Emmy 2018: Nasze nominacje dla aktorów z seriali dramatycznych
Redakcja
4 lipca 2018, 22:02
"Counterpart" (Fot. Starz)
Akademia Telewizyjna w przyszłym tygodniu ogłosi nominacje do nagród Emmy, a oto kolejne nasze typy. Spośród pierwszoplanowych aktorów z seriali dramatycznych doceniamy m.in. Dana Stevensa, J.K. Simmonsa i Matthew Rhysa. Przypominamy, że wybieramy wyłącznie spośród aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich zostali zgłoszeni. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Akademia Telewizyjna w przyszłym tygodniu ogłosi nominacje do nagród Emmy, a oto kolejne nasze typy. Spośród pierwszoplanowych aktorów z seriali dramatycznych doceniamy m.in. Dana Stevensa, J.K. Simmonsa i Matthew Rhysa. Przypominamy, że wybieramy wyłącznie spośród aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich zostali zgłoszeni. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Donald Sutherland, "Trust"
Wyróżnić się w barwnym gronie serialowych drani to prawdziwe wyzwanie. Donald Sutherland sprostał mu w sposób spektakularny, wcielając się w jedną z najbardziej odpychających postaci, jakie kiedykolwiek widzieliśmy na małym ekranie – miliardera Jeana Paula Getty'ego.
Człowiek, którego bogactwu dorównywało prawdopodobnie tylko jego skąpstwo. Ojciec, który nigdy nie okazał swoim dzieciom ani grama rodzinnego ciepła i dziadek, który porywaczom własnego wnuka zaoferował 600 dolarów plus wydatki. A wreszcie absolutnie obrzydliwy typ, który za nic ma ludzkie uczucia, skupiając się tylko i wyłącznie na sobie i swoim ekscentrycznym stylu bycia. Z pewnością nie da się z kimś takim sympatyzować, ale nie ma żadnych przeszkód, by nie być nim zafascynowanym.
Donald Sutherland, który samą charyzmą mógłby udźwignąć każdą rolę, tutaj dał prawdziwy popis, udowadniając, że każdą sytuację, w której Getty wychodził na najgorszego człowieka pod słońcem, można spokojnie przebić. Nieważne, czy chodziło o stosunki z rodziną, licznymi kochankami, służbą, czy kimkolwiek innym, z postawy miliardera biła najwyższa pogarda dla każdego poza nim samym, a aktor oddawał ją w niesamowicie przekonujący sposób.
Łatwo było przy tym popaść w karykaturę, ale Sutherland zdołał sobie tylko znanym sposobem utrzymać swoją kreację w ryzach, od czasu do czasu pokazując nawet bardzo delikatne przejawy ludzkich odruchów u swojego bohatera. Wiadomo jednak, że to nie z nich zapamiętamy tę wielką kreację – w tym przypadku nie jest to jednak żadna wada. [Mateusz Piesowicz]
Sterling K. Brown, "This Is Us"
Kiedy "This Is Us" miewa jeden ze swoich słabszych momentów, zawsze pozostaje przynajmniej jeden powód, żeby serial oglądać: Sterling K. Brown. Aktor wcielający się z Randalla cudownie gra najbardziej chyba zniuansowaną pod względem emocjonalnym postać z serialu NBC. Randall to i wychowany w białej rodzinie czarnoskóry Amerykanin, który od dziecka miał problemy tożsamościowe; i szczęśliwy ojciec własnej rodziny, któremu czasem jednak czegoś w życiu brakuje; i facet, który spędził dużą część życia, wykonując niespecjalnie ekscytującą pracę.
W 2. sezonie zobaczyliśmy ciąg dalszy jego drogi w kierunku odnalezienia samego siebie i poukładania spraw na nowo. Choć nie było żadnego tak mocnego wątku jak historia prawdziwego ojca Randalla i jego śmierć z 1. sezonu, Brown i tak znalazł sposób, żeby się wyróżnić. Emocji nie brakowało przede wszystkim w jego życiu małżeńskim i relacji z przybraną córką, Deją, w której zobaczył on siebie sprzed lat.
Sterling K. Brown jedną Emmy za rolę Randalla już ma – zdobył ją rok temu. Nie jesteśmy pewni, czy w tym roku powtórzy ten sukces, ale na pewno nominację dostanie. I na nią zasługuje, bo emocje w jego wykonaniu to jedna z najlepszych rzeczy, jakie ma do zaoferowania "This Is Us". [Marta Wawrzyn]
J.K. Simmons, "Odpowiednik"
Zagranie podwójnej wcale nie jest przepustką do sukcesu – przykładem James Franco, który w "Kronikach Times Square" w niezłym stylu wcielił się w braci bliźniaków, ale nie znalazł w naszych oczach wystarczającego uznania, by znaleźć się wśród nominowanych. Co innego J.K. Simmons, który w "Odpowiedniku" zagrał Howarda Silka i jego sobowtóra z innej rzeczywistości.
I zrobił to wyśmienicie, tworząc dwie zupełnie inne kreacje. Zahukanego i poczciwego urzędnika niższego szczebla z jednej strony oraz wyglądającego identycznie, ale nie mogącego się bardziej od niego różnić agenta z drugiej. Już samo to powinno wystarczyć, by go docenić, a przecież to tylko początek. Prawdziwe fajerwerki zaczynały się dopiero wtedy, gdy obydwu Howardów stawało twarzą w twarz, z zaciekawieniem się wzajemnie badając i dowiadując zaskakujących rzeczy o samych sobie.
Dochodzi do tego jeszcze przemiana, jaką na przestrzeni całego sezonu przeszedł pierwszy Howard, z odcinka na odcinek rosnąc w naszych oczach, by w końcu powiedzieć swojemu sobowtórowi gorzką prawdę prosto w oczy. Tak przekonującej kłótni z samym sobą jeszcze nie widzieliśmy i bardzo możliwe, że już nie zobaczymy. No chyba że w 2. sezonie J.K. Simmons znów czymś nas zaskoczy. [Mateusz Piesowicz]
Matthew Rhys, "The Americans"
Tak naprawdę wystarczy zobaczyć finał "The Americans", żeby zechcieć dać nagrodę Emmy Matthew Rhysowi. A właściwie to nawet nie cały finał, tylko rewelacyjną 10-minutową scenę w garażu, w której doszło do konfrontacji pomiędzy Philipem a Stanem. Sposób, w jaki Philip, ukryty radziecki szpieg, przekonywał swojego sąsiada, agenta FBI, żeby pozwolił mu tak po prostu odjechać, to mistrzostwo świata. To była piekielnie trudna scena, od której zależało tak naprawdę wszystko. Gdyby jakakolwiek nuta zabrzmiała tutaj fałszywie, rozsypałby się cały finał.
Ale Rhys dostarczał nam oczywiście argumentów przez cały sezon – z perspektywy Philipa inny niż poprzednie. Jego małżeństwo wydawało się być na granicy rozpadu, a on sam musiał podjąć trudną decyzję, której elementem była potencjalna zdrada ojczyzny. Podobnie jak Elizabeth, był w tym sezonie totalnie osamotniony i mógł tylko patrzeć, jak rozpada się całe jego dotychczasowe życie: rodzina, biznes, który był czymś więcej niż tylko przykrywką, amerykański dom budowany przez 20 lat.
Jego cichą desperację czuć było dosłownie w każdej sekundzie finałowego sezonu "The Americans". To on był tym, który od dawna zadawał pytania w stylu "Po co to robimy?", to on postanowił w końcu to wszystko rzucić i to on jako pierwszy przeszedł na drugą stronę. I bardzo długo wydawało się, że to on może zapłacić ostateczną cenę. Matthew Rhys stworzył postać antybohatera, z którym rzeczywiście dało się sympatyzować – do samego końca. Nawet Stan musiał się z tym zgodzić. [Marta Wawrzyn]
Dan Stevens, "Legion"
Nie da się ukryć, że "Legion" w 2. sezonie nieco nas rozczarował, gubiąc gdzieś w masie wizualnych atrakcji emocje i zajmującą historię. Rozczarowanie nie dotyczy jednak Dana Stevensa, który pozostał prawdziwym skarbem w obsadzie serialu, znakomicie oddając podwójną naturę Davida Hallera.
A nie było to wcale takie proste, gdy dookoła rozgrywało się istne szaleństwo, a on będąc w samym jego środku, musiał zachować wiarygodność i udowodnić, że gdzieś w tym wszystkim znajduje się kompletnie pogubiony człowiek. Stevens nie tylko dawał sobie z tym radę – on trzymał na swoich barkach praktycznie cały scenariusz, gdy ten nie potrafił znaleźć solidnych emocjonalnych fundamentów.
Tak było choćby w wątku Amy (Katie Aselton), który choć miał nami wstrząsnąć, wywołałby raczej lekkie wzruszenie ramion, gdyby nie popis Stevensa, przedstawiającego rozpacz Davida za pomocą kilku różnych wcieleń bohatera. Bezlitosny miliarder, kryjący się za długą brodą żebrak, otępiony lekami facet, pokręcony narkoman – dla niego nic nie stanowiło problemu.
Podobnie jak bycie ciągle tym samym, słodkim chłopakiem, w którym zakochała się Syd (Rachel Keller) i potężnym mutantem, którego złowroga natura w końcu w pełni dała o sobie znać. Choć to ostatnie wywołuje pewne wątpliwości, nie pozwalając dostrzec w Davidzie stuprocentowego czarnego charakteru. Skoro więc po finale wciąż chce się przynajmniej częściowo stać po jego stronie, to znaczy, że aktor wykonał tu lepszą robotę od scenarzystów. [Mateusz Piesowicz]
Milo Ventimiglia, "This Is Us"
Sterling K. Brown był i pozostaje naszym faworytem z "This Is Us", ale w tym roku na wyróżnienie zasługuje jeszcze jeden przedstawiciel rodziny Pearsonów. Odtwórca roli Jacka, któremu wreszcie twórcy pozwolili umrzeć, po drodze rozprawiając się z mitem, że był on chodzącym świętym.
Tata Kate, Kevina i Randalla okazał się człowiekiem takim jak my wszyscy, choć wciąż trochę sympatyczniejszym, trochę bardziej romantycznym i trochę bardziej zakochanym w swojej żonie i dzieciakach. Odcinki z jego ostatnimi dniami życia były prawdziwym wyciskaczem łez, bo Jacka koniec końców nie dało się nie kochać – nie dlatego, że był nieomal ideałem, a dlatego, że Milo Ventimiglia uczynił go człowiekiem z krwi i kości.
Równie znakomitej w tym sezonie Mandy Moore zabrakło na naszej wczorajszej liście tylko z jednego powodu – nie zmieściła się. W męskiej kategorii konkurencja jest trochę mniejsza, więc mamy nadzieję, że znajdzie się miejsce dla jej serialowego męża. [Marta Wawrzyn]
Jonathan Groff, "Mindhunter"
Gdy usłyszeliśmy, że Jonathan Groff zagra w nowym serialu Davida Finchera, wcielając się w agenta FBI zajmującego się najgroźniejszymi seryjnymi mordercami, trudno było go sobie w tej roli wyobrazić. Aktor, którego kojarzyliśmy z "Glee" i "Spojrzeń", wydawał się wyciągnięty z zupełnie innej bajki, która do chłodnego i mrocznego świata psychopatycznych zabójców kompletnie nie pasuje. Na szczęście ludzie odpowiadający za casting w "Mindhunterze" znają się na tym znacznie lepiej od nas.
Dzięki temu dostaliśmy naprawdę fantastyczną rolę aktora, który wyszedł poza swoje dotychczasowe emploi i wyraźnie rozkwitł pod skrzydłami Finchera. Jego Holden Ford przebywa drogę od pełnego entuzjazmu idealisty do człowieka, na którym wykańczająca emocjonalnie praca musiała się w jakimś stopniu odbić. Kibicując mu w jego wysiłkach, stopniowo zaczynamy patrzeć na niego z coraz większym niepokojem – czy przypadkiem nie przekroczył już jakiejś granicy, do której nawet nie powinien się zbliżać?
Groff w naturalny i wiarygodny sposób potrafił zasiać w nas tę wątpliwość, czyniąc ze swojego bohatera najciekawszy element serialu wypełnionego plejadą zwyrodnialców. Nie szarżując, lecz subtelnie i powściągliwie budując kreację, która z czasem nabierała coraz większych rumieńców. Nie mamy wątpliwości, że w 2. sezonie będzie jeszcze lepsza, ale naszym zdaniem na wyróżnienie zasługuje już teraz. [Mateusz Piesowicz]