Wszystko, czego nie musimy wiedzieć o seksie. "Wanderlust" — recenzja serialu BBC z Toni Collette
Kamila Czaja
6 września 2018, 22:03
"Wanderlust" (Fot. BBC)
Dobra obsada, BBC, seks w teorii i praktyce. Aż dziw, że serial skupiony głównie na pożądaniu może wywoływać tak letnie uczucia jak "Wanderlust".
Dobra obsada, BBC, seks w teorii i praktyce. Aż dziw, że serial skupiony głównie na pożądaniu może wywoływać tak letnie uczucia jak "Wanderlust".
"Wanderlust", adaptacja sztuki Nicka Payne'a, który sam zajął się scenariuszem, przyjęła nie najlepszy model promocji. Przed premierą można się było dowiedzieć, że Toni Collette ("United States of Tara", "Hostages") jako pierwsza kobieta odegra orgazm w BBC i że czeka nas wyjątkowo seksowny, odważny telewizyjny seans. A chociaż wokół seksu kręci się w "Wanderlust" wszystko, to zupełnie nie powinno się oczekiwać tu jakichś wielkich skandali i przełamywania tabu.
Owszem, w pilotowym odcinku opowieści o rodzinie Richardsów dostajemy przeplatające się sceny, w których syn opowiada koleżance, że przyłapał matkę na masturbacji, a w tym samym czasie znajoma relacjonuje jego ojcu, jak zastała w podobnej sytuacji ich wspólnego kolegę z pracy. Scen erotycznych też jest dostatek. Ale "Wanderlust" to w gruncie rzeczy dość powolnie rozwijający się rodzinny komediodramat, gdzie poprzez kwestie związane z seksem twórcy chcieliby chyba poruszyć też inne problemy.
Udaje się to różnie. Główny wątek, czyli poczynania zgodnego, ale znudzonego swoim seksualnym pożyciem małżeństwa Joy (Collette) i Alana (Steven Mackintosh, "Luther", "The Halcyon"), wbrew zakładanej rewolucyjności nie wnosi zbyt wiele. Z góry można założyć, że wraz z kłopotami między parą od razu pojawią się okazje do skoków w bok. I chociaż to, jak Joy i Alan podchodzą do zdrad, jest pewnie dość rzadkie, to nie należy przypisywać fabule nadmiernej niekonwencjonalności.
Możliwe, że z czasem twórcy "Wanderlust" ciekawie poprowadzą ten wątek i znajdą sposób na psychologiczne pogłębienie głównych bohaterów. Niewykluczone, że kolejne odcinki przyniosą jakieś przełomowe wnioski na temat złożonych relacji między seksem i miłością, na dodatek na różnych etapach życia, bo mamy tu też perypetie wkraczających w dorosłość dzieci Richardsów, Toma (Joe Hurst) i Naomi (Emma D'Arcy), chociaż póki co ledwie zasygnalizowane.
Richardsowie zostali dobrze zagrani – zwłaszcza Joy, bo Collette świetnie balansuje między profesjonalizmem terapeutki, lękiem osoby, która niedawno przeżyła poważny wypadek drogowy, i całą paletą emocji związanych z mężem i seksem. Scenariusz na razie nie pozwala jednak pokazać pełnych możliwości tkwiących w historii o tej rodzinie. Za to ciekawiej i subtelniej wypada drugi plan.
W kilku zaledwie scenach sąsiedzi Richardsów, Rita (Anastasia Hille, "The Missing") i Neil (Jeremy Swift, "Downton Abbey") zafascynowali mnie bardziej niż główni bohaterowie. Mocno wciągające są też sceny prowadzonej przez Joy terapii. W pilotowym odcinku w pamięć zapadł mi przede wszystkim James (Andy Nyman) i jego długie momenty ciszy. Jako że Joy woli mieć niewielu klientów, za to regularnie, to pewnie z czasem i o uczestnikach terapii widz dowie się więcej.
"Wanderlust" ogląda się całkiem przyjemnie, bo aktorzy podnoszą średnią fabułą co najmniej o jeden poziom. Dobry jest też dynamiczny montaż, łączący równoległe sceny i elegancko wprowadzający retrospekcje. Chwilami jednak sporo tu "wypełniaczy", przy których w tle wybrzmiewają piosenki, jakbyśmy mieli do czynienia z przełomowymi scenami. Z kolei te sceny, które miały być przełomowe, przechodzą trochę bez efektu.
Jak dowiadujemy się ze słownikowej definicji zamieszczonej na planszy tytułowej, "wanderlust" oznacza silne pragnienie lub impuls do wędrówki. Jedni bohaterowie "wędrują" więc między partnerami, inni między różnymi życiowymi sytuacjami czy etapami dojrzałości. I wędruje też sam serial, który przez to żadnemu wątkowi nie poświęca wystarczająco dużo uwagi, by widz naprawdę mógł się zaangażować. A jeśli na czymś twórcy skupiają się odrobinę dłużej, to niekoniecznie na tym, co najciekawsze.
Payne napisał między innymi scenariusz do filmu stanowiącego adaptację prozy Juliana Barnesa "The Sense of an Ending" (2017). Tam przy genialnej obsadzie coś ewidentnie zawiodło, a film zamiast refleksji przynosi nudę. Być może przy "Wanderlust", pracując na własnym tekście, Payne osiągnie lepszy efekt, zwłaszcza że jest tu potencjał nie tylko w aktorach, ale i postaciach – ich lękach, utknięciu w marazmie oraz próbach przełamania impasu.
Nie wykluczam, że kiedy za parę tygodni cały sześcioodcinkowy sezon pojawi się na Netfliksie, to jeszcze sprawdzę, co było dalej. Pilotowy odcinek nie zachęcił mnie jednak wystarczająco, żebym chciała co tydzień czekać na kolejną odsłonę łóżkowych perypetii Richardsów i ich znajomych.