"Castle" (4×15): Zapnijcie pasy, ostra jazda czeka
Andrzej Mandel
15 lutego 2012, 22:04
"Pandora" jest pierwszą częścią dwuodcinkowego epizodu "Castle". Zaczyna się porządnym morderstwem, a potem napięcie rośnie, a trupy znikają. Spoilery.
"Pandora" jest pierwszą częścią dwuodcinkowego epizodu "Castle". Zaczyna się porządnym morderstwem, a potem napięcie rośnie, a trupy znikają. Spoilery.
O ile na poprzedni odcinek, "The Blue Butterfly" wybrzydzałem, o tyle do 15. odcinka 4. sezonu, zatytułowanego "Pandora", nie mam jak się przyczepić (chyba że o drobiazgi, ale ja sobie nimi nie zaprzątam głowy). Akcja zawiązuje się w momencie, w którym zostaje popełnione morderstwo, a morderca jest nam znany od razu. Nie tak jak w innych odcinkach "Castle".
Sprawa robi się bardzo tajemnicza, gdy znika denat, a morderca wychodzi sobie z 12. posterunku jakby szedł z domu po chleb. A gdy Castle i Beckett podążają jego tropem, nagle znajdują samych siebie w czarnych workach na głowie.
Bynajmniej nikt nie chciał ich jednak zabić. Trafiają do tajnej bazy CIA w Nowym Jorku, w której Rick spotyka starą przyjaciółkę, Sophie (Jennifer Beals). Ta natychmiast wprowadza napięcie między nim a Kate – co nie jest jedynym powodem do stresu, bo ku zaskoczeniu Castle'a Alexis (Molly Quinn) podjęła praktyki w zespole medycyny sądowej pod nadzorem Lanie (Tamala Jones). Co jakoś specjalnie go nie ucieszyło.
To wszystko to tylko niewielka część tego, co w odcinku się dzieje. Tempo jest takie, że chwilami można się poczuć jak na kolejce w wesołym miasteczku, a trup ściele się gęsto (jak na "Castle"). Razem otrzymujemy emocjonujący odcinek, który jest świetnym wstępem do następnego – "Linchpin".
A ja mam nauczkę, aby musząc wyjść z domu, nie włączać serialu na zasadzie "zobaczę pierwsze pięć minut i jak wrócę, to dokończę", bo w efekcie przykuło mnie do ekranu i spóźniłem się dosłownie wszędzie…