Były to czasy najlepsze, były to czasy najgorsze. "Kroniki Times Square" — recenzja 2. sezonu
Marta Wawrzyn
9 września 2018, 22:02
"Kroniki Times Square" (Fot. HBO)
Najatrakcyjniejszy z przedsionków piekła powraca i jest właściwie taki jak ostatnio, a jednak całkowicie odmieniony. Recenzujemy 2. sezon serialu "Kroniki Times Square" od HBO.
Najatrakcyjniejszy z przedsionków piekła powraca i jest właściwie taki jak ostatnio, a jednak całkowicie odmieniony. Recenzujemy 2. sezon serialu "Kroniki Times Square" od HBO.
Ubrana w obcisły biały kostium i narzucone na niego od niechcenia futerko Eileen (Maggie Gyllenhaal) idzie tanecznym krokiem przez miasto, na ulicach leżą tony śmieci, w tle słychać Barry'ego White'a, który zaczyna recytować "Let the Music Play". Kamera śledzi byłą prostytutkę aż do klubu disco, gdzie, jak się okazuje, zadomowili się już nasi dobrzy znajomi, a za barem stoi niejaki Vincent Martino (James Franco), w porządnym garniturze, z fryzem 'a la członkowie Bee Gees i oczywiście porządnymi wąsiskami. "No, no, popatrzcie tylko!" – mruga do Eileen, ogarniając ją zachwyconym spojrzeniem. "I nawzajem. Popatrzcie na nas!" – odpowiada ona z miną królowej wszechświata, a my mamy poczucie, że oto oglądamy dwójkę ludzi, którzy mają pełne prawo być z siebie dumni.
Fantastycznie wyreżyserowana sekwencja, którą rozpoczyna się 2. sezon "Kronik Times Square" (a którą znacie już z tego zwiastuna, tylko w poszatkowanej wersji), mówi wszystko, co potrzebujemy wiedzieć o zmianach, jakie zaszły, kiedy nie mieliśmy okazji tych ludzi podglądać. Kończy się rok 1977. Przemysł porno to już nie ukradkowe kręcenie lodów gdzieś na zapleczu, a kulturowy mainstream. Na filmach, które stają się coraz ambitniejsze, zarabia się miliony. Aktorki zaczynają być reprezentowane przez agentów. To zupełnie nowy świat. Świat, w którym jedni zyskują, a drudzy zaliczają upadki, nie potrafiąc dostosować się do jego prawideł.
W czterech odcinkach 2. sezonu, które widziałam, twórcy serialu, David Simon i George Pelecanos, pozwalają błyszczeć przede wszystkim kobietom. To one stoją na czele dekadenckiej rewolucji, jaka dokonuje się w Ameryce. Eileen, wciąż nazywana przez branżę Candy, reżyseruje, produkuje i sięga po coraz bardziej artystyczne pomysły, Lori (Emily Meade) i Darlene (Dominique Fishback) wyrabiają markę jako aktorki, Abby (Margarita Levieva) z dobrego ducha przemienia się w prawdziwą aktywistkę. Pojawiają się kolejne wyraziste postacie kobiece (najciekawsze grają Alysia Reiner, czyli Fig z "Orange Is the New Black", i polska aktorka Dagmara Dominczyk), powraca także Ashley (Jamie Neumann) w nowej wersji. Można odnieść wrażenie, że cały ten biznes porno to kolejny świat, którym rządzą baby.
I tak, to prawda, że układ sił znacząco się zmienił, ale co jakiś czas każdej z bohaterek ktoś boleśnie przypomina, gdzie tak naprawdę jest jej miejsce i że niekoniecznie na górze. Ale choć sprawy absolutnie nie są proste, a moralność czarno-biała — tak to w serialach Simona i Pelecanosa już bywa — gwarantuję, że poczujecie satysfakcję, patrząc, jak życie potraktowało wykorzystujących dziewczyny w 1. sezonie alfonsów, na czele z C.C. (Gary Carr) i Larrym Brownem (Gbenga Akinnagbe). Scenarzyści musieli się dobrze bawić, biorąc na nich odwet, i Wy też zaśmiejecie się nie raz, nie dwa, oglądając ich zagubienie w tym nowym wspaniałym świecie, gdzie zwyczajnie nie ma dla nich miejsca.
Ale nie tylko ich historie wypełnia po brzegi mniej i bardziej absurdalny humor. "Kroniki Times Square" — czyli gorzka opowieść o tym, jak to jest pracować w seksbiznesie, a więc robić najbardziej poniżającą rzecz, jaką tylko człowiek może wykonywać dla pieniędzy — w tym sezonie generalnie są serialem nieco lżejszym, bo bohaterowie po prostu mają się dobrze. Jasne, ich świat ma swoje ograniczenia, a ich sukcesy niekoniecznie są w stanie docenić ci, którzy w tym ekosystemie sami nie egzystują, ale relatywnie, przy wszystkich "ale" i w porównaniu z tym, jak wszyscy zaczynali, ich życie jest wygodne i ekscytujące jak nigdy dotąd. Czego zresztą są świadomi i o czym mówią głośno, prowadząc charakterystyczne, swobodne rozmowy, tak dobrze znane z "The Wire" czy "Treme".
Serial HBO to faktycznie — zgodnie z polskim tytułem, który lubię trochę mniej niż oryginalne "The Deuce", ale zdecydowanie bardziej niż większość tłumaczeń — kroniki pewnego miejsca i pewnego świata, który już nie wróci. W 1. sezonie poznaliśmy początki rozkwitu seksbiznesu w okolicach Times Square, teraz będziemy oglądać jego złotą erę — na tle barwnego pod każdym możliwym względem Nowego Jorku — a w ostatnim, trzecim sezonie zobaczymy upadek całego tego piekiełka i przemianę tych okolic w dobrze nam dziś znane miejsce uciech nie tyle erotycznych, ile turystycznych.
Przedsmak tego mamy już zresztą w tym sezonie w osobie niejakiego Gene'a Goldmana (Luke Kirby), miejskiego urzędnika, działającego na polecenie nowego burmistrza Eda Kocha i gotowego zrobić wiele, żeby doprowadzić Times Square i jego okolice do jako takiego ładu. Na razie jednak wygląda to jak syzyfowa praca, bo Nowym Jorkiem rządzi mafia, przestępczość i brudna forsa. Skomplikowana piramida pokarmowa, na której szczycie znajdują się nie tylko właściciele przybytków czerpiących zyski z seksu, ale też politycy, gangsterzy i policjanci, funkcjonuje jak w zegarku i dosłownie pływa w dolarach. To era rozkładu Wielkiego Jabłka, triumfu moralnej zgnilizny, napędzanych kokainą imprez, a jednocześnie wielkiej kreatywności i wyzwolenia obyczajowego, napędzającego amerykańską kulturę popularną. To najlepsza i najgorsza z epok.
Tak jak w "The Wire", "Treme" i dosłownie wszystkim, co stworzył duet Simon/Pelecanos, w "Kronikach Times Square" oglądamy prawdziwą panoramę społeczną okresu przemian ekonomicznych, politycznych, kulturowych itd.; świat żywy, autentyczny i o iście dickensowskim rozmachu. I tutaj też życie ma tendencje do zataczania kółek, a prowadzeni pewną ręką bohaterowie — znający się już teraz jak łyse konie — prędzej czy później powracają do swoich dawnych nawyków. Uśmiechniecie się, patrząc na to, jak teraz żyją i prosperują Frankie Martino (James Franco raz jeszcze), Bobby Dwyer (Chris Bauer), Chris Alston (Lawrence Gilliard, Jr.) czy Paul Hendrickson (Chris Coy), oczywiście wąsaci jak wszyscy w tamtych czasach. Niby pięć lat minęło, niby zmieniło się wszystko, a jednak ludzie pozostali tacy sami. Nawet jeśli przebrali się w nowe piórka.
"Kroniki Times Square" były i pozostają serialem ze wszech miar fascynującym, wciągającym bez reszty i tak przyjemnym w odbiorze, jak tylko może być wizyta w prawdziwym przedsionku piekła. Przypominający wielki śmietnik Nowy Jork, po którym przechadzają się wystrojeni ludzie w błyszczących butach, wygląda równie wspaniale co poprzednio — a przy tym zupełnie inaczej, bo w modzie w tym czasie minęła cała epoka. Muzycznie też serial prezentuje się zupełnie inaczej niż rok temu: dominuje disco grane przez Vince'a w Clubie 366, ale serialowa Abby, która przejęła prowadzenie Hi-Hat, dba, żebyśmy byli na czasie także jeśli chodzi o inne style muzyczne, w tym punka. Patrząc na imprezy w "Kronikach Times Square", można tylko pożałować, że to nie Simon ze swoją ekipą tworzył takie seriale, jak "The Get Down" czy "Vinyl".
Dbałość o technikalia wciąż robi wrażenie, podobnie jak to, że cały ten gigantyczny serialowy świat jest w stanie funkcjonować z taką naturalnością i wydaje się tak świeży po prostym zabiegu, jakim jest przeskok czasowy. "Kroniki Times Square" to twór wyjątkowy nawet jak na współczesną telewizję, bo ma dosłownie wszystko: stylowy wygląd, doskonale napisany scenariusz, najlepszych aktorów, klimatyczną oprawę muzyczną i unikatową treść. To kolos, którego istnienie tym bardziej zadziwia, że każdy odcinek, każda scena, każdy dialog wypakowany jest cudownymi drobiazgami, smaczkami, świadczącymi o tym, jak dobrze scenarzyści się w tym wszystkim orientują, jaką sympatią darzą tych bohaterów i jaki mają dystans do własnego dzieła.
Seriale Simona i spółki zawsze mnie zachwycały swobodą, z jaką łączyły trudną, mroczną, zaangażowaną społecznie tematykę z lekkością, humorem, zabawą podtekstami i puszczaniem oczka do fanów popkultury. I choć nic nigdy nie będzie lepsze niż "The Wire", "Kroniki Times Square" w tym sezonie umacniają swoją pozycję i potwierdzają, że zasługują na wszelkie pochwały tego świata.
2. sezon "Kronik Times Square" startuje 10 września w HBO i HBO GO. Kolejne odcinki co poniedziałek.