Fantastyka z najniższej półki. "The Outpost" – recenzja premiery serialu fantasy
Mateusz Piesowicz
11 lipca 2018, 20:32
"The Outpost" (Fot. CW)
"The Outpost" – niskobudżetowa produkcja fantasy od CW – to serial rodzący kilka pytań. Przede wszystkim, w jakim celu to w ogóle powstało i kto pozwolił, by świat to zobaczył?
"The Outpost" – niskobudżetowa produkcja fantasy od CW – to serial rodzący kilka pytań. Przede wszystkim, w jakim celu to w ogóle powstało i kto pozwolił, by świat to zobaczył?
Nostalgia ważna rzecz, a serialowym twórcom bynajmniej nie trzeba tego tłumaczyć. Sentymentalne wycieczki fundują nam wszak w każdy możliwy sposób, czy to za pomocą zwykłych odniesień do przeszłości, czy wskrzeszając produkcje sprzed lat. Autorzy "The Outpost" zaproponowali kolejną możliwość – serial łączący w sobie cechy największej telewizyjnej tandety rodem z lat 90. z fantasy klasy B.
Brzmi fatalnie, a uwierzcie mi, że wygląda jeszcze gorzej. Jasne, z CW żaden wyznacznik jakości (zwłaszcza do spółki z SyFy, które odpowiada za dystrybucję międzynarodową), bo widzieliśmy już sporo potworków tej stacji, ale nawet na ich tle "The Outpost" jest wyjątkowym badziewiem. O gatunkowej konkurencji z wyższej półki przez litość nie wspominam, bo bliżej niż do niej jest temu tworowi do inscenizacji fantasy w wykonaniu prowincjonalnego teatru. Rozumiem, że czymś trzeba wypełnić letnią ramówkę w oczekiwaniu na sensowniejsze rzeczy, ale w tym przypadku lepiej byłoby postawić na planszę z napisem "Przepraszamy za usterki".
No dobrze, to w czym właściwie rzecz? Otóż mamy bliżej, a właściwie wcale niesprecyzowany fantastyczny świat, a w nim niejaką Talon (Jessica Green) – ostatnią przedstawicielkę rasy Czarnokrwistych. Ci wyróżniali się, tak, tak, czarną krwią, a także szpiczastymi uszami i jakiegoś rodzaju magicznymi umiejętnościami, które najwyraźniej komuś były bardzo nie w smak. Do tego stopnia, że zlecił grupie najemnych zabójców wymordowanie całej wioski. Mała Talon jako jedyna ocalała, a 13 lat później, będąc już dorosłą kobietą, szuka zemsty na oprawcach. Tak trafia do leżącej na granicy cywilizowanego świata tytułowej fortecy.
I to właściwie tyle, jeśli chodzi o fabułę, choć mam wrażenie, że to słowo jest nadużyciem. W gruncie rzeczy "The Outpost" jest bowiem zlepkiem banalnych fantastycznych motywów, które od samego początku wręcz krzyczą do widza, by ten nawet nie myślał o zadawaniu pytań. Ona jest dobra, tamci są źli, a gdzieś nad nimi są jeszcze gorsi, zwani "Prime Order", bo to brzmi wystarczająco złowrogo. Wszystko tu zresztą tylko brzmi, bo o żadnych wyjaśnieniach nie ma mowy. Specjalizujący się w niskobudżetowym fantasy twórcy, Jason Faller i Kynan Griffin, skopiowali po prostu kilka pomysłów i ulepili z nich coś na kształt scenariusza.
Trzeba przyznać, że nie szli przy tym na żadne kompromisy, bo już w pierwsze 40 minut serialu wcisnęli tyle klisz, ile tylko się zmieściło, nie bacząc na to, czy w ogóle do siebie pasują. Mamy więc zuchwałą główną bohaterkę, rycerza o szelmowskim uśmiechu, pokracznego karczmarza, wyciągniętą z innej bajki blond piękność, potwory i coś na kształt zombie połączonych z trędowatymi. Ładu i składu nie ma w tym ani trochę, a dopełnieniem nędznego obrazu są stojące na żenującym poziomie CGI oraz niewiele lepsza scenografia (ach te kartonowe fortece) czy charakteryzacja.
Oczywiście nie każdy musi dysponować budżetem "Gry o tron" (myślę, że tutejszy z biedą wystarczyłby na futerka dla Nocnej Straży), ale przecież istnieją kreatywne sposoby na obejście tego problemu. Autorzy "The Outpost" albo tego rodzaju wiedzy tajemnej nie posiedli, albo zwyczajnie nie chciało im się jej stosować. Patrząc na to, co miejscami tutaj wyczyniali, nie jestem pewien, która wersja jest bliższa prawdy. Rozumiem braki w umiejętnościach, ale żeby pokazywać je w aż tak spektakularny sposób? Panowie sobie z nas kpicie czy wy tak na serio?
Wprowadzanie nowych motywów i pozbywanie się ich w ciągu minuty. Koszmarne dialogi. Beznadziejnie zainscenizowane sceny walki. Bohaterowie pozbawieni choć krzty charakteru. Ogólnie paskudny wygląd całego świata. Starałem się wypatrzyć w premierowym odcinku cokolwiek, co mógłbym choć w minimalnym stopniu pochwalić, ale bez powodzenia. W akcie desperacji zastanawiałem się nawet, czy nie wyróżnić montażu z Talon wklejoną w kilka ładnych krajobrazów, więc mam nadzieję, że docenicie moje starania.
Co się zaś tyczy samej bohaterki, to od reszty bezpłciowych postaci odróżnia ją tylko i wyłącznie liczba minut, podczas których przebywa na ekranie. Czy Jessica Green posiada jakiś aktorski talent, trudno stwierdzić, zresztą wątpliwe, by akurat tym kierowali się twórcy przy castingu. Prędzej podobieństwem do Megan Fox, które przy odrobinie szczęścia pomoże tej dziewczynie wybić się w przyszłości w czymś nieco lepszym. Nie jej wina, że tutaj dostała główną rolę, która nie posiada praktycznie żadnych właściwości. Charakterna, samodzielna (dopóki nie trzeba, żeby uratował ją rycerz w lśniącej zbroi) i z trudną przeszłością to zdecydowanie za mało, żebyśmy mogli się nią zainteresować.
To samo tyczy się całej reszty "The Outpost" – serialu w tak dramatyczny sposób pozbawionego jakichkolwiek zalet, że trudno uwierzyć, jak mógł w ogóle trafić do ramówki. Produkcji nie dość, że brzydkiej, tandetnej i kompletnie nieoryginalnej, to jeszcze traktującej się zupełnie poważnie. Porównywałem ją na początku do telewizyjnego fantasy rodem z lat 90., ale po przemyśleniu muszę przyznać, że to jednak niesprawiedliwe. Tamte seriale, choć to czysty kicz, miały w sobie niezaprzeczalny urok i energię, które czyniły ich oglądanie prostą frajdą. "The Outpost" najzwyczajniej w świecie męczy.