Kiedy tytuł mówi wszystko. "Rozczarowani" – recenzja nowego serialu twórcy "Simpsonów"
Nikodem Pankowiak
16 sierpnia 2018, 22:03
"Rozczarowani" (Fot. Netflix)
Matt Groening, twórca kultowych "Simpsonów" i "Futuramy", postanowił uraczyć nas kolejną "niegrzeczną" kreskówką. Szkoda tylko, że "Rozczarowani" nie dorastają do pięt jego poprzednim serialom.
Matt Groening, twórca kultowych "Simpsonów" i "Futuramy", postanowił uraczyć nas kolejną "niegrzeczną" kreskówką. Szkoda tylko, że "Rozczarowani" nie dorastają do pięt jego poprzednim serialom.
Zapowiedzi wyglądały obiecująco, fabularny punkt wyjścia jest całkiem niezły, ale rzeczywistość jednak nie wytrzymuje pod naporem naszych oczekiwań. Ta animowana komedia dla dorosłych nie jest ani śmieszna, ani taka dorosła. Trudno zatem oczekiwać, aby serial okazał się udany, jeśli już na starcie nie spełnia największej obietnicy, jaką złożył widzowi. Mieliśmy mieć niegrzeczną historię o nietypowej księżniczce i jej towarzyszach, ale wszystko jest tutaj zbyt ugrzecznione, a postaciom brakuje uroku i charakteru, by choć trochę z nimi sympatyzować.
Księżniczka Bean (Abbi Jacobson z "Broad City") ma poślubić pięknego księcia, z którym będzie żyła długo i szczęśliwie, jak każda szanująca się księżniczka w każdej szanującej się baśni. Problem w tym, że tutaj nikt jej szczęściem się nie interesuje – małżeństwo ma przypieczętować sojusz między dwoma królestwami, a i sama księżniczka wolałaby grać w karty i pić piwo w miejscowych spelunach, niż stanąć na ślubnym kobiercu.
Właściwie ciężko napisać o głównej bohaterce "Rozczarowanych" coś więcej – Matt Groening zdecydowanie nie wysilił się przy jej tworzeniu. Jej buntowniczość wyrażana jest poprzez bekanie i umiejętność wyprowadzania mocnych ciosów na męskie szczęki. Ja wiem, że to tylko niezobowiązująca komedia, ale nawet od takich produkcji wymagałbym, żeby potrafiły odpowiednio nakreślić najważniejsze postacie.
Niewiele lepiej jest w przypadku Elfo (Nat Faxon), czyli elfa, który czuje się nieszczęśliwy w swojej elfiej krainie, gdzie ciągle zmusza się go do bycia szczęśliwym. Zarysowanie tej postaci zajmuje jakieś trzy minuty, tak naprawdę nic więcej już się o nim nie dowiemy. A przynajmniej nic, co miałoby znaczenie dla fabuły. Podczas gdy Elfo można uznać za takiego dobrego duszka towarzyszącego Bean, zupełną przeciwwagę dla niego stanowi Luci (Eric Andre), czyli specyficzny demon wysłany z misją podszeptywania Bean jedynie złych pomysłów. Choć to najsłabiej opisana postać – nie wiemy o nim praktycznie nic – to w tym wypadku nie można się przyczepić, bo jego tajemniczość nawet intryguje i sprawia, że chcielibyśmy wiedzieć więcej.
Trudno powiedzieć, co dla Groeninga kryje się pod konceptem animowanej komedii dla dorosłych. Zbyt mało tu elementów, które świadczyłyby o tym, że serial faktycznie skierowany jest do dorosłego widza. Wiadomo, że dzieciaki po tę produkcję nie sięgną, więc tym bardziej trudno mi zrozumieć, dlaczego twórca "Rozczarowanych" nie poszedł na całość.
Jeśli dla niego produkcja dla dorosłego widza charakteryzuje się tym, że główna bohaterka beka i pije, to chyba pora przejść już na emeryturę, bo jest to zupełne niezrozumienie współczesnej telewizji. Dołóżmy do tego wręcz slapstickową przemoc i dostajemy produkcję, która nie powinna ujrzeć światła dziennego. Owszem, w takim "Ricku i Mortym" również nie brakuje powyższych elementów, ale tamten serial ma też cięty dowcip i świetne dialogi. Czego w "Rozczarowanych" zabrakło.
Obśmiewanie baśniowych schematów, puszczanie oka do widzów "Gry o tron" czy żarty z feudalizmu to jednak trochę za mało. Nie mam nic przeciwko temu, że Groening w kontrze do disneyowskich księżniczek stworzył księżniczkę brzydką jak noc. Tylko jak dla mnie ona może sobie być nawet piękna, ale niech będzie też jakaś. Budowanie wszystkiego w opozycji do baśniowego klimatu znanego z wielu książek i animacji nie jest prostą receptą na sukces. To mogłoby wystarczyć na krótki, 20-minutowy odcinek, ale gdy musisz zbudować jakąś historię, potrzeba czegoś więcej.
Od strony technicznej animacja prezentuje się bardzo dobrze, bo z jednej strony jest bajkowo i kolorowo, a z drugiej fani "Simpsonów" czy "Futuramy" powinni być zadowoleni. Problem w tym, że nawet najlepsza kreska nie przykryje braków w fabule czy dialogach. Po obejrzeniu pięciu odcinków (z dziesięciu) wciąż mógłbym na palcach jednej dłoni policzyć sceny, które faktycznie mnie rozbawiły. Przez większość czasu na ekranie nie dzieje się zupełnie nic, co mogłoby wywołać jakiekolwiek emocje.
Niestety, choć sam koncept baśni dla dorosłych potencjał miał ogromny, wykonanie pozostawia do życzenia wiele. Zbyt wiele, bym zamierzał przygodę z "Rozczarowanymi" kontynuować. Nie jest to serial ani na tyle niegrzeczny, by wywołać jakiekolwiek zamieszanie na rynku, ani na tyle śmieszny, by w czasach "Ricka i Morty'ego" warto było tracić na niego czas.
Mam wrażenie, że Matt Groening bardzo chciał stworzyć kreskówkę, w której będzie mógł pozwolić sobie na więcej niż w emitowanych w telewizji ogólnodostępnej "Simpsonach". Okazało się jednak, że to nie telewizyjne nakazy i zakazy były problemem, a sam twórca. Wyszło na tyle nijako, że "Rozczarowani" nie wyróżniają się niczym nawet na wciąż małym rynku animacji dla dorosłych. Ja o tym serialu szybko zapominam i Wam również to radzę.
Premiera serialu "Rozczarowani" 17 sierpnia w serwisie Netflix.