Najlepsze i najdziwniejsze momenty gali Emmy. 10 szybkich uwag na temat tegorocznego rozdania
Marta Wawrzyn
18 września 2018, 22:16
Emmy 2018 (Fot. NBC)
Triumfujące ekipy "The Marvelous Mrs. Maisel" i "American Crime Story: Versace", parę miłych niespodzianek, a także jedno bardzo przykre zaskoczenie. Za nami 70. gala rozdania nagród Emmy.
Triumfujące ekipy "The Marvelous Mrs. Maisel" i "American Crime Story: Versace", parę miłych niespodzianek, a także jedno bardzo przykre zaskoczenie. Za nami 70. gala rozdania nagród Emmy.
Tegoroczna gala Emmy była nieco inna niż zwykle, bo przeniesiono ją na poniedziałek (a oglądalność i tak była słaba), a poza tym miała dwóch prowadzących i wydawała się być jednym długim materiałem promocyjnym "Saturday Night Live". Jeśli nie oglądacie tego programu, NBC właśnie Was z nim zapoznało i to niekoniecznie z najlepszej strony. O czym za chwilę — zanim przejdziemy do plusów i minusów, przejrzyjcie listę zwycięzców Emmy 2018.
I wybaczcie, że dzisiejsza wyliczanka jest mocno skrócona oraz napisana na kolanie. To dlatego, że miałam naprawdę mało czasu – nie uwierzycie, jak polskie pociągi potrafią teraz pędzić!
1. Tym razem prawie nic nie przewidziałam — ani ja, ani najstarsi górale
Pisząc dwa dni temu przewidywania co do tegorocznych Emmy, przez moment wahałam się, czy nie umieścić "Gry o tron" wśród seriali mających duże szanse na główną wygraną. Ale jakoś tak mi się napisało "Opowieść podręcznej" i wszyscy typowali "Opowieść podręcznej", więc stwierdziłam, że sama wyskakiwać ze smokami nie będę. Byłam zresztą święcie przekonana, że Offred i jej koleżanki opuszczą kolejną galę z tarczą. A tu taka proszę… Gilead znudził się Akademii już po roku.
Kolejne duże zaskoczenia to Emmy dla Claire Foy (ona sama wyglądała na zdziwioną, a nagrodzony reżyser "The Crown" nawet nie przyjechał na galę), Matthew Rhysa (tak, miał słabszą konkurencję niż Keri Russell, ale i tak nie sądziłam, że da radę), Thandie Newton, Petera Dinklage'a, Billa Hadera i Henry'ego Winklera, Reginy King za "Seven Seconds" (znów – sama aktorka była w szoku, że wygrała) czy wreszcie fantastycznej Merritt Wever z "Godless". Darrenowi Crissowi też nie dawałam szans w starciu z Benedictem Cumberbatchem, ale jednak marka "American Crime Story" zrobiła swoje. Oglądając ich wszystkich, czułam się kiepskim ekspertem, bo tego nie przewidziałam, ale zwykle to były miłe niespodzianki.
2. Różnorodność w teorii i praktyce
Rok temu gala przebiegała pod hasłem girl power, teraz postawiono na różnorodność — etniczną i wszelką inną. Rzut oka na nominacje tak naprawdę wystarczył, aby się zorientować, że nie jest źle. Podczas gdy #OscarsSoWhite, tutaj było widać, że telewizja w ostatnich latach daje szansę każdemu, kto ma talent, niezależnie od pochodzenia, koloru skóry, płci, orientacji seksualnej itd. Przypominali o tym nominowani i zwycięzcy.
I nie musieli o tym non stop prawić panowie prowadzący, którzy nie wiem, kiedy wypadali gorzej — kiedy rzucali suchymi żartami czy kiedy bawili się w kaznodziejów. O ile muzyczna sekwencja na otwarcie wypadła nieźle, o tyle skecz z reparacjami to typowe "SNL", czyli lepszy pomysł niż wykonanie. Podobnie jak wiele żartów, które nie zostaną zapamiętane, bo nie są tego warte. Szkoda, że nie pozwolono mówić faktom samym za siebie.
3. Michael Che i Colin Jost zawiedli — ale naprawdę zawiedli
Narzekanie na długie i nudne gale oraz bezbarwnych gospodarzy to norma. Ja staram się być wyrozumiała, bo mimo wszystko lubię tego typu imprezy. Zdaje się, że kiedyś byłam w stanie znaleźć nawet jakieś plus w występie Setha Meyersa. Duetu z "Saturday Night Live" nie jestem w stanie usprawiedliwić. Panowie byli tak nijacy, jak to tylko możliwe, nie zapamiętam z ich występu zupełnie nic, a zamiast ich monologu otwarcia wklejam poniżej reakcję Briana Tyree Henry'ego na żart pt. "15 Miles Outside of Atlanta". Tak, wiem, że to jest wyreżyserowane, ale wygląda dokładnie jak moja reakcja na większość rzeczy, które mówili Jost i Che..
4. Jest kilka zwycięstw, które naprawdę mnie cieszą
"The Marvelous Mrs. Maisel", Rachel Brosnahan, wspaniały duet Palladino i kapelusz Amy, który wyglądał jakby dostał własną Emmy. Bill Hader i Henry Winkler za "Barry'ego". Matthew Rhys i niesamowici twórcy "The Americans", których nagrodzono za scenariusz finału (i którzy dziękowali krytykom, co zawsze jest sympatyczne).
Darren Criss!!! Ryan Murphy za reżyserię pilota "Zabójstwa Versace", którego obejrzałam chyba ze cztery razy i zaraz jeszcze raz zobaczę ten wjazd do Miami. Charlie Brooker i "USS Callister". Merritt Wever i Jeff Daniels, bo ona była niesamowita w "Godless", a on dziękował nie Jezusowi, tylko koniowi (zawsze jakaś odmiana). Ach, i jeszcze John Mulaney, którego najnowszego stand-upu co prawda nie widziałam, ale poprzednie uwielbiam, zwłaszcza kiedy mówi o żonie, wyglądającej w jego żartach na bardzo rozsądną kobietę.
5. Jest też kilka przegranych, które mnie martwią
Przede wszystkim: najlepszy serial dramatyczny tego roku i jeden z najlepszych seriali ostatnich lat przegrał z cyckami i smokami. Nie mam nic do "Gry o tron", to fantastyczna rozrywka, która przekroczyła wiele granic i pokazała, że współczesna telewizja może mieć rozmach. Ale to nie "najlepszy serial", tylko "najlepszy blockbuster", co pokazał zwłaszcza 7. sezon, który zasługiwał na nagrody co najwyżej w kategoriach technicznych.
Gdyby "The Americans" zostało pokonane przez jakąkolwiek produkcję, która miała w tym sezonie coś na kształt scenariusza — choćby i "Opowieść podręcznej" — to by aż tak bardzo nie bolało. A tak naprawdę nie mam słów. Czy doczekamy czasów, kiedy Akademia Telewizyjna będzie naprawdę oglądać seriale, a nie tylko te fragmenty, które dostaje do ocenienia? Bo rozumiem, że smoki robią wrażenie nawet bez żadnego kontekstu, a żeby docenić finisz "The Americans" wypada znać całość, ale… brak mi słów.
Game of Thrones won for THAT season? pic.twitter.com/cnv24uIWia
— Alan Sepinwall (@sepinwall) 18 września 2018
Poza tym mi przykro, że przegrała zarówno Keri Russell, jak i Sandra Oh, bo obie w tym roku na Emmy zasłużyły. Szkoda mi Yvonne Strahovski, która dokonała paru cudów w 2. sezonie "Opowieści podręcznej". Żałuję, że "GLOW" przepadło całkiem — Alex Borstein jest fantastyczna w "Mrs. Maisel", ale Betty Gilpin jednak fantastyczniejsza. Podobnie rzecz się ma z "Atlantą", ale ta przynajmniej ma nagrody za zeszły sezon. Kategorie komediowe są zresztą teraz tak mocne, że być może każdego powinno się nagradzać tylko raz.
6. Zapamiętam zaręczyny i nazwisko reżysera oscarowej gali
Glenn Weiss zrobił niesamowitą, odważną rzecz — jak słusznie zauważył John Oliver, jego dziewczyna mogła powiedzieć "nie" i to by było zupełnie inne widowisko — i chwała mu za to. To był moment bardzo piękny i wdzięczny, taki, że nawet brytyjska królowa się popłakała.
7. Było sporo świetnych podziękowań
Jestem wielką fanką nietypowych podziękowań i tym razem wyróżnić chcę przede wszystkim Thandie Newton, która oznajmiła "Ja nawet nie wierzę w Boga, ale i tak jej podziękuję!", oraz Jeffa Danielsa za to, że uświadomił mnie, jak bardzo nie doceniamy końskich aktorów. Znów urocza była Merritt Wever, która kiedyś zrobiła coś naprawdę dziwnego, a teraz też wyraźnie nie była przygotowana, że pokona Penelope Cruz.
Henry Winkler wreszcie wygrał i pamiętał, aby zakomunikować dzieciom, że teraz już mogą iść spać. Darren Criss i Rachel Brosnahan bardzo ładnie wyuczyli się swoich podziękowań na pamięć, skubańcy! Matthew Rhys również, ale i tak przemawiał dość niepewnie. No i wreszcie na scenie pojawił się kapelusz Amy Sherman-Palladino, przypominając nam, jak bardzo kiedyś Akademia Telewizyjna skrzywdziła "Gilmore Girls". Dobrze, że mamy rok tych, no, reparacji.
8. Teddy Perkins w ekipie "Atlanty"!
W ciągu tych wszystkich godzin, które spędziłam z galą Emmy, nie usłyszałam ani jednego dobrego żartu ze strony prowadzących, a i inscenizowane skecze zawodziły. Ale nie zawiodła ekipa "Atlanty", która miała w swoim składzie Teddy'ego Perkinsa. A wcielił się w niego scenarzysta Ibra Ake, a nie, jak wszyscy sądzili na początku, Donald Glover.
Wyświetl ten post na Instagramie.Post udostępniony przez Shutterstock Editorial (@shutterstocknow)
9. Sandra Oh, Andy Samberg i "La La Land"
W morzu nieudanych skeczy ten wypadł całkiem nieźle. Oglądałam dwa razy, bo za pierwszym razem zapatrzyłam się w sukienkę Sandry Oh. Co zrobić, na takiej gali to i kiecki cieszą. A poza tym to jedna z kategorii, gdzie triumfowała Sherman-Palladino. Dodatkowy powód, żeby obejrzeć.
10. Szkoda, że z głównej gali wykluczono najlepszy film TV
Rok temu oglądaliśmy, jak cała ekipa "Black Mirror" odbiera Emmy za "San Junipero", w tym roku "USS Callister" przechodzi już bez takiego echa, bo zostało uhonorowane tydzień temu. Rozumiem, że takie gale warto skracać, ale to jednak powinna być jedna z głównych kategorii. Charlie Brooker co prawda i tak na scenie się pojawił, bo nagrodzono go także za scenariusz, ale do wielkiego święta "Black Mirror" — jak to sprzed roku — czegoś tu jednak zabrakło. I nie chodzi mi tylko o to, że "San Junipero" jest nie do prześcignięcia.
A jak Wam się podobała tegoroczna gala? Piszcie, komentujcie i wybaczcie skrótowe potraktowanie imprezy z naszej strony. Nie żeby zasługiwała na coś więcej.