Ciemno wszędzie, nudno wszędzie. "Ozark" – recenzja 2. sezonu serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
30 sierpnia 2018, 22:02
"Ozark" (Fot. Netflix)
Wybory niosą ze sobą konsekwencje. Niby prosta zasada, ale w 2. sezonie "Ozark" wszyscy przyswajają ją bardzo opornie, co zwykle ma dla nich kiepskie skutki. A jak z widzami? Recenzujemy bez spoilerów.
Wybory niosą ze sobą konsekwencje. Niby prosta zasada, ale w 2. sezonie "Ozark" wszyscy przyswajają ją bardzo opornie, co zwykle ma dla nich kiepskie skutki. A jak z widzami? Recenzujemy bez spoilerów.
Nie byłem wielkim fanem "Ozark" przed rokiem i pewnie nim już nie zostanę. Daleko mi jednak do wieszania psów na tej produkcji. Ot, serial z nieco wyższych rejonów netfliksowego średniactwa – ani tak dobry, jak chcieliby ci zestawiający go z "Breaking Bad" (bądźmy poważni), ani szczególnie zły. Nieźle zagrany, ładnie sfilmowany, potrafiący wciągnąć w gęstą atmosferę kryminalnego Missouri i w miarę skutecznie przykuć do ekranu. O kontynuacji można by powiedzieć to samo, gdyby nie kilka "ale".
Zanim jednak do nich dojdziemy, słowo wstępu. Jak pewnie pamiętacie, poprzedni sezon kończyliśmy z przytupem, gdy współpraca między meksykańskim kartelem, a Snellami, w której pośredniczył Marty Byrde (Jason Bateman), stanęła na krawędzi noża. Nową serię otwieramy dokładnie w tym samym punkcie, co oznacza, że nasz bohater ma na głowie całą masę problemów do rozwiązania. Nie będzie żadnym spoilerem, jeśli napiszę, że będą mu one towarzyszyć praktycznie bez przerwy – to stan, do którego w "Ozark" można już było przywyknąć.
Choć tym razem kłopoty Marty'ego będą nieco innego rodzaju, bo nie chodzi już tylko o samodzielne pranie narkotykowych pieniędzy, ale wprawienie w ruch całego biznesu poprzez prężnie działające rzeczne kasyno. Oczywiście tego nie da się tak po prostu uruchomić, zatem nasz bohater i aktywnie pomagająca mu żona, Wendy (Laura Linney), będą mieli pełne ręce roboty. A to z lokalnymi politykami, których czasem trzeba postraszyć, a kiedy indziej pogłaskać, a to z różnego rodzaju gangsterami, a to z depczącym im po piętach FBI. O meksykańskich zwierzchnikach, którzy przysłali do Missouri swoją pełnomocniczkę (idealnie wpisująca się w rolę bezwzględnej prawniczki Janet McTeer), nawet nie wspominając.
Sprawy są więc bardziej złożone niż poprzednio, ale w praktyce schemat fabularny nie zmienia się ani na jotę. Marty i Wendy rozwiązują jeden "nierozwiązywalny" problem, a zaraz na jego miejsce pojawiają się dwa następne. Jak nie trzeba urabiać wszelakich decydentów, to pilnować wyjątkowo napiętych stosunków na linii żądni krwi Meksykanie – uparci jak osły Snellowie. Jak nie unikać krążących coraz bliżej federalnych (w osobie znanego nam Agenta Petty'ego), to kontrolować niepewnych współpracowników. A przecież są jeszcze Charlotte (Sofia Hublitz) i Jonah (Skylar Gaertner), którzy różnie odnajdują się w nowej rodzinnej rzeczywistości. O ile w przypadku Byrde'ów można jeszcze w ogóle mówić o rodzinie.
Ta ostatnia kwestia przewija się przez cały sezon obok pytań o to, jak daleko mogą się posunąć nasi bohaterowie (liczba mnoga użyta nieprzypadkowo). Dylematy, przed jakimi stają Marty i Wendy, są poważniejsze, ich decyzje straszniejsze w skutkach, a granica, jakiej wydawało się, że nie mogą przekroczyć, ciągle się przesuwa. Ich stopniowe pogrążanie się w mroku jest jednak dość przewidywalne i… nudne. "Ozark" nie odkrywa Ameryki w kwestii przyzwoitych ludzi, którzy postanowili zignorować moralne wątpliwości i zwykłą ludzką przyzwoitość, choć czasami się tak zachowuje, każąc nam przeżywać każdy kolejny krok bohaterów ku ciemności, jakby to było coś wyjątkowego. Drodzy państwo, takie rzeczy mogły ujść na sucho rok temu, teraz to już musztarda po obiedzie.
Ścieżka, jaką podążają Marty i Wendy, idzie zatem dokładnie tym samym tropem, jaki znamy z 1. sezonu, ale trzymając się zasady każdego sequela, wedle której wszystko ma być "bardziej". No i z odcinka na odcinek rzeczywiście jest, co przez chwilę ciekawi, ale szybko robi się monotonne. Przed popadnięciem w kompletną rutynę ratują główny wątek zmieniające się relacje Marty'ego i Wendy, oraz ich podejście do zaistniałej sytuacji. Wzrastająca pewność siebie kobiety i odwrotna reakcja jej męża w pewnym stopniu przełamują dotychczasowe serialowe schematy (choć bez szału z tym – polityczna kariera Wendy to klisza na kliszy), dając nam coś bardziej intrygującego. Przede wszystkim jednak pozwalają wreszcie błysnąć Laurze Linney, bo szkoda było patrzeć, jak tego kalibru aktorka się poprzednio marnowała.
Pytanie tylko, czy to wystarczy, by utrzymać nasze zainteresowanie na przestrzeni wszystkich dziesięciu odcinków? Niekoniecznie, przynajmniej jeśli oczekujemy czegoś więcej, niż tylko beznamiętnego zaliczania kolejnych punktów scenariusza. Z ich odhaczaniem twórcy radzą sobie bez zarzutu, prowadząc nas za rękę z punktu A do punktu B, ale gdy trzeba wejść nieco głębiej, robi się problem. Dziwi to o tyle, że bohaterowie "Ozark" to chodzące materiały do psychoanalizy, a serial jakimś cudem zamienia je w wyjątkowo nieciekawe postaci.
W gruncie rzeczy jedynym, czego twórcy nie unikają, to złowieszcze mówienie o wyborach, które niosą ze sobą konsekwencje. A skoro tak, to chyba mamy prawo oczekiwać, że ujrzymy te konsekwencje na ekranie, czyż nie? Sęk w tym, że w "Ozark" mają one jedynie fizyczny wymiar – posuwają naprzód fabułę, ale absolutnie do niczego nie prowadzą samych bohaterów. Przez to otrzymujemy sezon wypchany wydarzeniami, lecz sprawiający wrażenie sztucznie rozdętego i pustego w środku. Coś w tej kwestii zmienia się właściwie dopiero pod sam koniec, ale wówczas bardziej niż na znaczeniu tego, co się dzieje, skupiałem się na pytaniu: czemu tak późno?
Wcześniej natomiast brnąłem przez kilka godzin wyjątkowo ponurej i depresyjnej historii, która nie miała wiele do zaoferowania poza mrokiem. Dosłownie rozumianym, bo serial pogłębił swoją monochromatyczną estetykę względem 1. sezonu. Rozumiem, że robi to odpowiednio posępny klimat i odnosi się bezpośrednio do tematyki, ale w końcu staje się niedorzeczne. Serialowy świat składa się niemal wyłącznie z czerni, granatu i ciemnej zieleni, a twórcy w znikomym stopniu korzystają z pięknych okoliczności przyrody, w jakich toczy się akcja. Po obejrzeniu można wręcz pomyśleć, że nad Missouri nigdy nie świeci słońce, a mieszkańcy nie mają w zwyczaju zapalać świateł.
Oczywiście intensywne wpatrywanie się w panujące na ekranie egipskie ciemności, by cokolwiek w nich dostrzec, nie stanowiłoby większego problemu, gdyby serial wynagradzał je soczystą historią. Nie nazwałbym tak jednak ani głównego wątku Byrde'ów, ani towarzyszących mu pobocznych historii ich dzieci, Ruth Langmore (Julia Garner) czy Rachel Garrison (Jordana Spiro).
Każda z nich cierpi albo na niedopracowanie (Jonah), albo koszmarną schematyczność (Charlotte, Rachel), albo rozciąganie w nieskończoność banalnego motywu (Ruth). Szkoda mi zwłaszcza tej ostatniej, bo to jedyna bohaterka, która mocno wybijała się ponad przeciętność w 1. sezonie – tu wepchnięto ją w sidła przewidywalnej relacji ze zwolnionym z więzienia ojcem (Trevor Long) i kompletnie podcięto skrzydła.
Niestety, ale to samo można powiedzieć właściwie o każdym bohaterze serialu. Nie wiem, może to panująca w Krainie Ozark ponura atmosfera tak na wszystkich wpływa, ale o ile poprzednio podskórnie wyczuwało się towarzyszące wydarzeniom napięcie, tak teraz rozpłynęło się ono niczym mgła nad tutejszym jeziorem. Niby scenarzyści gimnastykują się, by ciągle czymś nas zajmować (czasem aż za bardzo, 7. odcinek to czysty absurd), ale najczęściej nie wychodzą poza oklepane standardy. Czyli albo kogoś zabiją, albo zagrożą, że to zrobią. Emocje jednak wyparowały, nawet w najbardziej dramatycznych scenach. Tak jakbyśmy nagle przerzucili się z historii o rozpaczliwej walce o życie, na taką o problemach przy zakładaniu kasyna w Missouri. Ciekawe skąd się to wzięło?
Nie zrozumcie mnie źle – 2. sezon "Ozark" to, pomimo w kliku przypadkach nietrafionych decyzji scenarzystów, konsekwentny krok w historii Byrde'ów (z pewnością nie ostatni), który fani serialu pewnie i tak pochłoną raz-dwa. Z mojego punktu widzenia można by go jednak skondensować w zgrabnie opowiedziany dwugodzinny film i absolutnie niczego byśmy nie stracili. Ba, całość zyskałaby na tempie i wyrzuceniu mnóstwa zbędnych wątków, a może i twórcy mając znacznie ograniczone możliwości, byliby bardziej skorzy do prezentowania najlepszych stron serialu. Bo to nie tak, że "Ozark" nie posiada zalet. Pokazuje je jednak zbyt rzadko, zwłaszcza w stosunku do czasu, jaki trzeba mu poświęcić.
Premiera 2. sezonu "Ozark" w Netfliksie 31 sierpnia.