"Luck" (1×01, 1×02): Nie warto próbować szczęścia
Michał Kolanko
8 lutego 2012, 10:22
Oglądanie "Luck" to jak wycieczka w niebezpieczne rejony miasta, do którego przyjechało się w odwiedziny – budzi dreszczyk emocji, ale nikt nie chce zostać na dłużej. Szkoda, bo serial HBO ma gwiazdorską obsadę i wygląda momentami przepięknie.
Oglądanie "Luck" to jak wycieczka w niebezpieczne rejony miasta, do którego przyjechało się w odwiedziny – budzi dreszczyk emocji, ale nikt nie chce zostać na dłużej. Szkoda, bo serial HBO ma gwiazdorską obsadę i wygląda momentami przepięknie.
"Luck" to wycieczka do innego świata – i jako serial nie da się on porównać z praktycznie niczym innym, co jest obecnie emitowane. Ludzie w "Luck" mówią żargonem, który nie jest nigdzie tłumaczony, i robią rzeczy, które wyglądają na absolutnie niezrozumiałe. Ale to wszystko ma swój wewnętrzny sens – lub widz jest przekonany, że ma. Niestety samo to przekonanie nie wystarcza. Takie jest moje wrażenie po dwóch odcinkach nowej produkcji HBO.
"Luck" zaczyna się jak tysiące filmów i seriali wcześniej – główny bohater Chester "Ace" Bernstein (w tej roli znakomity jak zawsze Dustin Hoffman) wychodzi z więzienia i wraca do kalifornijskiego światka zorganizowanej przestępczości, hazardu oraz oczywiście wyścigów. Ace chce się zemścić na swoim byłym partnerze "biznesowym" – i, zupełnie jak Emily Thorne, plan zemsty ma długi i skomplikowany.
Świat wyścigów konnych pokazano nie tylko z perspektywy gangsterów – jest on opowiedziany także z punktu widzenia nałogowych hazardzistów, dżokejów, trenerów i całego zaplecza. I trzeba przyznać, że zdjęcia oraz przywiązanie do detali robią spore wrażenie. "Luck" tworzy i stara się wciągnąć w hermetyczny świat – zgodnie z założeniem wkręconego w wyścigi konne showrunnera Davida Milcha.
Problem polega na tym, że całe to hermetyczne środowisko jest tylko pustą fasadą. "Luck" bardzo ciężko się ogląda – przyczynia się do tego rozbicie historii na kilka mniej lub bardziej splecionych ze sobą wątków, opowiedzianych za pomocą przydługich scen, w których chodzi o celebrowanie niezrozumiałych dialogów i bon motów. Świat "Luck" jest bezwzględny, brutalny, ale jednocześnie nie ma mocy przyciągania. Postacie są sztampowe, trudne do polubienia i jeszcze trudniejsze do zapamiętania. Co prawda, w przeciwieństwie do "Bossa", "Luck" nie jest sztucznie nadęty do granic autoparodii, ale mimo wszystko bardzo trudno się do niego przekonać. Technicznie jest fenomenalny, ale to wszystko.
Można obejrzeć jeden odcinek "Luck", by zajrzeć do świata, który dla większości z nas jest nieznany. Ale w tym serialu nie ma opowieści, która przykułaby na dłużej, ani postaci, o których trudno zapomnieć.