To nie jest kraj dla prawych ludzi. "Rojst" — recenzja finału
Kamila Czaja
15 września 2018, 18:02
"Rojst" (Fot. Showmax)
"Rojst" skończył się na własnych warunkach. Ocena finałowego odcinka zależy od oczekiwań, ale dla widzów przedkładających ponure moralne i społeczne diagnozy nad sensacyjność było w sam raz. Uwaga na finałowe spoilery!
"Rojst" skończył się na własnych warunkach. Ocena finałowego odcinka zależy od oczekiwań, ale dla widzów przedkładających ponure moralne i społeczne diagnozy nad sensacyjność było w sam raz. Uwaga na finałowe spoilery!
Jeśli ktoś spodziewał się po finale "Rojstu" fajerwerków, gwałtownych zwrotów akcji, wielkich zaskoczeń w warstwie kryminalnej, to mógł się ostatnim odcinkiem rozczarować. Jeżeli natomiast ktoś się nastawiał na domknięcie tego, co przygotowały poprzednie odcinki, na ostatnią odsłonę poprowadzoną przez twórców na własnych zasadach, często innych niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, to może być zadowolony. Wszak czasem mniej znaczy więcej. Należę do tej drugiej grupy widzów "Rojstu".
Kryminalna historia, wokół której skupiały się poszczególne wątki, zawsze wydawała mi się w serialu Jana Holoubka zaledwie pretekstem. Owszem, w finale dowiadujemy się, kto zabił Grochowiaka (Robert Czechowski) i towarzyszącą mu prostytutkę. I jak w rasowym kryminale nie brakuje tu mylenia tropów.
Zniszczony przez system opozycjonista Drewicz (Michał Kaleta) miał powody, by zemścić się za wykorzystanie jego córki, winiąc miejscowego notabla za jej samobójstwo. Dawny znajomy przewodniczącego, rzeźnik Haśnik (Marek Dyjak), pasował ze względu na miejsce zamieszkania, leworęczność i dostęp do noży. I oba rozstrzygnięcia sprawy o morderstwo mogłyby równie dobrze znaleźć się w scenariuszu.
Wykluczając w trakcie finałowego odcinka tych sprawców, scenarzyści powiązali jednak ich wątki z zabójstwem. Żona Grochowiaka, Helena (Magdalena Walach), wiedziała o wykorzystywaniu dziewczynek i o samobójstwie Justyny, a ta świadomość pchnęła ją do zlecenia zabicia męża. Z kolei dziennikarskie śledztwo w sprawie rzeźnika sprowokowało prawdziwych sprawców do zrobienia z niego kozła ofiarnego, skoro poprzedni, konkubent zabitej prostytutki, budził wątpliwości.
Na dodatek wybrana opcja, a więc zabójstwo na zlecenie wykonane przez milicjanta, Kulika (Jacek Beler), chronionego przez zakochanego w Helenie prokuratora (Ireneusz Czop), nie tylko wiąże różne osoby, które poznawaliśmy we wcześniejszych odcinkach, ale też przenosi sprawę z czysto prywatnych porachunków na poziom demoralizacji władzy.
To rozwiązanie kryminalnej zagadki nie musi moim zdaniem zaskakiwać, żeby działać. Mniej chodzi o to, kto i dlaczego zabił, a bardziej o to, że odkrycie sprawcy nic nie daje. Kto ma władzę, ten ma narrację, dokumenty, wersję oficjalną. A doświadczony miejscowy dziennikarz i jego młody kolega z Krakowa zostają ze swoją wiedzą, z wyrzutami sumienia z powodu rzeźnika i z poczuciem bezradności.
Wątek sytuacji świadków to jeden z ciekawszych motywów serialu. Piotr (Dawid Ogrodnik), widząc z ukrycia morderstwo rzeźnika, nie robi nic. Witold (Andrzej Seweryn), skonfrontowany z sytuacją, gdy na jego oczach Kulik może zastrzelić Piotra, ryzykuje postrzał, by odwrócić uwagę milicjanta.
Witold w jakimś sensie staje się bohaterem, tym, który nie zamyka oczu na zło. Bliski był wyjazdu do Niemiec, ale został. Jednak i on ma w życiorysie czas, gdy mógł tylko patrzeć na to, co dzieje się z miejscowymi Niemcami w 1945 roku, a późniejsza próba uratowania Drewicza przed więzieniem, nawet jeśli skróciła wyrok, była co najmniej dwuznaczna moralnie i zakończyła ich przyjaźń.
Tajemnice lasu wyjaśniono równolegle z zagadką kryminalną. Dobrze, że twórcy nie poszli w jakieś paranormalne wytłumaczenia. Okazuje się, że to wstrząsająca i wypierana historia, jakich wiele – i o jakich podręczniki wciąż najchętniej milczą. Bagnisty las był świadkiem śmierci zwykłych Niemców, którzy musieli ustąpić miejsca przesiedlonym Polakom, stali się ofiarami zamęczania, zemsty za zbrodnie wojenne.
Budowanie na bagnie – dosłownie, ale przede wszystkim metaforycznie – prowadzi do stworzenia miejsca pełnego krzywdy. Nierozliczone winy powracają, wpływając na życie i tych, którzy za wszelką cenę chcą wyprzeć prawdę, jak i tych, który dążą do jej odkrycia. A ten cykl powtarza się, czy chodzi o powojenne zbrodnie, czy o aktualne morderstwa.
Miasteczko pokazane w serialu wciąga jak bagno, na każdym kroku odsłaniając swoje paskudne oblicze. A potem i tak winni, o ile są wystarczająco dobrze ustawieni, unikną kary, a niewinni będą żyć ze świadomością, że nie zapobiegli złu. Mogą sobie do woli krzyczeć nocą w pustym lesie albo wpatrywać się obraz autorstwa dawnej ukochanej.
Chyba że nie wytrzymają, jak Justyna (Nel Kaczmarek) i Karol (Jan Cięciara). W finałowym odcinku są tylko w jednej mocnej scenie, ale przez cały serial ich wątek nie tylko uruchamiał inne, ale taż niesamowicie mnie wciągał sam w sobie. Klasyczna opowieść o skrzywdzonych i niezrozumianych przez dorosłych nastolatkach? Może, ale za to jak pięknie i smutno podana.
Relacja Witolda i Piotra, główny napęd serialu, okazała się z kolei nieco mniej rozbudowana, niż sądziłam. Seweryn i Ogrodnik mają zaskakująco mało wspólnych scen, a dochodzenia prowadzą często osobno. Równocześnie da się jednak uwierzyć z tę więź mentora i ucznia, bo obaj chcą tego samego, nawet jeśli starszy jest już wszystkim mocno zmęczony.
W pewnym momencie zresztą dochodzi do ciekawej zmiany ról. Piotr zaczyna zajmować się przeszłością lasu, obsesją Witolda, a Witold włącza się mocno w szukanie mordercy Grochowiaka, co wcześniej zajmowało głównie Piotra. Uzupełniają się i gdy jeden traci wiarę w sens działania, drugi nabiera motywacji. Co nie zmienia faktu, że na końcu, gdy uda się poznać prawdę, to zostaje się z nią samemu.
Rozpływanie się nad aktorstwem Seweryna i Ogrodnika to już, zasłużona, oczywistość, więc tylko podkreślę, że i Kaczmarek, i Cięciara dali sobie świetnie radę w tak utytułowanej obsadzie. Jako femme fatale świetna jest Walach. W pierwszych odcinkach stosunkowo niewiele do zagrania dostała Zofia Wichłacz jako Teresa, żona Piotra, ale przed tygodniem i w finale udało się ciekawiej tę postać poprowadzić.
Niedosyt? Na pewno w kwestii niewielkiej obecności na ekranie Piotra Fronczewskiego, który w zapowiedziach wydawał się postacią bardzo ważną, a pojawia się tylko w paru scenach. W "Rojście" nawet w małych rolach pojawili się fantastyczni aktorzy i często chciałoby się niektóre wątki poznać lepiej. Z drugiej strony, jak twierdzi w wywiadzie dla Gazety Seweryn, "Rojst" to nie tyle serial, co film, tylko dłuższy. Być może rozbudowanie tego świata w którymś momencie okazałoby się nadmierne, przez co mogłoby zaszkodzić płynności i spójności produkcji.
Poza tym jest to, co też już chyba wszyscy powiedzieli, jeden z najlepiej zrobionych seriali w Polsce. Doskonały klimat epoki, świetna ścieżka dźwiękowa, pięknie skomponowane zdjęcia Bartłomieja Kaczmarka (w finale choćby te z błąkania się Piotra po lesie). Realizacja na najwyższym poziomie.
Obyczajowe, historyczne, etyczne aspekty przeważają tu nad historią kryminalną, ale warto wyjść w oglądaniu poza schemat i zamiast żądać tego, czego się według gatunkowej szufladki oczekiwało, pozwolić się ująć tym, co powstało w wizji Jana Holoubka i jego świetnej ekipy.
"Rojst" dostępny jest na platformie Showmax.