Emmy 2018: Nasze nominacje dla aktorek z seriali limitowanych i filmów TV
Redakcja
9 lipca 2018, 22:22
"Alias Grace" (Fot. Netflix)
Akademia Telewizyjna ogłosi nominacje do nagród Emmy już w czwartek, a oto kolejne nasze typy. Spośród pierwszoplanowych aktorek z seriali limitowanych i filmów TV doceniamy m.in. Jessicę Biel, Elisabeth Moss i Laurę Dern. Przypominamy, że wybieramy wyłącznie z grona aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich zostali zgłoszeni. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Akademia Telewizyjna ogłosi nominacje do nagród Emmy już w czwartek, a oto kolejne nasze typy. Spośród pierwszoplanowych aktorek z seriali limitowanych i filmów TV doceniamy m.in. Jessicę Biel, Elisabeth Moss i Laurę Dern. Przypominamy, że wybieramy wyłącznie z grona aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich zostali zgłoszeni. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Elisabeth Moss, "Top of the Lake: China Girl"
Elisabeth Moss ma ostatnio dobrą passę, więc nie zdziwiłoby nas, gdyby zgarnęła Emmy nie tylko za "Opowieść podręcznej", ale także za "Top of the Lake". Zwłaszcza że rola policjantki Robin Griffin, za którą Moss już otrzymała Złoty Glob, w tym sezonie stała się jeszcze bardziej wymagająca i skomplikowana. Bohaterce przyszło skonfrontować się z własną przeszłością, w której był gwałt i narodziny córki, oddanej od razu do adopcji.
Dziś dziewczyna jest już prawie dorosła, ma dom i przybranych rodziców (Nicole Kidman!), więc Robin nie ma prawa czuć się pewnie, wkraczając w jej życie. A jednak to robi, mierząc się z ogromem emocji, których istnienia przez lata się wypierała. Moss gra więc matkę, która nigdy nie miała okazji uczuć macierzyńskich zaznać – kobietę mocno pogubioną, ale cały czas tak samo pełną empatii i zrozumienia. Dodatkowo praca znów staje się straszliwie wyczerpująca psychicznie, bo przychodzi jej badać sprawę śmierci młodziutkiej, ciężarnej prostytutki – nielegalnej imigrantki z Azji.
Podobnie jak w "Opowieści podręcznej", w "Top of the Lake" Moss wciela się w postać, egzystującą w skomplikowanym, nieprzyjaznym dla kobiet świecie. I robi to świetnie – seriale z przesłaniem społecznym i bohaterki, które o wszystko muszą w życiu walczyć, to coś, co ewidentnie pozwala jej rozwinąć skrzydła jako aktorce. Już od czasów "Mad Men", za który zresztą nigdy nie otrzymała Emmy, pomimo sześciu nominacji. [Marta Wawrzyn]
Sarah Gadon, "Alias Grace"
O ile "Alias Grace" na liście najlepszych seriali limitowanych zabraknąć nie powinno, o tyle grającej tam tytułową rolę Sary Gadon, pominąć Akademia Telewizyjna po prostu nie może. Wprawdzie znając możliwości tego gremia, niczego nie można w stu procentach wykluczyć, ale wierzymy, że w tym przypadku decyzja może być tylko jedna.
Kanadyjska aktorka, którą wcześniej mogliśmy oglądać choćby u boku Jamesa Franco w "11.22.63", pokazała tu bowiem, że zdecydowanie zasługuje na pierwszoplanowe role. Co więcej, jest w stanie udźwignąć na swoich barkach praktycznie cały serial, bo "Alias Grace" to w sporej mierze one woman show.
Wcielając się w oskarżoną o podwójne morderstwo Grace Marks, Sarah Gadon stworzyła fascynujący portret bardzo niejednoznacznej kobiety, nieustannie balansując na granicy pomiędzy niewinną ofiarą i bezlitosną zabójczynią. Raz mnożyła wątpliwości, kiedy indziej utwierdzała w jakimś przekonaniu, ani na chwilę nie pozwalając nam wyrobić sobie precyzyjnego stanowiska wobec bohaterki. Była przy tym bardzo przekonująca, niezależnie od tego, czy akurat bliżej jej było do zahukanej dziewczyny, czy pewnej siebie i wyrachowanej kobiety.
Silna, delikatna, naiwna, bezwzględna, intrygująca, wzbudzająca litość, a niekiedy nawet w swoisty sposób uwodzicielska – Grace potrafiła zmienić się o 180 stopni w kilka chwil i trzeba było wszechstronnie utalentowanej aktorki, by sprostała takiemu wyzwaniu. Sarah Gadon spisała się wzorowo. [Mateusz Piesowicz]
Jessica Biel, "Grzesznica"
Na liście najlepszych seriali limitowanych "Grzesznicy" nie umieściliśmy, ale już pominięcie Jessiki Biel wydało nam się mocno niesprawiedliwe. Rola Cory Tannetti nie była łatwa, zwłaszcza na początku, kiedy ta kobieta zamordowała gołymi rękoma nieznajomego faceta na plaży, i ani ona, ani my nie wiedzieliśmy, o co chodzi.
A Biel zagrała to wszystko bardzo subtelnie – Cora nie krzyczała, nie histeryzowała, nie rozdzierała szat. Po prostu zabiła człowieka i dała się aresztować, a na pytania, czemu to zrobiła, odpowiadała: "Nie wiem". Cały czas jednak było czuć, że coś tam jest nie tak i że tej kobiecie należy raczej współczuć, niż ją skazywać.
Im dalej w las, tym bardziej serial zawodził, odpowiadając na pytanie, czemu Cora to zrobiła. Ale Biel pozostała świetna od początku do końca, bardzo rzadko szarżując w swojej grze. I właśnie dlatego stworzyła postać, którą po roku od emisji 1. sezonu "Grzesznicy" świetnie pamiętamy. [Marta Wawrzyn]
Cristin Milioti, "Black Mirror: USS Callister"
Powiedzmy sobie szczerze – sama kwestia "Kradzież mojej cipki to już, k…, za wiele" wypowiedziana z malującą się na twarzy zawziętością godną rewolucjonistki to dość, by zasłużyć na nominację. A przecież kreacja Cristin Milioti w kosmicznym odcinku "Black Mirror" (który zostawał potraktowany jak film telewizyjny i zgłoszony w tej kategorii) się na tym nie skończyła.
Wręcz przeciwnie, aktorka, którą i tak wszyscy najlepiej będą kojarzyć jako Matkę z "How I Met Your Mother", znów potwierdziła, że naturalny urok to nie wszystko, co ma w zanadrzu. Rola Nanette – zarówno tej wirtualnej, jak i całkiem prawdziwej – do szczególnie wyrafinowanych nie należała. Ot, jeszcze jedna młoda buntowniczka, która swoją postawą porywa innych do działania. Cristin Milioti zdołała jednak tchnąć w ten prosty schemat życie i całe tony energii.
Sprawdziła się przy tym świetnie zarówno jako bohaterka przewrotnej kosmicznej przygody, jak i kobieta z krwi i kości, która odnajduje w sobie siłę, by przeciwstawić się oprawcy. Bawiła się schematami tandetnego science fiction, w uroczy sposób je wyśmiewając, ale też nie miała problemu ze sprawieniem, byśmy uwierzyli w rozgrywający się za kolorową otoczką koszmar i śmierć jako lepszy wybór od wiecznej niewoli. A to wszystko w tak niepozornej roli. [Mateusz Piesowicz]
Laura Dern, "Opowieść"
Jeśli jeszcze nie widzieliście filmu HBO "Opowieść", to koniecznie to zmieńcie. Chociażby właśnie ze względu na znakomitą rolę Laury Dern, która gra Jennifer, kobietę tuż przed 50-tką, zmuszoną zmierzyć się z prawdą o gwałcie z dzieciństwa. Prawdą, którą ona wyparła, wspominając całe doświadczenie bardziej jako młodzieńczy romans, niż koszmar na jawie z dorosłym facetem zmuszającym ją do seksu.
Ta trudna konfrontacja, połączona z przypominaniem sobie tego, jak to naprawdę było, to cała "Opowieść". Nie ma tu fajerwerków, jest prosta historia i kobieta, przeżywająca na nowo horror, który przez tyle lat próbowała zamienić w pozytywne doświadczenie. Dern znakomicie pokazuje drogę, jaką Jennifer przechodzi od wypierania wszystkiego z pamięci i wmawiania sobie, że nic takiego się nie stało, do akceptacji prawdy, aż po dramatyczną konfrontację.
To, co się dzieje z tą kobietą, porusza każdą strunę, a Laura Dern brawurowo i z wrażliwością odtwarza każdy detal. Mamy nadzieję, że ten skromny film zostanie dostrzeżony przez Akademię Telewizyjną, a wraz z nim niezwykła główna rola. [Marta Wawrzyn]
Hayley Atwell, "Howards End"
Subtelna i pozbawiona fajerwerków, a przy tym bardzo wyrazista – tak w największym skrócie można opisać rolę Hayley Atwell jako Margaret Schlegel w "Howards End". Rolę, przy której aktorka musiała zmierzyć się nie tylko z literackim pierwowzorem, ale przede wszystkim z dziedzictwem Emmy Thompson, która za występ w filmowej adaptacji w reżyserii Jamesa Ivory'ego została nagrodzona Oscarem.
Hayley Atwell stanęła więc przed wielkim wyzwaniem i choć poprzedniczki nie przebiła (zresztą powiedzmy sobie to jasno – nie było takiej możliwości), udało jej się stworzyć zapadającą w pamięć kreację, która bez dwóch zdań zasługuje na wyróżnienie. Jej Margaret to kobieta mocno stąpająca po ziemi, a zarazem niepozbawiona ideałów. Nad wyraz dorosła, ale mająca też w sobie młodzieńczy entuzjazm. A przede wszystkim potrafiąca odnaleźć we wszystkim złoty środek i niedająca się porwać emocjom, choć bez wątpienia ich pełna.
Wszystko to złożyło się na rolę, która nie narzuca się oglądającym i nie należy do najbardziej efektownych. Jest jednak bardzo efektywna, bo pracę, jaką włożyła w nią Atwell, docenia się z czasem. Przywiązanie do bohaterki, zrozumienie jej postawy i utożsamienie się z nią przychodzi swobodnie w dużej mierze właśnie dzięki naturalnej i wzbudzającej sympatię kreacji aktorki. Z pozoru prostej, a w rzeczywistości złożonej i wymagającej jak mało co. [Mateusz Piesowicz]
Michelle Dockery, "Godless"
Wszystkie nagrody tego świata za "Godless" zgarnąć powinna przede wszystkim Merritt Wever, zgłoszona w kategorii drugoplanowej, gdzie, co ciekawe, jest większa konkurencja, bo znajdują się tam takie panie, jak Nicole Kidman, Sharon Stone, Judith Light, Naomi Watts czy Laura Dern. W "głównej" kategorii tym razem jest nieco luźniej, pozwalamy więc sobie dopisać Michelle Dockery, która była iście nieustraszona w "Godless".
Jeśli kojarzycie ją tylko jako Lady Mary z "Downton Abbey", to będzie dla Was spory szok: z amerykańskim akcentem, w kowbojskim kapeluszu i ze strzelbą w ręku Dockery nie przypomina już angielskiej damulki. Grana przez nią Alice to kobieta z przeszłością, która weszła w męską rolę, bo nie miała wyjścia. I kiedy trzeba, potrafi chwycić za broń i dosłownie ruszyć na barykadę.
W "Godless" było więcej wyrazistych kobiecych postaci – właściwie każda z pań z La Belle miała jakiś charakterystyczny własny rys – ale w pamięć zapadła przede wszystkim Alice i grana przez Wever Mary Agnes. Jesteśmy ciekawi, czy którejś z nich uda się przebić do świadomości członków Akademii Telewizyjnej. [Marta Wawrzyn]