Nasz top 10: Najlepsze seriale lipca 2018
Redakcja
9 sierpnia 2018, 22:02
Lipiec w tym roku nie obfitował w niezliczone ilości wybitnych seriali, ale top 10 udało nam się wytypować. Nie zabrakło w nim "Ostrych przedmiotów", "Casual" czy "Orange Is the New Black".
Lipiec w tym roku nie obfitował w niezliczone ilości wybitnych seriali, ale top 10 udało nam się wytypować. Nie zabrakło w nim "Ostrych przedmiotów", "Casual" czy "Orange Is the New Black".
10. "Cloak & Dagger" (utrzymana pozycja)
Mimo że mamy okres wakacyjny, utrzymanie miejsca na naszej liście to nie byle co. A marvelowskiemu "Cloak & Dagger" uznanie należy się tym bardziej, że w lipcowym zestawieniu nie braliśmy pod uwagę finału. Serial poradził sobie jednak i bez niego, przez cały miesiąc utrzymując bardzo stabilną i całkiem wysoką formę.
Prezentował przy tym wszystkie zalety, z których dał się poznać wcześniej, udanie łącząc serialowe gulity pleasure ze znacznie poważniejszymi tematami. A tych nie brakowało, bo historia Tandy (Olivia Holt) i Ty'a (Aubrey Joseph) skręcała w coraz mroczniejsze rejony, dając swoim bohaterom tylko krótkie chwile wytchnienia, by potem szybko odebrać im całą nadzieję.
Wszystkiemu towarzyszyła zaś stopniowo wyjaśniająca się intryga, którą udało się przyzwoicie połączyć z problemami nastoletnich bohaterów. Te z kolei, o dziwo, nie skręciły w tandetne rejony i choć chwilami bywały już męczące (zwłaszcza w przypadku chłopaka), pozwoliły zarówno lepiej zżyć się z bohaterami, jak i im ze sobą nawzajem. Tak, ta para zdecydowanie ma potencjał, więc zamówienie 2. sezonu traktujemy jako naprawdę dobrą wiadomość. A jeśli twórcy utrzymają w nim formę choćby taką, jak z rozgrywającego się niemal w całości umyśle odcinka "Lotus Eaters", to już nie możemy się doczekać. [Mateusz Piesowicz]
9. "The Affair" (spadek z 7. miejsca)
"The Affair" ma bardzo przyzwoity przedostatni sezon i to w zupełności wystarczy, żeby być na naszej liście. W lipcu z jednej strony trzymała nas przy ekranie zagadka zaginionej osoby w Montauk – o której już wiemy, że to Alison – a z drugiej, kolejne dramaty w życiu Helen, której runął na głowę cały świat, zbudowany od nowa na Zachodnim Wybrzeżu.
I choć serial już nie jest takim objawieniem jak w 1. sezonie, to te zwykłe sprawy zwykłych ludzi, którzy mają swoje zalety, ale i swoje wady – a przede wszystkim tonę życiowego bagażu – wciąż ogląda się bardzo dobrze. Po absurdach z poprzedniej serii nie ma śladu, dominuje szara rzeczywistość, różnego rodzaju poszukiwania własnego "ja" oraz próby poukładania sobie życia w chaosie i uniknięcia wchodzenia po raz kolejny do tej samej rzeki.
Wyprawa Cole'a do Kalifornii i zaskakujące odkrycie dotyczące własnego ojca, nowy romans (a także bromance) Noah, kolejne kłopoty Alison oraz Helen, Vik i pełna melancholijnego uroku sąsiadka – powodów, by trwać przy ekranie, nie brakowało. I choć prawdziwy szok i powód, żeby wrócić do "The Affair" – jeśli go porzuciliście – przyszedł dopiero w sierpniu, cały ten sezon wypada docenić jako bardzo solidny, dobrze napisany i pełen przełomowych zdarzeń, które na szczęście nie są tak "krzyczące" jak te z 3. serii. [Marta Wawrzyn]
8. "Opowieść podręcznej" (spadek z 6. miejsca)
"Opowieść podręcznej" zaliczyła spadek przede wszystkim ze względu na finałową decyzję June, która naszym zdaniem nie była dobrze uzasadniona, wiele przekreśliła i przede wszystkim pokazała, że może jednak ktoś tu próbuje dopisać więcej historii tam, gdzie niekoniecznie ona jest. Trudno nam przełknąć taką końcówkę i coraz częściej widoczny brak konsekwencji w prowadzeniu niektórych wątków i postaci. Ale jednocześnie przyznajemy, że to wciąż jeden z najlepszych seriali ostatnich miesięcy.
Przede wszystkim na docenienie zasługują aktorki – zarówno Elisabeth Moss, jak i Yvonne Strahovski wyprawiały cuda przez cały sezon i nie zmieniło się to w ostatnich odcinkach. Walka o to, która z nich będzie matką małej Holly/Nichole, często była bardzo dramatyczna, ale też Serena wiele zrozumiała i zmieniła się przez ten sezon, co pozwoliło (jako tako) uwiarygodnić jej finałową decyzję. Mocny moment miała Emily, która dźgnęła Ciotkę Lydię i została zaskoczona przez swojego komendanta. Zapamiętamy też na dłużej Eden, która rozwinęła się w zupełnie innym kierunku, niż mogliśmy się spodziewać.
"Opowieść podręcznej" to serial, który wyróżnia się pod wieloma względami: ma świetną obsadę, swoim wyglądem nie przypomina niczego innego w telewizji i wciąż z taką samą mocą prowokuje do dyskusji. Czy chcielibyśmy więcej? Oczywiście. Ale koniec końców uważamy, że jego miejsce w lipcowej dziesiątce jest jak najbardziej zasłużone. [Marta Wawrzyn]
7. "Orange Is the New Black" (powrót na listę)
Coś pomiędzy rebootem a restartem – taki był 7. sezon "Orange Is the New Black", w którym dziewczyny z Litchfield wywieziono do Maksa po stłumieniu buntu. To oznaczało zwrot w mroczniejszym kierunku, a także znaczącą zmianę warty. Niektóre bohaterki znikły całkiem, inne zeszły na drugi plan, a rządzące nowym więzieniem Barb (Mackenzie Phillips) i Carol (Henny Russell), a także Badison (Amanda Fuller) i Daddy (Vicci Martinez), wniosły bardzo dużo nowej energii, choć niekoniecznie pozytywnej.
I tak, miał ten sezon swoje wady (przede wszystkim wydawał się za długi, ale to problem wielu netfliksowych seriali) i nie do końca pasował do tego, do czego nas przyzwyczaiło "Orange Is the New Black". Ale było też w nim bardzo dużo świeżości, wdzięcznych pomysłów i trafnych diagnoz społecznych. Emocji również nie brakowało, zwłaszcza kiedy na pierwszym planie znajdowała się Taystee (Danielle Brooks), walcząca z niesprawiedliwym systemem.
Bardziej niż kiedykolwiek było widać, jak wiele zmieniło się w serialu od czasu, kiedy pewna blondynka przekroczyła bramy więzienia w Litchfield. "Orange Is the New Black" wyewoluowało w będącą zawsze na czasie opowieść o Ameryce nierównych szans, podeptanych marzeń i braku sprawiedliwości społecznej. Opowieść, o której równie dobrze można powiedzieć, że zbliża się do końca albo że można ją ciągnąć w nieskończoność, jeśli tylko będzie co jakiś czas odświeżana. Zobaczymy, co powie Netflix, a tymczasem cieszymy się na myśl o kolejnym sezonie. [Marta Wawrzyn]
6. "Ania, nie Anna" (powrót na listę)
O ile 1. sezon serialowej "Ani z Zielonego Wzgórza" starał się jeszcze w miarę wiernie trzymać oryginału, dostosowując go jednak do współczesnych wymagań, o tyle kontynuacja idzie jeszcze krok dalej. Albo kilka kroków, bo z klasycznej powieści Lucy Maud Montgomery zostały tu już właściwie tylko dobrze znane motywy (farbowanie włosów!) i postaci (Panna Stacy!) – i tak przerobione na własną modłę. No i rzecz jasna tytułowa bohaterka, która znów jest najmocniejszym punktem całości.
Ta natomiast trzyma poziom poprzedniczki, choć nie da się ukryć, że miejscami twórczyni serialu nieco przesadziła z wypakowaniem go wątkami. Zwłaszcza że te nie zawsze trzymają odpowiedni poziom, szczególnie na początku, gdy przez kilka odcinków mamy prawo zastanawiać się, kto uznał historię kryminalną rodem z Avonlea za dobry pomysł. Gdy już jednak serial wskakuje na właściwe obroty, trudno się od niego oderwać.
Ania (nadal fantastyczna Amybeth McNulty) nadal jest sobą – rezolutną, wygadaną, bujającą w obłokach, a gdy trzeba twardo stąpającą po ziemi dziewczyną, której urokowi poddaje się w końcu absolutnie każdy. Jednocześnie widać, że dorasta, rozwijają się jej relacje z otoczeniem i bliskimi, ma także zdecydowane podejście do różnych spraw, także tych, które autorce oryginału z pewnością nawet by nie przyszły do głowy.
Ania w serialowej wersji wyprzedza więc swoją epokę o dobre kilka dziesięcioleci, ale zupełnie nie przeszkadza to w odbiorze serialu. Ten nadal jest ciepłą, zabawną, mądrą i wzruszającą historią, której oglądanie to czysta przyjemność. Bynajmniej nie tylko ze względu na piękne kanadyjskie krajobrazy. [Mateusz Piesowicz]
5. "Trial & Error" (powrót na listę)
1. sezon "Trial & Error" był świetny, w drugim ta świetność uległa jeszcze zwielokrotnieniu. Wszystko za sprawą Kristin Chenoweth, która wygląda jakby w tym absurdzie się urodziła. Gwiazda "Pushing Daisies", "American Gods" i wielu innych seriali w mockumencie telewizji NBC gra rolę jeszcze bardziej przerysowaną niż zwykle – ekscentryczną dziedziczkę i lokalną celebrytkę, która zdaje się nic sobie nie robić z tego, że jest podejrzana o morderstwo męża. A wszystko wskazuje na to, że dowody będą coraz bardziej świadczyć przeciwko niej.
Atrakcje tego sezonu nie kończą się jednak na absolutnie wyjątkowej podejrzanej, bo "Trial & Error" ma mnóstwo cudownych pomysłów na każdym możliwym froncie. Poczynając od wyjątkowego sposobu, w jaki East Peck traktuje kobiety, a kończąc na ciąży pani prokurator, sposobie wypowiadania się sędziego i kulach armatnich atakujących znienacka domy spokojnych prawników – wszystko w sitcomie NBC jest wdzięczne, zabawne i pomysłowe. Jak gdyby "Making a Murderer" zapukało do świata "Parks and Recreation".
"Trial & Error", gdyby tylko miał po drodze więcej szczęścia, spokojnie mógłby zostać oczkiem w głowie szefostwa NBC, jak "The Good Place". Wszystko jednak wskazuje, że na tym sezonie się skończy – i my Was gorąco namawiamy do jego nadrobienia, bo to jedna z najlepszych rzeczy, jakie teraz możecie oglądać. [Marta Wawrzyn]
4. "Castle Rock" (nowość na liście)
Czy aby stworzyć naprawdę dobrą telewizyjną adaptację prozy Stephena Kinga, trzeba było przestać ekranizować jego książki? Po pierwszych odcinkach "Castle Rock" – serialu czerpiącego z różnych zakątków stworzonego przez mistrza grozy uniwersum – można dojść do takiego przewrotnego wniosku.
Produkcja Hulu, za którą odpowiadają twórcy "Manhattanu" (wśród producentów jest też J.J. Abrams), to świetne połączenie pełnokrwistego thrillera psychologicznego z zanurzoną w niesamowitym klimacie i podszytą nuta horroru historii. Trafiamy tu do świata, który miłośnicy Kinga bez problemu rozpoznają (istotną rolę odgrywa chociażby więzienie Shawshank), ale bynajmniej nie jest to produkcja skierowana tylko do nich. Wręcz przeciwnie, odnajdzie się tu każdy, kto lubi zagadkowe i wciągające opowieści.
Ta ujawnia swoje sekrety stopniowo, powoli budując fundamenty świata i zapełniając go całą gamą barwnych postaci (oraz rewelacyjnych aktorów, bo tutejsza obsada roi się od znanych twarzy). Praktycznie co krok spotykamy tu kogoś oryginalnego i z miejsca chcielibyśmy wiedzieć o nim (lub o niej) więcej. O dziwo jednak, wszystkie te postaci pozostają ludzkie, dają się lubić i szybko angażują swoimi losami. Z tym zaangażowaniem natomiast trzeba uważać, bo w "Castle Rock", jak to u Kinga, życie potrafi się nieraz szybko i brutalnie kończyć.
Twórcy nie skupiają się jednak na szokowaniu i tandetnym straszeniu (choć kilka razy można podskoczyć w fotelu), ale krok po kroku zanurzają nas w swojej historii. Tak skutecznie, że seans pierwszych odcinków mija nie wiadomo kiedy, a my od razu chcemy więcej. Oby tak zostało do samego końca. [Mateusz Piesowicz]
3. "Pose" (utrzymana pozycja)
Po absolutnie olśniewającym początku, "Pose" nie obniżyło lotów, co widać wyraźnie na naszej liście. To wciąż była pełna emocji historia o społecznych wyrzutkach, którzy uparcie szukali swojego miejsca w odmawiającym im wszystkiego świecie. Jednocześnie nadal urzekała wykonaniem, zachwycając jedną niezwykłą sceną po drugiej. Do tego wszystkiego dodano zaś finał – będący triumfalnym zwieńczeniem balu, jaki do telewizji mógł sprowadzić tylko Ryan Murphy.
Przyznam szczerze, że nie potrafię się zdecydować, czy wolę "Pose" w tym skromniejszych, pełnych nieraz bardzo bolesnych emocji momentach, czy w stanowiących ich przeciwieństwo, rozbuchanych, wizualnych orgiach, którym towarzyszyły niesamowite stroje i muzyka rodem z lat 80. W jednych i drugich serial FX radził sobie znakomicie i nieważne, że poruszał się przy tym po dość standardowym gruncie. Owszem, poszczególne wątki zmierzały do jasnych konkluzji, o żadnych finałowych zaskoczeniach nie mogło być mowy – ale w tym przypadku nie ma to najmniejszego znaczenia.
Ba, im bardziej schematyczne i szczęśliwe zakończenia towarzyszyły tutejszym postaciom, tym bardziej miałem ochotę krzyczeć z radości. Podobnie jak wcześniej rozpłakać się, gdy Pray Tell (Billy Porter) mierzył się ze śmiercią, lub wrzeć z oburzenia, gdy Blanca (Mj Rodriguez) konfrontowała się ze swoja rodziną. A wszystko to w serialu, którego bohaterowie wydawali się tak odlegli od nas, jak to tylko możliwe.
"Pose" udowodniło, że to nieprawda, a jednocześnie opowiedziało niesamowicie poruszającą (i porywającą!) historię, w której nie brakowało mrocznych momentów, ale te zawsze musiały ustąpić przed czystą radością z życia. Szczęściem, które odnajdywało się tu w nawet beznadziejnej sytuacji, gdzie nikt nie ukrywał, że jest szyte grubymi nićmi. Nieważne. Ci ludzie po prostu sobie na to zasłużyli, a oglądnie ich w chwili triumfu to niesamowicie satysfakcjonujące przeżycie. [Mateusz Piesowicz]
2. "Casual" (powrót na listę)
Zdecydowanie najgorsza rzecz związana z 4. sezonem "Casual" to fakt, że jest on już ostatnim. Aż chciałoby się odpowiednio dawkować te pożegnalne 8 odcinków, a tu jak na złość, nie dość, że pojawiły się wszystkie naraz, to jeszcze nie da się od nich oderwać. Cóż, pozytyw w tym taki, że błyskawicznie obejrzany sezon mógł bez problemów trafić tam, gdzie jego miejsce – niemal na sam szczyt naszej listy.
A przypominam, że mówimy o skromniutkim komediodramacie, którego z całą pewnością większość z Was w ogóle nie kojarzy (wszystkie sezony znajdziecie na HBO GO pod tytułem "Bez zobowiązań"), i którego fani oraz twórcy powinni być w gruncie rzeczy wdzięczni, że w ogóle dostali możliwość zakończenia. Nie wiem, co o tym sądzą ci drudzy, ale w imieniu widzów mogę tylko tę wdzięczność wyrazić, bo finałowa odsłona "Casual" to jedna z najlepszych rzeczy, jakie nam się ostatnio przydarzyły.
Najlepsze w tym jest natomiast to, że to wciąż ten sam serial. Pomimo przeskoku czasowego, kilku związanych z tym cudów techniki, Alexa (Tommy Dewey) pozbawionego bródki, za to posiadającego córkę i jeszcze kilku innych kosmetycznych zmian – to nadal ta sama historia ludzi, którzy powinni już dawno dojrzeć, ale jakoś im nie wychodzi. W tym sezonie mamy więc powtórkę ze świetnej rozrywki, ale…
No właśnie, musi być jakieś "ale", w końcu to ostatnia odsłona serialu. Chwała jednak jego twórcy, Zanderowi Lehmannowi, że nie poszedł prostą drogą ku serii happy endów, ale wybrał nieco bardziej zawiłą ścieżkę. Za to wszak uwielbiamy jego serial, że oczekiwanym schematom mówi nie, robiąc wszystko po swojemu. Tutaj doprowadzono to niemal do perfekcji, jednocześnie nie zapominając o pewnym ważnym fakcie – Alexowi, Val (Michaela Watkins) i Laurze (Tara Lynne Barr) w końcu należy się trochę szczęścia.
I tu je odnajdują, na swój, czasem dziwaczny, a czasem zupełnie nieoczekiwany sposób. Nadal są przy tym jedyni w swoim rodzaju, nadal popełniają masę błędów i zaliczają całe serie złych decyzji. W końcu jednak wyciągają z nich wnioski, dając sobie i nam nadzieję na to, że w końcu dojrzeją. A nawet jeśli nie, to zawsze będą mieć siebie. [Mateusz Piesowicz]
1. "Ostre przedmioty" (nowość na liście)
Miejsce pierwsze należy do HBO i produkcji, który niejako została zaprogramowana, by zostać największym hitem tego lata. Oparty na powieści Gillian Flynn miniserial łączy w sobie atmosferę rodem z 1. serii "Detektywa" z kobiecą perspektywą 'a la "Wielkie kłamstewka", a do tego ma rewelacyjną obsadę, na czele z Amy Adams i Patricią Clarkson, oraz reżysera, który już udowodnił, że potrafi zamieniać przeciętne książki w nieprzeciętne seriale.
Jean-Marc Vallée, w duecie z Marti Noxon, scenarzystką, która wcześniej pracowała m.in. w ekipie "Mad Men", stworzył serial wyróżniający się pod każdym względem. "Ostre przedmioty" świetnie brzmią i wyglądają, a przede wszystkim są znacznie subtelniejszą od swojego książkowego oryginału opowieścią o skomplikowanych kobietach, głęboko sięgających traumach i desperackich próbach ucieczki przed życiem, którego się nie chce, choć niby powinno się chcieć.
I tak, jest też morderstwo, nawet podwójne, ale serial HBO znacznie wychodzi poza standardowy "klimatyczny kryminał". To przede wszystkim portret trzech kobiet – dziennikarki, która po latach powraca do domu w Missouri, jej chłodnej matki i 13-letniej przyrodniej siostry, będącej specyficznym połączeniem dziecięcości z agresywną seksualnością. Ich poplątane relacje i niezdrowe emocje, pokazywane na tle małego miasteczka, które wciąż zachowuje południową mentalność jak z czasów wojny secesyjnej, to główna atrakcja "Ostrych przedmiotów".
Jednym widzom takie podejście i ten klimat będzie odpowiadać mniej, innym bardziej – my w tej powolnie toczącej się opowieści, którą często trzeba składać z rozproszonych elementów, retrospekcji i podlanych alkoholem wizji, z miejsca się zakochaliśmy. [Marta Wawrzyn]