Guy Pearce opowiada o "The Innocents", Norwegii, swojej muzyce i tej dzisiejszej młodzieży – wywiad
Marta Wawrzyn
26 sierpnia 2018, 22:01
"The Innocents" (Fot. Netflix)
Przy okazji netfliksowego "The Innocents" przydarzyło nam się jedno z najbardziej niezwykłych spotkań. Guy Pearce opowiedział nam o kręceniu serialu w Norwegii, miłości do popkultury i nie tylko.
Przy okazji netfliksowego "The Innocents" przydarzyło nam się jedno z najbardziej niezwykłych spotkań. Guy Pearce opowiedział nam o kręceniu serialu w Norwegii, miłości do popkultury i nie tylko.
Na kilka dni przed premierą "The Innocents" miałam okazję porozmawiać w Londynie z jego showrunnerami, Hanią Elkington i Simonem Duricem, a także odtwórcami głównych ról, Sorchą Groundsell, Percelle'em Ascottem oraz Guyem Pearce'em. Od tego ostatniego rozpoczynamy publikację wywiadów, kolejne będą w najbliższych dniach.
"The Innocents" to młodzieżowy serial Netfliksa – już dostępny na platformie – który łączy w sobie nastoletni romans z wątkami nadprzyrodzonymi. Główni bohaterowie to para zakochanych brytyjskich dzieciaków, którzy postanawiają wspólnie uciec z domu. Wkrótce po ucieczce na jaw zaczynają wychodzić niezwykłe moce dziewczyny, które stawiają ich wymarzoną przyszłość pod znakiem zapytania. June jest zmiennokształtna – potrafi przemieniać się w innych ludzi i kompletnie tego nie kontroluje.
Guy Pearce, który zagrał dziesiątki kultowych ról, w tym w "Memento", Tajemnicach Los Angeles" i serialu "Mildred Pierce", w produkcji Netfliksa wciela się w Bena Halvorsona – naukowca, próbującego pomagać zmiennokształtnym kobietom na jednej z norweskich wysp. Ten facet to chodząca enigma – jego intencje są nieodgadnione, a jego przeszłość mocno tajemnicza.
Australijski aktor opowiedział nam o tym, co go zainteresowało w tym projekcie, jak pracowało mu się w Skandynawii i o tysiącu innych rzeczy – także takich, o które go nie pytaliśmy. Nie unikał przy tym mówienia o swoim życiu prywatnym i zbaczał często z tematu, równie chętnie odnosząc się do muzyki, aktorstwa i wszelkich ludzkich spraw, mniej lub bardziej powiązanych z działalnością artystyczną.
Wywiad przeprowadziliśmy w kilkuosobowej grupce dziennikarzy z różnych krajów, w tym także Norwegii. Poniżej możecie go przeczytać w całości, bez żadnych skrótów – na swoim miejscu zostało zarówno kilka wrednych pytań z naszej strony, jak i wszelkie dygresje, które pojawiły się w trakcie.
Rozmawialiśmy po obejrzeniu czterech odcinków "The Innocents" z ośmiu. Spoilery w granicach rozsądku.
W "The Innocents" mówisz parę słów po norwesku i już wiemy od twórców serialu, że sam się tego nauczyłeś, z pomocą norweskich aktorów. Jak Ci się pracowało w Norwegii z Ingunn Beate Øyen, odtwórczynią roli Runy, i resztą skandynawskiej obsady?
Guy Pearce: O, to było absolutnie spektakularne! Oni wszyscy są naprawdę niesamowitymi aktorami, a Ingunn jest przezabawna, ma w sobie niezwykłego, pięknego ducha. Praca z nią to była czysta rozkosz, z innymi zresztą też. Kiedy musiałem powiedzieć w serialu coś po norwesku, od razu wszystkie panie rzucały się pomagać.
Twórcy powiedzieli nam też, że Ty sam chciałeś mówić po norwesku, żeby stworzyć dodatkową warstwę autentyczności.
Szczerze mówiąc, już nie pamiętam, jak to było, ale wydaje mi się, że najpierw jednak coś było po norwesku w scenariuszu. I to po prostu oznaczało, że będę musiał powiedzieć parę linijek tekstu po norwesku. Może to źle pamiętam, ale oczywiście chętnie sobie przypiszę zasługi. (śmiech) Na pewno uważam, że jest jakaś wartość dodana w potwierdzeniu, iż mój bohater wykonał pewien wysiłek w relacji z Runą i nauczył się jej języka.
To skąd właściwie pochodzi Ben Halvorson? Czy to nie jest pół Norweg, pół Anglik?
Tak, to generalnie Anglik, który wychował się na Wyspach, ale jego matka jest Norweżką. Przypuszczam, że on nie wpasował się w standardową społeczność medyczną w Wielkiej Brytanii. Być może zrobił jakieś niewłaściwe rzeczy w przeszłości, przekroczył jakieś granice, których przekraczać nie powinien, i poczuł się sfrustrowany. I wtedy nadarzyła mu się ta niezwykła okazja, ta przypadłość, która – jak wszyscy wiemy i czujemy – jest czymś naprawdę ekstremalnym i czymś, w co trudno uwierzyć.
Natknął się na nią i przy jej pomocy zaczął w jakiś sposób zaspokajać swoje ego. Myślę, że z początku nie było w nim tej chciwości, ale z czasem stawał się coraz bardziej pazerny, zechciał być kimś, kto na tym wyrobi swoje nazwisko, i zaczął się gubić, zaczęło go ponosić. Fakt, że odizolował się na wyspie przy północno-zachodnim brzegu Norwegii, aby być z dala od innych ludzi i władz, wiele mówi o nim i o jego pragnieniu znalezienia siebie miejsca w świecie.
Czytając scenariusz, miałem wrażenie, że on ma cechy, które czynią go postacią z krwi i kości. Nie jest złym facetem, ale z pewnością jest chciwy, zmaga się ze swoim ego i ma problemy z uznaniem czyjegoś autorytetu. Cała sytuacja jest dość ekstremalna, a przypadłość, na którą cierpią te kobiety, zdecydowanie zwykła nie jest.
Na pewno tajemniczy z niego człowiek. Nigdy nie wiesz, jakie właściwie ma intencje.
Widzieliście cztery odcinki, tak? To pewnie już wiecie, że Runa cierpi na jeszcze jedną chorobę, czyli demencję. I on powinien skupiać się na opiekowaniu się tą kobietą, a daje się oślepić przez światło z innej strony. Także na pewno jego etykę można kwestionować. Jest wrażliwym i szczerym człowiekiem, ale jego poczucie chciwości i jego ego staje mu na drodze.
Prawdopodobnie też wsiąka w to głębiej, niż jest w stanie ogarnąć. Bo gdyby w prawdziwym świecie ktoś natknął się na tego typu przypadłość, to naprawdę powinna się tym zająć cała ekipa ekspertów, a nie jakiś jeden gość, który kleci ze sobą jakieś części sprzętu medycznego i eksperymentuje z tym tak, jak tylko chce.
"The Innocents" opowiada o wielu różnych rzeczach. Oprócz wątków nadprzyrodzonych są tu historie o dzieciach i rodzicach; o tym, jak nie znamy samych siebie i kim się stajemy w nieprzewidzianych sytuacjach. Czy jest tu coś, z czym jesteś w stanie się utożsamiać w tym momencie?
To zabawne, bo zawsze kiedy biorę udział w jakimś projekcie, nie zastanawiam się nad jego motywami przewodnimi. Myślę o rzeczywistości, w której te postacie się poruszają i o tym, jak je autentycznie zagrać. Nie myślę o tym, co spodoba się publiczności, jakie są motywy przewodnie, metafory i co tutaj próbujemy powiedzieć. Naprawdę skupiam się na tych ludziach, na tym, żeby byli prawdziwi. Dopiero potem zauważam, że o, faktycznie, tu jest trochę metafor dotyczących tego i tego, a tu taki czy inny temat. Generalnie mam trochę wyczucia w tych rzeczach.
A odpowiadając na pytanie: dla mnie najważniejsza chyba jest miłość. Pytanie, czy on jest naprawdę zakochany w Runie, czy ją wykorzystuje i traktuje spotkanie z nią oraz natknięcie się na tę przypadłość, którą ona ma, tylko i wyłącznie jako okazję. Całe to wielkie pytanie o to, co naprawdę oznacza miłość i jak cierpliwi możemy być w miłości – to prawdopodobnie są rzeczy, o których myślałem. Nie sądzę też, żeby dla mojego bohatera miało znaczenie to, że rozgrywa się tu historia miłosna dwojga młodych ludzi. Nie wydaje mi się, żeby on nadawał temu jakąś wartość i rozumiał, że czyni szkodę.
Poza tym jest idea tożsamości, którą wyraźnie widzimy w tych dzieciakach, próbujących wzmacniać to, kim są, a następnie uciekających razem i znów z tego tworzących swoją tożsamość. A potem ona dowiaduje się, że ma tę przypadłość, która jest najbardziej ekstremalną formą braku kontroli nad własną tożsamością. Myślę, że nawet jako dorośli wciąż poszukujemy własnej tożsamości, odpowiedzi na pytania, kim jesteśmy jako ludzie, jakie są nasze motywacje i intencje.
Skoro rozmawiamy o poszukiwaniu tożsamości przez nastolatków, zaczynałeś karierę od grania nastolatka w australijskim serialu "Neighbours". Kiedy patrzysz na June i współczesne dzieciaki, to zdarza Ci się zastanawiać, jak to wszystko się zmieniło od tamtych czasów?
Myślę, że zmieniły się możliwości dla nastolatków, więc zmienili się i nastolatkowie. Rodzice nastolatków też są inni teraz niż ci z 1995 roku. Ale wydaje mi się, że te najbardziej zwierzęce, ziemskie impulsy raczej się nie zmieniły. Rzeczy jak ta [Guy podnosi w górę swojego smartfona – red.] z pewnością zmieniły nastolatków, zmieniły się też możliwości pracy i zarabiania pieniędzy. Zależy to też od miejsca na świecie, o którym mówimy. Bo jeżeli mówimy o wiosce w Afryce, tam może teraz nie być inaczej, niż było sto lat temu. Inaczej jest z dzieciakami w Melbourne, Nowym Jorku albo tutaj. Ale dzieciaki wciąż są emocjonalne i prędzej czy później robią się napalone – takie rzeczy nie zmieniły się, prawda? To nigdy się nie zmieni. (śmiech)
Myślę jednak, że edukacja, rodzicielstwo i wszystko, co otacza dzieci i nastolatków, się zmienia. Mam teraz dwulatka i czasem zastanawiam się nad tym, jak jego życie będzie wyglądać w związku z rozwojem technologii. To [wracamy do smartfona – red.] wydaje mi się całkiem zaawansowane, a dla niego to już będzie staroć, zanim skończy dwudziestkę. On pewnie pomyśli tylko, że chce wysłać SMS-a i ten SMS od razu pójdzie do jego kumpla, a kumpel odpowie w swojej głowie. I żaden z nich nie będzie musiał wciskać żadnych przycisków, wyśle się samo. Jak tylko powszczepiamy chipy w głowy naszych dzieci.
Jak stałeś się częścią "The Innocents"? Ktoś z Netfliksa odezwał się do Ciebie z propozycją roli czy wyglądało to zupełnie inaczej?
Szczerze mówiąc, nie wiem, czyj to był pomysł na samym początku, bo to przeszło przez mojego agenta. Dokładniej, mój agent z Wielkiej Brytanii skontaktował się ze mną w tej sprawie, ale nie wiem, czy przyszedł do niego Netflix, czy było to brytyjskie studio produkcyjne. Na pewno reżyser, Farren Blackburn, widział mnóstwo rzeczy, które wcześniej zrobiłem. Spotkaliśmy się dość szybko i zaliczyliśmy naprawdę świetną rozmowę. On opowiadał, że chciałby pokazać w serialu zmiennokształtność jako dziwną, ale prawdopodobną medyczną przypadłość. Nie chciał, żeby to wyglądało jak jakieś naciągane science fiction. Ale ja już wcześniej byłem na pokładzie. Przeczytałem to i pokochałem od razu, ale i tak super było z nim pogadać.
Zagrasz w 2. sezonie, jeśli tylko będzie?
Nie wiem jeszcze, będę musiał zerknąć i się zastanowić…
Kilka lat temu, podczas wywiadów związanych z filmem "Prometeusz", powiedziałeś, że nie chcesz już tyle grać i…
Naprawdę tak powiedziałem? (śmiech)
Tak, powiedziałeś, że będziesz podchodził bardziej krytycznie do nowych projektów.
A potem miałem rozwód. (śmiech)
Czy mamy rozumieć, że "The Innocents" to coś wyjątkowego, skoro udało się Ciebie namówić na występ?
Przede wszystkim to ja bym chętnie zobaczył albo usłyszał, jak powiedziałem, że nie chcę więcej pracować. W ogóle tego nie pamiętam, szczerze mówiąc – czy to naprawdę powiedziałem i w jakim kontekście to powiedziałem. Zawsze chcę pracować, także szczerze… nie wiem, co mam odpowiedzieć, naprawdę. Mogę jedynie powiedzieć, że faktycznie przeszedłem rozwód i pracowałem wtedy pewnie nawet więcej, niż chciałem. (śmiech) No a poza tym mam teraz dziecko, więc wiecie…
Czyli musisz tyle pracować?
Muszę pracować, ale to nie znaczy, że biorę wszystko jak leci. Z pewnością chcę, żeby to była dla mnie jakaś inspiracja. Zawsze lepiej jest coś przeczytać i pomyśleć: "o, wow!". Lubię takie projekty, zdecydowanie. Poza tym wydaje mi się, że nigdy do końca nie wiesz, jak to będzie w rzeczywistości, masz tylko to swoje początkowe wrażenie. Możesz pojawić się na planie i nagle się okazuje, że to zupełnie nie sprawia takiego wrażenia, jakie miałeś, czytając po raz pierwszy scenariusz czy prowadząc pierwsze rozmowy na ten temat. I sobie myślisz: "ech, to będą trzy miesiące nudów".
Ale nawet kiedy to się zdarza – co jest rzadkie, ale czasem się zdarza – stwierdzam, że podjąłem się tej odpowiedzialności i w porządku, mogę sprawić, że to będzie dla mnie interesujące. Uważam, że jeśli przyjmujemy pracę, podejmujemy się pewnej odpowiedzialności. A przecież może też się zdarzyć, że coś do nas przemówi, a dwa tygodnie później stwierdzamy: "ech, rozumiem, czemu wtedy mi się to spodobało". To może być na przykład reakcja na koniec pracy, którą miałem wcześniej. Może mi się wydawać, że potrzebne jest mi teraz dokładnie coś takiego, kiedy tak naprawdę przydałoby mi się trochę odpoczynku i zatrzymanie się na sekundę.
Także cały czas w jakimś sensie zmagasz się z różnymi swoimi efemerycznymi stanami emocjonalnymi. Co moim zdaniem jest tak czy siak bardzo ważne w pracy, którą wykonujemy. Ale to nie są stałe stany – to może być coś delikatnego i to może być też…
…jak zmiennokształtność?
(śmiech) To może być jak zmiennokształtność. Tylko w przypadku nas, aktorów, to wygląda trochę inaczej, bo możemy wybierać, w kogo się przemienimy, w przeciwieństwie do tych biednych pań, które w podbramkowych sytuacjach przemieniają się w osoby znajdujące się obok. Zabawne, bo kiedy robiłem wywiady w Ameryce, dosłownie każdy dziennikarz mnie pytał: "OK, to gdybyś mógł, w kogo byś chciał się przemienić?". A ja do nich: "to zabawne, że prezentujecie to w taki sposób, jakbym mógł tego chcieć i jakbym miał wybór". Bo w serialu chodzi właśnie o to, że te kobiety nie mają nad tym kontroli, one są przez to dotknięte i cierpią z tego powodu.
Poza tym wydaje mi się, że kiedy znajdziesz się w grupie ludzi, którzy są mądrzejsi od ciebie, starasz się grać mądrzejszego, niż jesteś; kiedy znajdziesz się w grupie ludzi, którzy są fajniejsi od ciebie, starasz się grać fajniejszego, niż jesteś. To jest coś, co wydaje mi się interesujące – idea, że wszyscy z czasem trochę się przemieniamy tak czy siak. I można to połączyć z byciem aktorem.
Można zapytać, czemu aktorstwo w ogóle istnieje – nie jako praca, ale jako zdolność. Czemu mamy w sobie taką umiejętność, by doświadczać uczuć innej osoby, wejść w czyjeś buty i próbować sobie wyobrazić, jak to jest być tym kimś, na zasadzie "jak ty byś się w tym poruszał, co ty byś pomyślał na ten temat"? Czemu to w ogóle istnieje? Swego rodzaju artystycznym produktem ubocznym tego jest aktorstwo – jako praca. Ale jesteśmy stworzeniami, które potrafią się zmieniać, czyż nie? Potrafimy się zmieniać i czasem ciężko nam przy tym twardo stąpać po ziemi, być silnymi i rzeczywiście trzymać się tego, w co wierzymy. Bo ta osoba mówi coś, co brzmi przekonująco, i tamta osoba też mówi coś, co brzmi przekonująco. I nagle już sami nie wiemy, w co wierzymy.
W tym roku opublikowałeś swój drugi album, "The Nomad". Czy muzyczna część Twojej kariery jest dla Ciebie równie ekscytująca co aktorska?
Zawsze jest to dla mnie ekscytujące. Znaczy… cóż, nie jest to ekscytujące, jeśli piosenki nie są za dobre. (śmiech) Ale jeśli napisałem dobre piosenki, to pewnie, że się tym ekscytuję. Ale ja po prostu kocham robić muzykę, więc zawsze będę to robić.
Co było dla Ciebie główną inspiracją w przypadku tego albumu?
Cóż, na pewno rozpad mojego małżeństwa, który miał miejsce w 2015 roku. Napisałem wtedy parę piosenek. Ale to nie jest jakiś smutny, nieszczęśliwy album, nie bójcie się go. W pewnym momencie wiedziałem już, że uda mi się to przetrwać i wszystko będzie w porządku, i wydało mi się ważne, aby to też wstrzyknąć w opowieść, jaką jest ten album. Było więc w tym też jakieś poczucie optymizmu i refleksji, dlaczego to wszystko się zdarzyło. Także to nie jest tak, że siedziałem tam jak ofiara i tylko żaliłem się, o, jaki biedny ja. Ale tak to się zaczęło.
A jak Ci się podoba soundtrack "The Innocents"? Bo jest całe mnóstwo przeróżnej muzyki.
Myślę, że muzyka w serialu jest fantastyczna!
Pomagałeś coś wybierać?
Nie, nie. I dobrze, że tego nie robiłem. Nie znałem nawet wielu z tych artystów ani kompozytora. Siedziałem tylko, słuchałem i myślałem sobie: "wow, ta muzyka jest rewelacyjna!". Naprawdę niezwykła, bardzo emocjonalna i mądra.
To ciekawe, że wybrano tyle muzyki indie i starszych kawałków do młodzieżowego serialu.
Uwielbiam rozmawiać z naszym reżyserem o muzyce i o tym, jak ją wybierano. Kocham muzykę i film, i seriale. Nie podoba mi się pomysł, żeby muzyka miała być czymś, czego nie zauważasz. Ludzie często mówią, że to problem, jeśli oglądasz film czy serial i zauważasz muzykę. Ja myślę dokładnie odwrotnie: chcę dostrzegać muzykę i ją czuć.
Pamiętam, jak rozmawiałem o filmie "Jackie", w którym Natalie Portman grała Jackie Onassis. Ten film ma naprawdę rewelacyjną muzykę! Nie pamiętam, kto był kompozytorem, ale to była kobieta [Mica Levi – red.]. Ta muzyka jest naprawdę orkiestrowa, ale to brzmi jak taka mała orkiestra kameralna albo jak jedna sekcja na jedenaście instrumentów. I jest to bardzo odważne i bezpośrednie, i po prostu, kurcze, efektowne! I takie piękne, i mocne! To dla mnie perfekcyjny soundtrack, naprawdę go kocham.
Mówię o "Jackie", bo w przyszłym roku chyba będę reżyserować w domu film. I to jest styl, którego chciałbym spróbować, zobaczyć, jak to jest, zrobić filmowy świat z taką odważną muzyką. Bo czemu nie? Skoro wybiera się dobrych aktorów, muzykę też można wybrać dobrą.
'A propos nowych projektów, teraz w amerykańskiej telewizji powstaje serialowa wersja "Tajemnic Los Angeles". Myślisz, że ta historia sprawdzi się jako serial?
To zależy, ale pewnie, czemu nie. Materiał źródłowy jest fantastyczny, a cała reszta będzie zależeć już od tego, jak to zrobią. Ale oczywiście, jestem ciekaw, co z tego wyjdzie.
Wróćmy jeszcze do Skandynawii. Czy będąc w Norwegii, miałeś czas sprawdzić lokalne atrakcje – pooglądać fiordy albo iść na ryby? Jak długo tam w ogóle byliście?
Byliśmy tam przez jakieś cztery, pięć tygodni, ale dużo pracowaliśmy. Pracowaliśmy codziennie, przez cały dzień, także oglądałem głównie to, co akurat filmowaliśmy.
To był Twój pierwszy raz w Norwegii?
Tak.
I jak Ci się podobało?
O, to było coś przepięknego! Po prostu wspaniałego. Było to też dla mnie o tyle interesujące, że zawsze chciałem spędzić trochę czasu w Skandynawii. Coś mnie tam przyciągało, choć nie jestem w sumie pewny co.
Może masz w sobie wikinga?
To może być mój wewnętrzny wiking, pewnie. Poza tym wcześniej w zeszłym roku zrobiłem w LA film ze szwedzkim reżyserem, potem występowałem w "Domino" Briana De Palmy razem z Carice [van Houten – red.], moją dziewczyną, która kręciła część swoich scen w Kopenhadze. Byłem tam z nią, a potem wylądowałem w Norwegii z "The Innocents". (śmiech) Także nagle, w krótkim czasie, pojawiły się w moim życiu powiązania z tymi trzema krajami. Było to naprawdę zachwycające i chętnie bym tam wrócił.
A najchętniej bym spędził trochę czasu, rozglądając się po Norwegii. Jedną z najlepszych, ale i najgorszych rzeczy, kiedy coś filmujesz, jest to, że możesz z tego wycisnąć tyle, ile się da. Nie ma czasu na zwiedzanie i bycie turystą. Ale bardzo chciałbym tam wrócić.
Powiedz jeszcze na koniec o tym filmie, który będziesz reżyserował. To Twój reżyserski debiut?
Nazywa się "Poor Boy" i jest oparty na sztuce, którą zrobiliśmy w 2009 roku. Na razie jeszcze jesteśmy na etapie zbierania pieniędzy i doprowadzania tego do skutku.
W całości będzie dziać się w Melbourne?
Tak, tak, wszystko w Melbourne. Autorem oryginalnej sztuki jest Matt Cameron, który także napisał nasz scenariusz. Grałem w tej sztuce, ale jej nie reżyserowałem. Teraz będę grać i reżyserować.
Serial "The Innocents" z Guyem Pearce'em jest dostępny w serwisie Netflix.