Nasz top 10: Najlepsze seriale czerwca 2018
Redakcja
15 lipca 2018, 22:01
Od świetnych marvelowskich dzieciaków, przez pełne emocji bale Ryana Murphy'ego i finał losów Patricka Melrose'a, aż po kiczowaty kobiecy wrestling w nowej odsłonie – podsumowujemy serialowy czerwiec.
Od świetnych marvelowskich dzieciaków, przez pełne emocji bale Ryana Murphy'ego i finał losów Patricka Melrose'a, aż po kiczowaty kobiecy wrestling w nowej odsłonie – podsumowujemy serialowy czerwiec.
10. "Cloak & Dagger" (nowość na liście)
W innym miesiącu młodzieżowa produkcja Marvela miałaby spore problemy, by załapać się do naszej dziesiątki, ale że czerwiec to w serialowym świecie już praktycznie wakacje, pasuje tu jak ulał. Zwłaszcza że wymagania stawiane przed letnim guilty pleasure spełnia z wyróżnieniem i jeszcze dodaje coś od siebie.
Historia dwójki nastolatków obdarzonych niezwykłymi mocami sprawdza się bowiem nie tylko jako niewymagająca rozrywka, ale też po prostu dobrze zrobiony i pomysłowy serial, który z biegiem czasu coraz mocniej wciąga. Twórcy zrobili dużo, by jak najbardziej urozmaicić nam seans, do standardowych wątków dopisując oryginalne rozwiązania, czego efektem jest historia unikająca klisz i dająca naprawdę sporo satysfakcji.
A to w zestawieniu z parą sympatycznych bohaterów (dobrze dobrani Olivia Holt i Aubrey Joseph), dużą porcją tajemnic i niezwykłości przeplatanych poważnymi motywami oraz nastoletnimi problemami stworzyło atrakcyjną mieszankę. Niepozbawioną wad, miejscami nieco przekombinowaną, a gdzie indziej znów zanadto uproszczoną, ale będącą kolejnym dowodem na to, że można do komiksowych ekranizacji podejść w świeży sposób. [Mateusz Piesowicz]
9. "Brockmire" (powrót na listę)
W tym sezonie chwaliliśmy komedię z Hankiem Azarią trochę mniej niż w poprzednim, ale to także efekt dużej konkurencji w kwietniu i maju. W czerwcu "Brockmire" zalicza zasłużony powrót do top 10, po tym jak w dwóch ostatnich odcinkach 2. serii nasz ulubiony komentator znalazł się na totalnym dnie (aka Brock bottom) i podniósł się, by w kolejnym sezonie móc zacząć od nowa.
Postać Jima Brockmire łatwo mogłaby się zamienić w karykaturę samego siebie (takiej dawki picia na smutno, narkotyków i innych dekadenckich atrakcji nikt by nie przeżył), a jednak Azaria raz jeszcze tego uniknął. Odpowiedź na pytanie "dlaczego on to robi?" po tym sezonie stała się jeszcze dłuższa i znacznie bardziej skomplikowana, dzięki czemu łatwiej jest nam kupić zarówno totalne szaleństwa z Carrie Preston, aż do gry w rosyjską ruletkę, jak i ostateczne wyjście na prostą w finale.
To ostatnie oznacza, że za rok "Brockmire" powróci jako nieco inny serial niż ten, do którego się przyzwyczailiśmy. Ale chyba nikt z tych nielicznych widzów, którzy śledzą losy Jima, nie ma wątpliwości, że Azaria będzie w stanie nam sprzedać absolutnie wszystko, włącznie z happy endem. [Marta Wawrzyn]
8. "Westworld" (powrót na listę)
Dziwny to był miesiąc dla superprodukcji HBO, bo jej twórcy zafundowali nam prawdziwą mieszankę nastrojów. Dość powiedzieć, że na przestrzeni zaledwie jednego tygodnia wręczyliśmy jej w pełni zasłużony kit oraz zachwycaliśmy się prawdopodobnie najlepszym odcinkiem w historii "Westworld". Dodajmy jeszcze do tego niezłą godzinę poświęconą w sporym stopniu Mężczyźnie w Czerni (Ed Harris) i wywołujący mieszane uczucia finał, a otrzymamy zestaw, który trudno jednoznacznie ocenić.
8. miejsce jest więc wyrazem pewnego kompromisu pomiędzy tym, co w "Westworld" dobre i warte docenienia, a wyprutą z emocji, nudnawą i kompletnie nieangażującą fabułą. Nie brzmi to jak serial pasujący do topu? Cóż, taki mamy miesiąc. Skupmy się jednak na tym, co akurat Jonathanowi Nolanowi i Lisie Joy wyszło, czyli przede wszystkim indiańskim odcinku "Kiksuya", bo bez niego wątpliwe, by "Westworld" w ogóle załapał się do zestawienia.
Historia Akachety (fantastyczny Zahn McClarnon) to wręcz zaprzeczenie wszystkiego, z czego znamy serial HBO. Prosta, opowiedziana od początku do końca historia, udowadniająca że znakomite efekty można osiągnąć bez mnożenia tajemnic, wielkich słów i wprowadzania widza w konfuzję. Do tego pełna autentycznych emocji i skupiająca się na bohaterze, którego praktycznie nie znaliśmy, a mimo to przeżywaliśmy jego tragiczne losy. Gdyby cały 2. sezon "Westworld" był taki jak ten odcinek, dziś wychwalalibyśmy go pod niebiosa. Wielka szkoda, że tak się nie stało. [Mateusz Piesowicz]
7. "The Affair" (powrót na listę)
"The Affair" wróciło z 4. sezonem i jak na razie nie planujemy wręczać mu kitu, jak poprzednikowi. Wręcz przeciwnie, ostrożnie chcielibyśmy ogłosić powrót serialu Showtime do niezłej formy. Wszystko dlatego, że problemy rodem z opery mydlanej (jak "Kto dźgnął Noaha i dlaczego on sam?") znów zamieniły się w kawał prawdziwego życia, gdzie na pierwszym miejscu są emocje.
Helen zamieszkała z Vikiem w Los Angeles, a Noah wyjechał razem z nimi, po to żeby być bliżej dwójki młodszych dzieci – ale oczywiście nic nikomu nie układa się tak, jak miało. Cole nadal żyje w swego rodzaju emocjonalnym trójkącie z Alison i swoją drugą żoną Luisą, której problemów nie rozumie i nie chce rozumieć (a są one bardzo namacalne, nie tylko ze względu na obecny klimat polityczny). Na horyzoncie pojawiają się nowe miłości i nowe możliwości. A także zagadka – co się stanie z Alison sześć tygodni później?
"The Affair" znów sprytnie łączy rozplątywanie tajemnicy z pokazywaniem codziennego, zwyczajnego życia z różnych perspektyw. I znów wciąga w historię czwórki ludzi, których teraz mniej już łączą bliskie relacje, a bardziej konsekwencje tego, co zrobili w przeszłości. Oby tak dalej. [Marta Wawrzyn]
6. "Opowieść podręcznej" (pozycja bez zmian)
Czerwiec przyniósł w "Opowieści podręcznej" sporo świetnych momentów, zapadających w pamięć scen i przynajmniej dwa bardzo dobre odcinki – "Women's Work" i "Smart Power" z Sereną Joy w centrum uwagi. Relacja żony komendanta z June stała się bardziej skomplikowana i nieoczywista, po tym jak Fred wylądował na dłużej w szpitalu po zamachu bombowym. Obie panie połączyła wspólna tajemnica (czytanie i pisanie, co za skandal!) i wspólny udział w karze, którą Fred wymierzył Serenie za pomocą pasa, zmuszając podręczną, żeby na to patrzyła.
Zarówno to doświadczenie, jak i kilka innych – m.in. konieczność sprowadzenia pomocy dla dziecka Janine, zobaczenie siebie oczami Kanadyjczyków i powrót do domu z szafą pełną identycznych sukienek – złożyło się na przemianę Sereny jeszcze nie w rewolucjonistkę, ale już w kobietę, która zaczyna zadawać pytania i kwestionować podjęte w przeszłości decyzje. Jak wiemy po lipcowym finale, Serena dalej będzie iść tą drogą. A Yvonne Strahovski wreszcie ma większe do popisu jako aktorka, bo postać, którą gra, przestaje być typowym łotrem i zmierza w kierunku "to skomplikowane".
"The Last Ceremony" z wyjątkowo potwornym gwałtem na June, odbywającym się przy udziale Sereny, oraz "Holly" z samotnym porodem w pustym domu to kolejne mocne odcinki "Opowieści podręcznej". Pytanie brzmi, czy sezon nie mógł się nimi po prostu skończyć – ale to już problem na lipiec, a my póki co podsumowujemy czerwiec. [Marta Wawrzyn]
5. "Legion" (awans z 7. miejsca)
Na czerwiec przypadły dwa ostatnie odcinki 2. sezonu "Legionu" – odcinki dalekie od doskonałości, ale ciągle na tyle udane, by załapać się do górnej połówki miesięcznego zestawienia. Tym razem jednak stała za tym nie historia, która zazwyczaj urzekała nas swoją prostotą i emocjami, ale przede wszystkim atrakcje wizualne i popisy aktorskie.
Im bowiem, w przeciwieństwie do całej reszty, zarzucić niczego nie można. Od spektakularnej, teledyskowej sekwencji walki Davida z Faroukiem, poprzez wszystkie dziwactwa, jakie spotkaliśmy na pustyni (na czele z wielkim różowym korkiem i fantastyczną Aubrey Plazą), aż po słodko-gorzką transmisję z Oliverem i Melanie zamkniętymi wewnątrz bryły lodu. Oglądało się to z ustami otwartymi z zachwytu, nie do końca zwracając uwagę na to, co z tego wszystkiego wynika.
A gdzie indziej pojawiały się problemy, bo zamiana skomplikowanego antybohatera, jakim był David, w stuprocentowego łotra nie wypadła do końca udanie. Jasne, sceny takie jak gwałt na Syd, a potem jej pełne wyrzutu wyznanie połączone z nieprzekonująco tłumaczącym się Davidem, ciągle robiły wrażenie. Z pewnością jednak nie tak duże, jak zaplanowali sobie to twórcy, co rzutowało na obraz całego sezonu.
Nie zmienia to jednak faktu, że "Legion" ciągle pozostaje serialem pod wieloma względami wyjątkowym. A teraz, gdy w głównym bohaterze dokonała się wreszcie oczekiwana zmiana, może być jeszcze lepszy – bardzo na to liczymy. [Mateusz Piesowicz]
4. "A Very English Scandal" (nowość na liście)
O miniserialu z Hugh Grantem i Benem Wishawem w rolach głównych pisaliśmy w ramach Serialowej alternatywy, zachwycając się sposobem, w jaki jego twórcy połączyli czysty absurd z celnym portretem brytyjskiego społeczeństwa. Tak wysoką pozycję na czerwcowej liście zawdzięcza on jednak tylko ostatniemu odcinkowi, przy którym na przemian chciało się śmiać i kipiało z oburzenia.
Wszystko dzięki finałowi historii tak niestworzonej, że trudno uwierzyć, by mogła wydarzyć się naprawdę. A jednak, prominentny brytyjski polityk rzeczywiście zlecił zabójstwo swojego byłego kochanka, a sprawa naprawdę skończyła się procesem, którym żył cały kraj. I trudno się temu dziwić, skoro afera była nie tylko niesamowicie medialnym skandalem, ale też zawierała mnóstwo pikantnych szczegółów. Ot, choćby słowo "króliczki", które padło w pewnym liście.
I choć kpiarski ton trzymał się twórców praktycznie do samego końca, finał zawierał również sporo goryczy. Na czele oczywiście z procesem, w którym zobaczyliśmy pokaz hipokryzji ze strony sędziego odzwierciedlającego mentalność starego brytyjskiego społeczeństwa. Ta, w połączeniu ze sprytem George'a Carmana (Adrian Scarborough), obrońcy Thorpe'a, ostatecznie kupiła mu wolność, ale pomóc w odbudowie zrujnowanej kariery, już nie mogła.
Gorzki był więc to koniec dla starającego się zachować pozory triumfu parlamentarzysty, ale to i tak nic w porównaniu z Normanem Scottem. Ten, chociaż przez chwilę mógł poczuć się jak bohater, nie miał żadnych szans w starciu z establishmentem. Skazany na porażkę i w końcu pozostawiony samemu sobie po niesprawiedliwym wyroku, wzbudzał sympatię i współczucie, w czym zasługa fantastycznego Bena Whishawa. A że Hugh Grant w niczym mu nie ustępował (a może nawet przewyższał), dostaliśmy znakomicie zagrany, pasjonujący i emocjonujący pod każdym względem serial z finałem, którego długo nie zapomnimy. [Mateusz Piesowicz]
3. "Pose" (nowość na liście)
Kolejna produkcja Ryana Murphy'ego (a także Brada Falchuka i scenarzysty Stevena Canalsa), o której można powiedzieć, że jest absolutnie niezwykła, a przy tym nie trafi do każdego, ze względu zarówno na tematykę, jak i przyjętą konwencję. "Pose" osadzone jest w latach 80., w kręgach nowojorskiej ball culture, przyciągającej homoseksualistów, osoby transgenderowe i ludzi na różne sposoby spychanych na margines społeczeństwa.
Murphy zamienia ich – dość standardowe – historie w pełną emocji, wielobarwną opowieść o poszukiwaniu rodziny, miłości i swojego miejsca w świecie, który upiera się, żeby nas nie zauważać. I dodaje coś, czego jeszcze w telewizji nie było – wspaniałe, pełne tańca i energii bale, gdzie transgenderowe bohaterki rywalizują o trofea, pozwalające im poczuć, że jednak są coś warte.
"Pose" potrafi być rozbuchane, olśniewające i roztańczone, ale równie często bywa kameralne, skromne i skupione na swoich bohaterach. Choć Murphy'emu zdarza się uderzać w edukacyjne tony (bo on już tak ma), jego nowy serial nie jest bardzo długą lekcją tolerancji, podaną w ładnej formie. To opowieść o ludziach z krwi i kości, dla których walka o prawo do bycia sobą nie jest pustym hasłem, tylko życiową codziennością. Opowieść pełna życia, energii, muzyki z lat 80. i emocji zaklętych w kiczu.
Oglądając to wszystko, łatwo zrozumieć, czemu to działa – ludzie, którzy stworzyli "Pose", znają ten świat i te problemy z własnego doświadczenia. Emocjonalne zaangażowanie twórców, jak i obsady, z Mj Rodriguez, Dominique Jackson, Indyą Moore, Ryanem Jamaalem Swainem i Billym Porterem na czele, czuć dosłownie w każdej scenie. I właśnie dlatego wszystko w "Pose" wydaje się szczere i prawdziwe. [Marta Wawrzyn]
2."Patrick Melrose" (awans z 5. miejsca)
Powrót po latach do rodzinnej posiadłości w południowej Francji i pogrzeb drugiego z rodziców. Rozdrapywanie starych ran i tworzenie nowych. Kolejne odsłony autodestrukcyjnych zapędów głównego bohatera, ale też odrobina nadziei na lepszą przyszłość. To wszystko i nie tylko zobaczyliśmy w finałowych odcinkach "Patricka Melrose'a" – niemalże najlepszej rzeczy, jaką oglądaliśmy w tym miesiącu.
A emocji było w tym tyle, że można by nimi obdzielić tuzin innych seriali i nieważne, że w większości przypadków nie były to emocje zdrowe. Trudno wszak o takie, gdy obserwowaliśmy, jak Patrick podąża prawie ślad w ślad za swoim ojcem, skazując własną rodzinę na cierpienie, z którym sam nie mógł się uporać. Gdy patrzyliśmy, jak rzucał się w ramiona kolejnych nałogów, przegrywając przez nokaut z własnymi słabościami, nadzieja na lepsze czasy była ostatnim, czego mogliśmy się spodziewać.
Finał zresztą też długo jej nie przynosił, pogłębiając portret bohatera bezradnego w starciu z przeszłością i teraźniejszością i ukrywającego się za grubą tarczą sarkazmu. Gdy ta w końcu opadła, a my znów ujrzeliśmy Patricka w kompletnej rozsypce, wydawało się, że to już koniec. A jednak gdzieś spod całej tej rozpaczy wyjrzało trochę otuchy. Może jednak nie wszystko stracone? Może przyszłość nie musi dla bohatera oznaczać nieuchronnego kroku w otchłań?
Dostaliśmy zatem kolejne odsłony porywającej historii z pewnego rodzaju happy endem, a to wszystko w fantastycznym wykonaniu. Najjaśniej błyszczał oczywiście Benedict Cumberbatch, ale na nim się nie skończyło. Kapitalnie zaprezentowała się Jennifer Jason Leigh, absolutnie odrzucający był Pip Torrens, świetnie wypadli także Anna Madeley i Marcus Smith. To i znacznie więcej złożyło się na jedną z najlepszych produkcji nie tylko tego miesiąca, ale pewnie i całego roku. [Mateusz Piesowicz]
1. "GLOW" (powrót na listę)
W zeszłym roku debiutancki sezon "GLOW" wylądował na 3. miejscu naszej czerwcowej listy i wydawało nam się, że to całkiem wysoko – "Opowieść podręcznej" i finał "Pozostawionych" zasługiwały wtedy naszym zdaniem na więcej. Teraz konkurencja jest słabsza, to fakt. Ale też nie możemy wyjść z podziwu, jak niesamowicie rozwinął się pływający w brokacie komediodramat Netfliksa.
W 1. sezonie "GLOW" ten szalony girl power w kiczowatej oprawie wydawał nam się tylko i aż świeżą ciekawostką. W 2. sezonie to już pełnoprawna historia, która wie, dokąd zmierza, po drodze oferując wszystko to, o co w dzisiejszej telewizji trudno, od skomplikowanych, porządnie napisanych postaci poczynając, na niestandardowych relacjach międzyludzkich i prawdziwych emocjach kończąc. Właściwie każdy z bohaterów nas w tym sezonie pozytywnie zaskoczył, poczynając od Ruth, Debbie i Sama, a kończąc na postaciach, po których nie spodziewaliśmy się za wiele, jak Bash.
A do tego dostaliśmy bardzo trafny komentarz na temat #MeToo, odjechany 8. odcinek z podwójną rolą Ruth/Alison Brie i najdziwniejszą parodią piosenek w stylu "We Are the World", oraz całe morze tego, co "GLOW" potrafi najlepiej – tandety zamienianej w złoto zarówno przy okazji pojedynków wrestlingowych, jak i tego wszystkiego, co się dzieje za ich kulisami. Jeśli jeszcze nie oglądacie "GLOW", najpierw przeczytajcie naszych 10 powodów, a potem odpalajcie Netfliksa. Nic lepszego teraz nie zobaczycie. [Marta Wawrzyn]