Emmy 2018: Nasze nominacje dla aktorek z seriali dramatycznych
Redakcja
3 lipca 2018, 22:02
"Killing Eve" (Fot. BBC America)
Akademia Telewizyjna w przyszłym tygodniu ogłosi nominacje do nagród Emmy, a my podajemy kolejne nasze typy. Spośród pierwszoplanowych aktorek z seriali dramatycznych doceniamy m.in. Elisabeth Moss, Maggie Gyllenhaal i duet z "Obsesji Eve". Przypominamy, że wybieramy wyłącznie spośród aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich zostali zgłoszeni. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Akademia Telewizyjna w przyszłym tygodniu ogłosi nominacje do nagród Emmy, a my podajemy kolejne nasze typy. Spośród pierwszoplanowych aktorek z seriali dramatycznych doceniamy m.in. Elisabeth Moss, Maggie Gyllenhaal i duet z "Obsesji Eve". Przypominamy, że wybieramy wyłącznie spośród aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich zostali zgłoszeni. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Claire Danes, "Homeland"
O Claire Danes "zapominaliśmy" w ostatnich latach, a dokładniej – uznawaliśmy, że nagród za "Homeland" dostała wystarczająco dużo i czas docenić nowe twarze i nowe tytuły. Ale nie da się jej pominąć po znakomitym 7. sezonie, w którym przez większość czasu wcielała się w Carrie po odstawieniu prochów i na krawędzi.
Desperacja bohaterki była w stu procentach uzasadniona i dotyczyła tym razem w takim samym stopniu płaszczyzny prywatnej (gdzie pojawiła się groźba, że odbiorą jej córkę), co zawodowej (gdzie jak zwykle trzeba było ratować świat, tyle że tym razem nieoficjalnymi kanałami). A Danes raz jeszcze udowodniła, że potrafi zagrać tysiąc emocji naraz, przekazując często bez słów wszystkie demony, z jakimi zmaga się Carrie, jak również niezaprzeczalną błyskotliwość i sprawność (byłej już) agentki.
Wychowywanie dziecka, trzymanie pod kontrolą własnej choroby psychicznej, stwarzanie pozorów normalnego życia i ściganie po nocach tych, którzy zagrażają bezpieczeństwu narodu amerykańskiego – to naprawdę dużo jak na jedną osobę. Nie brakowało momentów zaskakujacych, poruszających i takich, w których zwyczajnie baliśmy się, czy ona z tego wyjdzie cało. A Danes do wszystkiego podeszła z taką samą wrażliwością, pokazując, jak Carrie w tym samym momencie rozpada się na kawałki na jednym froncie, walczy jak szalona na innym froncie i odmawia konfrontacji z rzeczywistością na jeszcze innym.
O ile więc lubimy wspierać wszystko co nowe i świeże, w tym roku nie wyobrażamy sobie, że w gronie nominowanych do Emmy zabraknie Claire Danes, która jest już tutaj prawdziwą weteranką. Do tej pory zdobyła 5 nominacji i szósta wydaje się formalnością. [Marta Wawrzyn]
Maggie Gyllenhaal, "Kroniki Times Square"
Za rolę w "Kronikach Times Square" Maggie Gyllenhaal zdążyła już zgarnąć nominację do Złotego Globu, ale biorąc pod uwagę specyfikę tych nagród, powtórzenie tego przy okazji Emmy trzeba będzie uznać za sukces. Aktorka wcielająca się w Eileen 'Candy' Merrell zasłużyła jednak na wyróżnienie po stokroć, tworząc jedną z najlepszych kreacji, jakie ostatnio widzieliśmy.
I bynajmniej nie chodzi tylko o jej śmiałość, bo jak sama przyznała, po pewnym czasie była już zmęczona kolejnymi scenami seksu. Podobnie zresztą jak jej bohaterka, której frustracja wylewała się z ekranu, gdy szukając alternatyw dla pracy na ulicy, postanowiła się poświęcić branży porno. Nie brzmi to może jak diametralna zmiana życia na lepsze, ale oglądając starania Eileen, trudno było w to nie uwierzyć i nie ściskać kciuków za jej powodzenie.
Głównie właśnie ze względu na kreację Maggie Gyllenhaal, która w serialu, gdzie od świetnych kobiecych ról aż się roiło, potrafiła zdecydowanie wybić się ponad je wszystkie. Przybierała przy tym bardzo różne oblicza, bo Eileen miała ich kilka. Była pewną siebie i niezależną Candy. Była bezbronną ofiarą brutalnego świata. Była dostrzegającą okazję i próbującą ją wykorzystać pionierką branży. Była wreszcie matką i zwyczajną kobietą.
Z roli, którą łatwo byłoby sprowadzić do barwnego banału, zostając jeszcze jedną wyrazistą ekranową prostytutką, Maggie Gylenhaal stworzyła skomplikowaną, charyzmatyczną i niesamowicie przekonującą postać. Kobietę, w którą naprawdę można uwierzyć, że jako jedna z nielicznych jest w stanie wyrwać się z parszywego świata 42. Ulicy. [Mateusz Piesowicz]
Elisabeth Moss, "Opowieść podręcznej"
Zeszłoroczna zwyciężczyni, która ma duże szanse w tym roku powtórzyć sukces. Nie będzie to ani zaskoczeniem, ani niesprawiedliwością, bo "Opowieść podręcznej", nawet w wersji trochę bardziej rozbudowanej niż rok temu, to przede wszystkim właśnie historia June – kobiety przeciętnej, takiej jak my, stworzonej bardziej do tego, by nieść konkretny przekaz i być naszą przewodniczką po brutalnym świecie Gileadu, niż wyróżniać się jakimiś niezwykłymi cechami indywidualnymi. I to Elisabeth Moss sprawia, że ta everywoman nabiera na ekranie kształtów i staje się osobą z krwi i kości.
Nie ma takich emocji, których Moss nie potrafiłaby zagrać – wiemy to już z "Mad Men" i "Top of the Lake", ale dopiero w "Opowieści podręcznej" jej gwiazda rozbłysnęła pełnym blaskiem. Jej bohaterka jest jednocześnie wrażliwa i twarda jak skała, przerażona i zdeterminowana, emocjonalna w środku i rozważna na zewnątrz. 2. sezon to dla niej prawdziwy rollercoaster – pojawiły się nowe wyzwania, także psychiczne, i nowe możliwości, które najczęściej zamykały się równie szybko co otwierały.
Do piekła i z powrotem – taką drogę June przeszła w tym sezonie nie raz i nie dwa. A my towarzyszyliśmy jej na każdym kroku, słuchając jej bezlitosnych, cynicznych i często podszytych rezygnacją komentarzy. To trudna, wykańczająca psychicznie rola, którą Elisabeth Moss gra po mistrzowsku. Jeśli w tym roku dostanie kolejną Emmy, będzie to najbardziej zasłużona nagroda na świecie. [Marta Wawrzyn]
Christine Baranski, "The Good Fight"
Postać i aktorka, którą doskonale znamy – w końcu lata wcielania się w Diane Lockhart w "The Good Wife" zrobiły swoje, także w kwestii wyróżnień (6 nominacji do Emmy z rzędu musi robić wrażenie). W spin-offie serii Christine Baranski zyskała jednak okazję, by po raz pierwszy zostać docenioną w głównej kategorii aktorskiej, a kreacją w 2. sezonie zgłosiła do tego naprawdę mocną kandydaturę.
Bo choć mogłoby się wydawać, że Diane nie ma prawa nas już niczym zaskoczyć, zmieniające się czasy pokazały ją w zupełnie nowym świetle. Zobaczyliśmy kobietę, która choć pogrążała się we wspomaganej grzybkami rezygnacji, potrafiła się w odpowiednim momencie otrząsnąć, by zacząć ostrą walkę o przywrócenie chociaż odrobiny normalności w zwariowanym świecie. I nie wahała się przy tym sięgnąć po środki, którymi wcześniej gardziła. Wszystko zaś z gracją, niekiedy wyrachowaniem i tym absolutnie fantastycznym, jedynym w swoim rodzaju śmiechem.
A nie można zapomnieć, że Diane czasami nieco (tylko nieco) opuszczała gardę swojego profesjonalnego podejścia i dało się wówczas dostrzec pod nim kobietę, która po prostu pragnie od życia odrobiny szczęścia. Nie za wszelką cenę oczywiście, bo nie jest to bohaterka, która w imię uczuć rzuci wszystko inne. Diane udowodniła, że zdrowy i uczciwy związek nie musi być pozbawiony pasji, a Christine Baranski pokazała, że ma jej pod dostatkiem. Co tu dużo mówić – to najprawdziwsza królowa małego ekranu. [Mateusz Piesowicz]
Keri Russell, "The Americans"
Historia radzieckich szpiegów w Ameryce miała rewelacyjny finisz, który pozwolił wyróżnić się aktorsko zarówno Matthew Rhysowi, jak i Keri Russell, wcielającym się w Philipa i Elizabeth Jenningsów. O ile do tego, że on rozpada się psychicznie, zadaje pytania i kwestionuje rozkazy, byliśmy przyzwyczajeni, o tyle ona wydawała się być bezlitosną twardzielką, która na pewne rzeczy zaczęła inaczej patrzeć dopiero w ostatnich sezonach.
W finałowej serii nie tylko spędziliśmy dużo czasu, poznając wrażliwszą stronę Elizabeth, ale też byliśmy świadkami refleksji na temat wykonywanej pracy. "The Americans" zagłębiło się w jej emocje bardziej niż kiedykolwiek, pokazując ją w wersji zmęczonej, zwątpionej i dosłownie gotowej pożegnać się ze światem. Potworne wyczerpanie Elizabeth to nie tylko zasługa speców od makijażu – Keri Russell dosłownie straciła w tym sezonie blask w oczach, najczęściej pozwalając swojej osamotnionej bohaterce przeżywać koszmar po cichu, z papierosem w ręku, i tylko co jakiś czas wybuchając ze zwielokrotnioną siłą.
Wiemy, że Akademia Telewizyjna specjalnie o "The Americans" nie dba, ale brak chociażby nominacji dla Russell po takim sezonie będzie jawną niesprawiedliwością. [Marta Wawrzyn]
Jodie Comer, "Obsesja Eve"
Stworzyć taką postać jak Vilanelle – psychopatyczną, niesamowicie skuteczną, pozbawioną skrupułów, a przy tym absolutnie uroczą zabójczynię – to jedno. Zagrać ją tak, by pomimo nieustannego popadania w przesadę i czysty absurd wciąż na nowo zaskakiwała, to osiągnięcie, którego nie sposób przegapić i mamy nadzieję, że Akademia Telewizyjna nie popełni takiej gafy.
Tak, Jodie Comer szarżuje aż miło, co rusz ocierając się o karykaturę, ale styl, w jakim to robi, jest absolutnie fenomenalny. Jej energia, żywiołowość i pasja dosłownie rozsadzają ekran, sprawiając, że gdy pojawia się na nim Vilanelle, cała reszta przestaje istnieć. Aktorka zamienia bohaterkę, do której trudno czuć choć odrobinę sympatii, w kogoś tak fascynującego, że chce się jej wciąż więcej i więcej.
Wspierając się nieustanną w "Obsesji Eve" zabawą z gatunkowymi schematami (widzieliście kiedyś morderczynię w różowej sukience?), Comer powołała do życia groteskową postać – w dziecięcy sposób radosną, psotną i kapryśną, a jednocześnie drapieżną i przerażającą. Taką, której urokowi w jednej sekundzie nie można się oprzeć, zaraz potem orientując się, że to prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką zrobilibyśmy w życiu.
I tak przynajmniej kilka razy w ciągu 8 odcinków, w trakcie których trudno było się zdecydować, czy Vilanelle to jednak bohaterka bardziej odrażająca, czy w przedziwny sposób pociągająca. A Jodie Comer sprzedała te wszystkie szaleństwa w sposób, jaki trudno zestawić z jakąkolwiek inną kreacją w tym roku. [Mateusz Piesowicz]
Sandra Oh, "Obsesja Eve"
Druga strona aktorskiego medalu z "Obsesji Eve", w oczywisty sposób mniej efektowna od roli Jodie Comer, co wcale nie znaczy, że gorsza. Wręcz przeciwnie, choć wcielająca się w Eve Polastri Sandra Oh nie miała aż tylu oczywistych okazji, by zabłysnąć, co jej towarzyszka, stworzyła dorównującą jej, a pod pewnymi względami nawet lepszą kreację.
Choćby dlatego, że o ile zabójczy charakter Vilanelle eksplodował już na samym początku, Eve rosła w naszych oczach stopniowo. Zaczynaliśmy od znudzonej swoim monotonnym życiem pracowniczki MI5. Potem obserwowaliśmy, jak jej pogoń za psychopatyczną morderczynią zamienia się w niezdrową obsesję. W końcu zaś oglądaliśmy, jak stopniowo przejmuje kontrolę nad sytuacją, nigdy do końca nie pozbywając się strachu i wątpliwości, ale będąc już zupełnie inna osobą, niż na początku.
A Sandra Oh potrafiła to wszystko świetnie ująć w swojej kreacji, w ciągu kilku odcinków przechodząc od kobiety przerażonej stanięciem oko w oko z morderczynią, do takiej, która w napadzie szału demoluje jej mieszkanie. Z biegiem czasu coraz bardziej się nakręcającej, ale ciągle starającej się zachować normalność, by nie przekroczyć cienkiej linii dzielącej ją od szaleństwa. Zagrać w przekonujący sposób tak skomplikowaną i wiarygodną postać w tak pokręconym serialu to naprawdę duża sztuka. [Mateusz Piesowicz]