Zatruta rodzina. "Ostre przedmioty" – recenzja 7. odcinka
Mateusz Piesowicz
20 sierpnia 2018, 22:28
"Ostre przedmioty" (Fot. HBO)
Przedostatni odcinek "Ostrych przedmiotów" dał nam dokładny pogląd na panującą w domu Adory niezdrową atmosferę. Tylko czy to na pewno wszystko wyjaśnia? Spoilery.
Przedostatni odcinek "Ostrych przedmiotów" dał nam dokładny pogląd na panującą w domu Adory niezdrową atmosferę. Tylko czy to na pewno wszystko wyjaśnia? Spoilery.
"Moja matka to zrobiła" – oznajmia łamiącym się głosem Camille (Amy Adams) pod koniec 7. odcinka "Ostrych przedmiotów", gdy również i my zdążyliśmy się już domyślić, że jad sączony przez Adorę (Patricia Clarkson) we własne córki, bynajmniej nie jest metaforyczny. Rewelacyjne odkrycia na jej temat musiały więc zdominować przedostatnią odsłonę serialu, ale czy to wystarcza, by uznać sprawę za zamkniętą?
Z pewnością nie, choćby z tego powodu, że została nam jeszcze godzina, a odkrywanie wszystkich kart tuż przed wielkim finałem to raczej rzadko spotykana praktyka. Tu jednak nie dam sobie ręki uciąć za żadnym rozwiązaniem, włącznie z tym, że Adora jest osobiście odpowiedzialna za wszystkie dotychczasowe morderstwa. W końcu skoro skutecznie otruła jedną córkę i jest bliska powtórzenia tego samego z drugą, to bezsensem byłoby wykluczać ją w sprawie dwóch zamordowanych dziewczynek. Przynajmniej w stu procentach, bo im bliżej końca, tym bardziej mam wrażenie, że wszystko tu jest bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje.
Czyli najprościej rzecz ujmując, "Ostre przedmioty" w końcu wyglądają w większym stopniu jak rasowy kryminał, przyspieszając tempo, a także mnożąc wątpliwości i możliwe rozwiązania tuż przed metą. Na szczęście twórcy nie zafundowali nam zwrotu o 180 stopni i wszystko to zgrało się w tym tygodniu bardzo ładnie z dotychczas dominującymi motywami. A przede wszystkim rzecz jasna ze stanem psychicznym Camille, która i bez finałowego odkrycia otrzymała kilka poważnych ciosów. Na tyle mocnych, że kac i obolała kostka, z jakimi obudziła się rano, wyglądały przy nich całkiem znośnie.
Te okazały się bowiem zaledwie zapowiedzią tego, co miało nadejść. A zarazem sygnałem, że zbliża się coś bardzo złego. Na tyle wyraźnym, że resztę odcinka oglądało się jak na szpilkach, czekając na nieuchronny wybuch. Ten natomiast zbliżał się coraz wyraźniej z każdym kolejnym krokiem w śledztwie detektywa Willisa (Chris Messina), nie dającego wiary wyjątkowo marnemu świadkowi obciążającemu Johna (Taylor John Smith). W winę chłopaka nie wierzył zresztą chyba nawet Vickery (Matt Craven), dla którego był to po prostu dostatecznie wiarygodny potencjalny morderca. No bo przecież wiadomo, że co się tyczy kobiet w Wind Gap, a szczególnie jednej z nich, to tylko obrzydliwe plotki.
Tak przynajmniej twierdziło niemal całe miasteczko, od lat skutecznie odwracające wzrok od oczywistości. Potrzeba było dopiero świeżego spojrzenia z Kansas City, kilku praktycznych informacji o zastępczym zespole Münchhausena (choć obeznani z kryminałami widzowie ich raczej nie potrzebują – że wspomnę tylko "Most nad Sundem") i łączącej wszystko w całość Camille, by prawda mogła wreszcie na jaw. Zagrało to na przestrzeni całego odcinka bardzo zgrabnie, fundując nam emocjonującą godzinę, zwieńczoną jeszcze obietnicą, że największe konsekwencje ponurego odkrycia dopiero przed nami.
Na razie możemy się zadowolić sposobem, w jaki twórcy połączyli osobisty wątek Camille z głównym motywem, co wbrew pozorom nie było łatwym zadaniem. Spięcie ze sobą na gruncie fabularnym dręczących bohaterkę problemów i "banalnego" morderstwa na kilometr śmierdziało jakimś tandetnym twistem, którego póki co udało się zręcznie uniknąć. Jasne, za tydzień mogę się z tych słów wycofywać, ale na ten moment nie ma powodów, by wierzyć w tak niekorzystny obrót spraw.
A to dlatego, że "Ostre przedmioty" nawet w odcinku, w którym zaserwowano nam największą jak dotąd rewelację, pozostały serialem skupionym przede wszystkim na swojej bohaterce. Wszystko, czego się tu dowiedzieliśmy, wszystko, co z każdą kolejną minutą stawało się coraz bardziej oczywiste, oglądaliśmy przez pryzmat Camille. Począwszy od pierwszych sugestii, że coś jest nie tak, aż do momentu, gdy poznaliśmy prawdę – każdą z tych chwil przeżywaliśmy wraz z nią, dzięki czemu bez trudu mogliśmy się emocjonalnie zaangażować w jej stan.
W ten sposób końcowe rozdygotanie w rozmowie z Frankiem Currym (Miguel Sandoval) wypadło przekonująco nie tylko ze względu na świetną jak zwykle Amy Adams, ale również dlatego, że miało solidne fabularne podstawy. To nie była po prostu wiadomość, która spadła na nas i Camille jak grom z jasnego nieba, lecz dokładnie przygotowany cios. Przecież nawet na początku odcinka, w kapitalnej, przywodzącej na myśl gotyckie horrory scenie snu z domkiem dla lalek, mieliśmy przejaw tego długofalowego działania. Kolejne ostrzeżenie względem bohaterki, kolejny sygnał dla nas, by niebezpieczeństwa szukać tuż obok. Dosłownie, wszak pojawiająca się zaraz potem, obserwująca śpiącą Camille niczym sęp Adora, nie wzięła się tam przypadkowo.
A najlepszy jest w tym wszystkim fakt, że pomimo szeregu wskazówek i wyraźnych sugestii, trudno tu mówić o przewidywalności. Owszem, wiedzieliśmy, że Adora jest koszmarną osobą i fatalną matką dla Camille, mieliśmy także świadomość, że przeszłość musi się jakoś spinać z teraźniejszością. Jednak ta wiedza w żadnym stopniu nie umniejszyła towarzyszących nam emocji – ba, widząc, w jak oczywistym niebezpieczeństwie znalazła się teraz Amma (Eliza Scanlen), zostały one jeszcze spotęgowane.
Przy czym ciągle staram się mieć w pamięci, że wszystko, co teraz wydaje się całkiem proste, może wcale takim nie być. Owszem, Adora zabiła Marian, woląc dać jej umrzeć, niż pozwolić, by wyrosła z potrzeby matczynej opieki. Znienawidziła Camille, bo ta w przeciwieństwie do siostry miała zupełnie inny, nie pozwalający na uległość charakter i w końcu uciekła spod trujących skrzydeł matki (choć jak widzieliśmy, Adora wciąż nie ustaje w próbach okiełznania nieposłusznej córki). A w końcu doprowadziła na skraj życia i śmierci Ammę, gdy ta poddała się po krótkim i nieskutecznym buncie. Temu wszystkiemu nie da się zaprzeczyć, ale czy coś z tego czyni Adorę morderczynią Natalie i Ann? Pomalowane paznokcie jednej z ofiar i zażyłość z obydwiema dziewczynami wskazują na nią. Sposób zabójstwa, zupełnie inny, niż w przypadku śmierci Marian, już niekoniecznie.
Jaką rolę odegrał w tym wszystkim małomówny Alan (Henry Czerny)? Czy podobnie jak Jackie (Elizabeth Perkins) był świadom tego, co się dzieje, ale zrobił jeszcze mniej niż ona? A może czynnie w tym uczestniczył? Podejrzanych jest rzecz jasna więcej (nie wiem na przykład, czy aby za wcześnie nie zacząłem robić niewinnej ofiary z Ammy), choć nie sądzę, by wyjaśnieniem miał tu być ktoś z drugiego szeregu. Szerokie grono mieszkańców Wind Gap spełniło swoją rolę – mieli zobrazować zastygłe społeczeństwo, które nie dopuszcza do siebie pewnych myśli i brutalnie obchodzi się z wszelkimi przejawami odstawania od normy. Zadanie spełniło więc doskonale, mordercy szukałbym znacznie bliżej.
I choć nie ukrywam, że od początku "Ostrych przedmiotów" te poszukiwania nie interesowały mnie w równym stopniu, co inne elementy serialu, teraz najzwyczajniej w świecie chciałbym poznać prawdę. A świadomość, że wraz z nią dostaniemy również reakcję Camille – kobiety skrzywdzonej i upokorzonej na tyle sposobów, że to wprost niewiarygodne, jak może w miarę normalnie funkcjonować (scena seksu z Johnem była o tyle dziwna i niekomfortowa, co również na swój sposób szczera – co zaskakujące, bardziej niż miało to miejsce wcześniej z Richardem) – dodaje tylko oczekiwaniu na finał jeszcze większego napięcia.