok temu to było "Rectify", teraz padło na "Halt and Catch Fire", do którego można zastosować większość argumentów, jakie padły przy "The Americans". "Halt and Catch Fire" to także bardzo stylowa, kameralna, skupiająca się na ludzkich emocjach telewizyjna opowieść, która przepadłaby w tłumie wysokobudżetowych produkcji, gdyby nie zakochali się w niej krytycy.
W tym przypadku miłość była trochę trudniejsza, bo serial miał zdecydowanie słabszy start. Z czasem jednak nadrobił dystans dzielący go od najlepszych, znalazł swój własny głos i opowiedział zapadające w pamięć historie nie tylko o nowych technologiach, ale też – a właściwie przede wszystkim – o wielkich marzeniach, samotności, poszukiwaniu więzi międzyludzkich. Lata 80., a później 90., stare komputery, pierwsze gry, przełomowe pomysły czy charakterystyczne dla branży technologicznej wzloty i upadki to jedno. Pokazanie w atrakcyjny i pełen emocji sposób, jak technologie zbliżają ludzi i oddalają ich od siebie, to drugie.
"Halt and Catch Fire" oba te elementy połączyło w nierozerwalną całość, tworząc spójną, opartą na rozwoju postaci opowieść nie tyle o komputerach, ile o codziennej walce, realizowaniu marzeń, budowaniu czegoś własnego i koniec końców godzeniu się z porażką. Piątka głównych bohaterów na przestrzeni kilkunastu lat wiele razy próbowała zaczynać od nowa, uciekać przed samymi sobą i przerywać różnego rodzaju zaklęte kręgi. Koniec końców jednak ich życie okazało się cyklem, dokładnie tak prawdziwe historie z Doliny Krzemowej.
Polecamy nadrobić "Halt and Catch Fire", bo niewiele jest tak dobrze poprowadzonych i tak bardzo skupiających się na ludzkich sprawach seriali. Akademia Telewizyjna tego raczej nie doceni, ale my będziemy do produkcji AMC wracać jeszcze nieraz. [Marta Wawrzyn]