"Ostre przedmioty", czyli mroczny świat według kobiet – recenzja miniserialu HBO z Amy Adams
Marta Wawrzyn
8 lipca 2018, 22:02
Połączenie małomiasteczkowego kryminału, pełnego twistów thrillera i kobiecego dramatu psychologicznego – tak najprościej można opisać "Ostre przedmioty", które już widziałam całe bez finału. Ale ostatecznie nic tu nie jest takie proste.
Połączenie małomiasteczkowego kryminału, pełnego twistów thrillera i kobiecego dramatu psychologicznego – tak najprościej można opisać "Ostre przedmioty", które już widziałam całe bez finału. Ale ostatecznie nic tu nie jest takie proste.
HBO znów to zrobiło. "Ostre przedmioty" miały być hitem i za chwilę nim będą, dokładnie tak jak "Olive Kitteridge" i "Wielkie kłamstewka". Z tą wspaniałą dwójką, którą również zawdzięczamy HBO, łączy je jeszcze jedno – to także jest miniserial, który powstał na podstawie książki i któremu udało się tę książkę pod każdym względem przewyższyć. Jeśli ją czytaliście i macie o niej nie najlepsze zdanie (tak jak wyżej podpisana), będziecie zaskoczeni, jak wiele potrafią zmienić dźwięki, obrazy, doskonali aktorzy i kilka narracyjnych sztuczek, polegających czy to na przepisaniu pewnych scen od nowa, czy to innym rozłożeniu akcentów, czy też trzymaniu widzów przez pewien czas w niepewności co do tego, co właściwie widzą na ekranie.
Powieść Gillian Flynn ("Zaginiona dziewczyna") była w najlepszym razie wciągającym czytadłem, momentami mającym nawet coś do powiedzenia, ale zdecydowanie za często bazującym na najniższych instynktach czytelnika. Serial HBO to wyższa szkoła jazdy – układanka jest tu trochę bardziej skomplikowana, subtelności jest tu trochę więcej. Trochę mniejszy jest nacisk na samą przemoc, a większy na jej przyczyny i skutki psychologiczne. Zwracając uwagę widza na drobiazgi, można dokonać cudów – showrunnerka serialu HBO, Marti Noxon, która wcześniej pracowała m.in. jako scenarzystka "Buffy" i "Mad Men", dobrze to wie i potrafi stosować w praktyce.
I na tym właśnie polega siła "Ostrych przedmiotów" – to nie kolejny klimatyczny kryminał tudzież thriller, to coś więcej. Opowieść o skomplikowanych kobietach, głęboko sięgających traumach i desperackich próbach ucieczki przed życiem, którego się nie chce, choć wydaje się logicznym wyborem. Naszą heroinę i detektywkę w jednym, dziennikarkę Camille Preaker (wspaniała, delikatna i charyzmatyczna Amy Adams) poznajemy w redakcji gazety w St. Louis (nie, nie w Chicago jak w książce), kiedy szef jej przydziela nowe zadanie. Ma jechać do domu, do mieściny Wind Gap, też w stanie Missouri, gdzie doszło do dwóch potwornych morderstw. Dwie dziewczynki w wieku szkolnym zostały zabite w wyjątkowo potworny sposób, a Camille będzie musiała przyjrzeć się sprawie z bliska.
Sprawa ma jednak drugie dno i osobisty wymiar dla Camille. W miarę jak serial się rozkręca, zaczynają wychodzić na jaw kolejne jej problemy, autodestrukcyjne zapędy i niepokojące informacje na temat jej przeszłości. O ile w książce były one wyłożone bardzo bezpośrednio, w serialu pokazywane są za pomocą specyficznych wizji/flashbacków, migających przed oczami bohaterki. Informacje są dawkowane oszczędnie, tak że na początku możecie mieć problem z połapaniem się, kto jest kim, w jakim właściwie roku aktualnie się znajdujemy i co się dzieje w danej scenie. Jedyne, co mogę doradzić, to oglądać wszystko uważnie – aż z obrazów zacznie składać się całość, mroczna i tragiczna jak wszystko w "Ostrych przedmiotach".
Camille na pierwszy rzut oka wygląda na zwykłą miejską dziewczynę – ma maleńkie mieszkanie, a w nim sporo butelek po alkoholu, ubiera się niedbale w ciemne bluzy i dżinsy, makijażu prawie nie nosi i tylko długie, rozpuszczone rude włosy przypominają, że kiedyś mogła zostać Southern belle. Ale koniec końców wybrała inny plan na życie, którego główny element był jeden: wyrwać się stąd. W książce wyrwała się do Chicago, w serialu do St. Louis – różnica to raczej z gatunku subtelnych, bo wielkiej kariery ani tu, ani tu nie zrobiła, choć jest już po trzydziestce (tak, Amy Adams gra postać o dziesięć lat młodszą). Liczy się to, że udało jej się uciec.
To, czemu tak bardzo tego chciała, zaczynamy rozumieć bardzo szybko, kiedy jej własna matka, uwielbiana przez całe miasteczko Adora (Patricia Clarkson) wita ją w progu chłodnym pytaniem: "Gdzie się zatrzymałaś?". Camille, która przed chwilą w aucie nakładała na usta szminkę, aby jej się przypodobać, niepewnie odpowiada, że miała nadzieję zostać na kilka dni tutaj. Na co matka, że dom nie jest przystosowany do przyjmowania gości.
A wiedzcie, że nie mówimy o byle jakim domu, tylko o prawdziwym wiktoriańskim pałacu, jak z epoki "Przeminęło z wiatrem". Mentalność też specjalnie się nie zmieniła od tamtych czasów – w Mind Gap stoi sporo wielkich domów, które przypominają zamki, czarnoskórzy służący są na porządku dziennym, a dziewczętom każe się nosić śliczne, różowe sukienusie i kokardy we włosach. Bo wiadomo, prędzej czy później – raczej prędzej – będą musiały złapać męża. Wszystko to sprawia wrażenie trochę urokliwe, ale głównie koszmarne, tak że nie musimy nic wiedzieć o przeszłości Camille, by w pełni rozumieć, czemu tak bardzo chciała uciec z tego parnego, dusznego, klaustrofobicznego miejsca.
Kręcony częściowo w Kalifornii, a częściowo w Georgii serial perfekcyjnie oddaje klimat amerykańskiego Południa, choć nie tak głębokiego, jak to znane np. z "Czystej krwi". Specyfikę tego miejsca widać i czuć dosłownie w każdym kadrze. Seksizm, rasizm i kilka innych -izmów to tutaj niemal religia. Na lokalnych imprezach powiewają konfederackie flagi, nie brakuje obskurnych barów serwujących najlepszego burbona (Maker's Mark, czyli product placement, który popieramy), panie noszą pastelowe sukienki i gotowe są zaspokajać męskie pragnienia, a panowie zbijają bąki, na zaspokojenie czekając. Dzieci z kolei nudzą się, wygrzewają w słońcu i zdecydowanie za wcześnie odkrywają własną seksualność oraz inne zakazane rozrywki, gdzieś pomiędzy bieganiem po lesie a bawieniem się lalkami.
Dokładnie taka jest przyrodnia siostra Camille, Amma (cudowna Eliza Scanlen, która dała radę wyróżnić się w pełnej gwiazd obsadzie), trzynastolatka, która pokazuje w serialu tysiąc twarzy, czasem na przestrzeni kilku minut. Grzeczniutkie dziewczątko w słodkiej sukience, bawiące się bardzo specyficznym domkiem dla lalek. Mały wamp, wykorzystujący swoją nowo odkrytą seksualność do osiągania celów. Ukochana córeczka swojej mamusi, pieszczona, niańczona i przytulana. Wredna, bezczelna dziewucha, która potrafi nieźle uprzykrzyć życie koleżankom. Imprezowiczka, gotowa spróbować wszystkiego, byle zawsze być cool. Inteligentna nastolatka, która też chciałaby stąd uciec, jak jej starsza siostra. A większe jednak są szanse, że za dziesięć lat będzie bawić własne dzieci i obsługiwać męża, jak koleżanki Camille. Tak po prostu wygląda tutaj życie.
Camille, choć stąd pochodzi, nie znajduje wspólnego języka właściwie z nikim, z wyjątkiem przyjezdnego detektywa, równie "wielkomiejskiego" co ona (bo aż z Kansas City!) i równie niechętnie patrzącego na wszystko i wszystkich w Wind Gap. Na imię mu Richard, gra go Chris Messina, szybko zaczynają ich łączyć wspólne interesy i to właściwie wszystko, co powinniście o nim wiedzieć.
To nie jest serial o mężczyznach – jeśli się pojawiają, grają co najwyżej role statystów w życiu kobiet albo coś im psują, wychodząc w ten czy inny sposób na seksistowskich palantów. Siłą "Ostrych przedmiotów" są skomplikowane bohaterki i pokręcone, toksyczne relacje między nimi, nie tylko rodzinne. Powrót Camille do domu oznacza konfrontację po latach z matką, której nie chciała więcej oglądać – a którą wszyscy wokół postrzegają zupełnie inaczej – i zapoznanie się z młodszą siostrą, równie pogubioną co ona, choć będącą jeszcze dzieckiem.
Pierwsze odcinki, skupiające się na ich poplątanych od początku do końca stosunkach i niezdrowych emocjach, to coś, od czego trudno się oderwać. Obserwując to, co się dzieje z tą trójką kobiet, połączonych więzami krwi, łatwo zapomnieć, że gdzieś tam jest jakaś zagadka kryminalna – tyle tu rzeczy nieoczywistych, trudnych, bolesnych. "Ostre przedmioty", zanim zamienią się w rasowy kryminał, są doskonałym dramatem psychologicznym i portretem relacji matki i córki, a także dwóch sióstr, opartym na drobnych, gestach, spojrzeniach, niedopowiedzeniach i subtelnościach, obecnych bardziej nawet w grze aktorskiej niż słowach.
Patricia Clarkson jest bez mała genialna jako matrona, która spędziła całe życie w pałacu, z mężem i dziećmi, nigdy w życiu nie brudząc rąk pracą (jak zresztą większość bohaterów serialu – pracują tylko detektywi, barmani i powiedzmy, że Camille). To chodząca perfekcja; piękna, eteryczna, troskliwa istota – taka, w której mężczyźni się podkochują i w którą kobiety najchętniej by się zmieniły. Camille jako jedyna widzi ją zupełnie inaczej, jako sfrustrowaną despotkę, która rujnuje wszystko i wszystkich. Ale czy ktokolwiek tutaj może traktować serio tę ponurą zjawę, która ubiera się na czarno, upija się co noc i wygląda, jakby przegrała wszystko w życiu?
W miarę jak akcja się rozwija, staje się jasne, że dziennikarkę z St. Louis, która wróciła do domu stawić czoła własnej matce i wszystkim okolicznym plotkarom, czeka trudne zadanie. I że to przede wszystkim właśnie Adora będzie utrudniać jej pracę, jak to tylko możliwe.
"Ostre przedmioty" to brutalna, bezlitosna, mocna jak diabli opowieść o matkach, córkach, żonach – kobietach, których głównym zadaniem w życiu jest bycie kobietami. Opowieść, która ucieka od banalnych diagnoz i prostych oskarżeń, skupiając się na zagłębianiu się w psychikę swoich trudnych do rozwikłania, ukrytych pod różnymi maskami, najczęściej bardzo nieszczęśliwych bohaterek. W kobiecej obsadzie wyróżnia się jeszcze Elizabeth Perkins, serialowa Jackie, wiecznie pijana koleżanka Adory, która od zawsze miała słabość do Camille. Z budowaniem skomplikowanych postaci męskich bywa tu różnie, ale na pewno zwrócicie uwagę na Alana (Henry Czerny), wiecznie milczącego, odgrodzonego od świata słuchawkami ojczyma Camille, i wąsatego szefa policji Vickery'ego (Matt Craven), człowieka dość tradycyjnego, ale w sumie przyzwoitego. Jak wielu facetów tutaj, co wcale nie świadczy o nich tak dobrze.
Miniserial HBO wyciska z książki Gillian Flynn tyle, ile tylko się dało, tworząc z tych samych elementów całość dużo dojrzalszą, subtelniejszą i bardziej zniuansowaną. Na początku to układanka, z której rozproszonych fragmentów sami będziecie musieli poskładać prawdę o Camille, później kawał porządnego (melo)dramatu w kobiecej obsadzie, a w końcu połączenie kryminału i thrillera, którego rozwiązanie może Was zaskoczy, a może wyda się w pełni logiczne (a może jedno i drugie naraz).
Showrunnerka Marti Noxon i reżyser Jean-Marc Vallée ("Wielkie kłamstewka") stworzyli razem kolejny znakomity miniserial HBO w oscarowej obsadzie. To i owo dopisali, zmienili, pominęli. Postawili na obrazy i dźwięki w tym samym stopniu co na słowa. Idealnie dobrali obsadę i wyważyli poszczególne elementy tej opowieści. Kazali Camille jeździć autem po miasteczku i słuchać głośno muzyki (czego zresztą nauczyła ją znajoma z przeszłości, grana przez Sydney Sweeney z "Everything Sucks!" i "Opowieści podręcznej"), Ammie i jej koleżankom – założyć wrotki, a Adorze cierpiętniczo wzdychać i niemalże omdlewać z boleści. W efekcie powstało może nie telewizyjne arcydzieło, ale bardzo dobry serial, który wciąga od początku do końca, tworząc po ludzku poplątany świat.
Okraszone muzyką sekwencje rodem z koszmarnego snu, flashbacki i narkotyczne wizje budują klimat "Ostrych przedmiotów", zamieniając zarówno kryminalną część historii, jak i tę część, która dotyczy powrotu do domu i mierzenia się z traumami z przeszłości, w coś więcej niż kolejny serial do obejrzenia i zapomnienia. Produkcja HBO to przede wszystkim studium charakterów i wnikliwy obraz ludzkich tragedii, a dopiero potem kryminał czy też thriller – i właśnie to stanowi o jej wyjątkowości.
"Ostre przedmioty" startują w HBO 9 lipca o godz. 20:10. Pierwszy odcinek od rana będzie dostępny w HBO GO, kolejne co poniedziałek.
***
Na koniec ogłoszenie parafialne. Uważamy, że "Ostre przedmioty" to jedyny serial tego lata, który zasługuje na opisywanie co tydzień. Problem polega na tym, że ja przeczytałam książkę i obejrzałam siedem odcinków z ośmiu – czyli wiem dokładnie, co i dlaczego zmieniono, znam też zakończenie i nie jestem pewna, czy potrafię z przekonaniem udawać, że nie wiem, co będzie dalej. Dlatego serial będzie recenzował Mateusz, który specjalnie dla Was (!) nie obejrzał screenerów ani nie przeczytał książki. Będzie oglądać i komentować serial na bieżąco razem z Wami, a ja spróbuję się nie wtrącać.
Tych z Was, którzy znają książkę, prosimy o powstrzymanie się od podrzucania pod recenzjami niechcianych spoilerów. Wszelkie tego typu komentarze będziemy usuwać. Dziękujemy za zrozumienie i życzymy udanego serialowego lata – które właśnie zaczyna się na dobre!