Nieodkrywcze lekcje dla kobiet. "I Feel Bad" — recenzja nowej komedii NBC
Kamila Czaja
21 września 2018, 22:02
"I Feel Bad" (Fot. NBC)
Dobra obsada i kilka udanych żartów to za mało, by ukryć, że "I Feel Bad" nie ma na siebie wystarczająco ciekawego pomysłu. A serialowy widz nie ma dziś czasu na średniaki.
Dobra obsada i kilka udanych żartów to za mało, by ukryć, że "I Feel Bad" nie ma na siebie wystarczająco ciekawego pomysłu. A serialowy widz nie ma dziś czasu na średniaki.
"I Feel Bad" to nowa komediowa propozycja NBC. I tyle wystarczyło, żebym chciała sprawdzić, z czym mamy tu do czynienia. Stacja wypuściła w ostatnich latach komedie z ambitnym konceptem ("The Good Place"), błyskotliwe sitcomy o miejscu pracy ("Superstore"), dobrze przyjęte przez fanów powroty ("Will & Grace"), nasze ukochane letnie "Trial & Error" czy nawet za mało doceniane "A.P. Bio". A wymieniam tylko propozycje nadal emitowane (jakkolwiek w przypadku "Trial & Error" może to być myślenie życzeniowe).
Oczywiście NBC co roku wypuszcza też projekty, o których szybko zapominamy. Ale to marka, której sitcomowo nie należy pominąć, a dodatkowa zachęta to Amy Poehler wśród producentów "I Feel Bad". Tym smutniej, że w przemyślany komediowy harmonogram wchodzi tym razem serial z potencjałem, ale w praktyce po prostu średni. "I Feel Bad" to stworzona przez Aseem Batrę historia Emet (Sarayu Blue, "No Tomorrow") — matki, żony, córki, twórczyni gier komputerowych, która cały czas ma poczucie, że którąś z ról, a może i wszystkie, realizuje nieodpowiednio.
Wieczne wyrzuty sumienia, że nie dorasta do społecznych oczekiwań i własnych standardów bycia kobietą sukcesu na wszystkich planach, skłaniają Emet do szukania niekonwencjonalnych rozwiązań, a każda próba wybrnięcia z sytuacji uczy ją czegoś nowego o sytuacji kobiet, samoocenie i kompromisach. A wszystko oczywiście przy narracji bohaterki prowadzonej z offu – i chyba mało który chwyt przejadł mi się aż tak jak ten.
To właściwie tyle. Dużym mankamentem "I Feel Bad" jest bowiem brak ciekawszego pomysłu na fabułę. A przynajmniej tak wynika z dwóch odcinków wyemitowanych w ramach przedpremiery (kolejny dopiero 4 października). W pierwszym bohaterka nie chce upodobnić się do swojej matki, więc oczywiście widzimy, jak bardzo się do niej upodobania. A na koniec obowiązkowy morał. W drugim odcinku bohaterka czuje, że wszyscy cały czas czegoś od niej chcą i walczy o odrobinę czasu dla siebie.
Problemy Emet sprawią pewnie, że wiele kobiet poczuje przed ekranem, że to o nich, bo i one wpadły w tryby podobnych mechanizmów. Twórcy mogliby jednak darować sobie generalizację, bo zaraz na wstępie dowiadujemy się, że "zna to każda kobieta: czujemy się z jakiegoś powodu źle niemal każdego dnia". To dobry przykład innego mankamentu "I Feel Bad". Serial, próbując być głosem kobiet, które nie chcą wciąż czuć się źle, wrzuca je wszystkie do jednego worka.
Braki scenariuszowe mogłyby wynagrodzić widzom postacie, ale te są póki co bardziej typami ludzkimi niż ludźmi z krwi i kości. Sarayu Blue ma charyzmę i talent komediowy, więc szkoda, że nie dano jej lepszego materiału. A mąż Emet, David (Paul Adelstein, "Prison Break"), to na razie pełen dobrych chęci, nieświadomy własnej wygodnej pozycji facet, którego wciąż trzeba wspierać i uświadamiać mu sytuację.
Są też dzieci. O synu właściwie niewiele wiemy, a ocenę postaci dodatkowo utrudnia zmiana aktora po pilocie (Callana Farrisa zastąpił Rahm Braslaw). Dość anonimowy jest też niemowlak. Tylko córka, Lily (Lily Rose Silver), dostała większe szanse pokazania się w pierwszym odcinku i na razie wątek jej wychowywania w błyskawicznie zmieniającym się świecie zapowiada się na tle reszty dość ciekawie, nawet jeśli rozwiązania są dość banalne.
I jeszcze rodzice Emet. Z tym wątkiem jest problem, bo o ile chwilami ładnie pokazano różnice kulturowe wynikające z hinduskiego pochodzenia bohaterki, to zbyt często Maya (Madhur Jaffrey) i Sonny (Brian George, "The Big Bang Theory") sprowadzeni zostają do nieśmiesznych żartów, w których dziadkowie zawstydzają wnuki lub krytykują córkę. Utytułowanej na wielu polach Jaffrey chyba kazano naśladować Ritę Moreno, co daje efekt słabego kopiowania.
Twórcy chcą nam pokazać różne sfery życia Emet, więc towarzyszymy jej także w pracy, gdzie jest jedyną kobietą w męskiej branży gier. Współpracownikom poświęcono zdecydowanie więcej uwagi, niż majaczącej gdzieś w tle pierwszego odcinka przyjaciółce Emet, Simone (Aisling Bea). Chewey (James Buckley, "The Inbetweeners"), Griff (Johnny Pemberton, "Superstore"), Norman (Zach Cherry, "Crashing"), a w pilocie jeszcze Hux (Christopher Avila, "All Night") bywają zabawni w próbach zrozumienia kobiet, ale trudno tu znaleźć jakąś odkrywczość. W gruncie rzeczy to po prostu grupa nerdów rodem z "Doliny Krzemowej", tylko nudniejsza.
W "I Feel Bad" na każdy dobry żart przypada kilka słabych. Byłabym w stanie wskazać zaledwie parę momentów, które naprawdę mnie rozbawiły. Najczęściej miały związek z aluzjami do popkultury, więc bez znajomości "Law & Order" czy hitów Beyonce i te żarty mogą nie wypalić. Jest tu też parę ostrzejszych dowcipów, część udanych (jak ojciec Emet próbujący sprostać feministycznym formom językowym czy obrazowa analogia między zdradzaniem męża z innym mężczyzną a "zdradzeniem" go z luksusowym domem sąsiadów).
Jednak większość żartów za bardzo kręci się wokół stereotypowych wojen płci, typowych nieporozumieniach międzypokoleniowych i innych tego rodzaju "oryginalnych" idei. Wszelkie rozmowy o feminizmie brzmią w "I Feel Bad" jak coś, co słyszeliśmy milion razy, a zyskaną przez bohaterkę wiedzę podkreśloną na koniec każdego odcinka z góry da się przewidzieć.
Jeśli chce się zobaczyć serial o problemach wielopokoleniowej rodziny, to lepiej sobie puścić "One Day at a Time". Jeżeli ktoś chce zgłębiać paradoksy dzisiejszego feminizmu, to pod ręką jest "Crazy Ex-Girlfriend". "I Feel Bad" marnuje dobrych aktorów i potencjalnie ważny temat. Oferuje średni scenariusz, zbyt przywiązuje się do niezbyt ciekawej formy, a poza tym zniechęca niekorzystną proporcją kilku żartów świetnych do tych najwyżej średnich (większość) lub wręcz całkiem słabych.
Nowy serial NBC to krok w tył. Chwilami miałam wrażenie, że oglądam jakiś sitcom sprzed paru ładnych lat, tradycyjny, chociaż bez śmiechu z puszki. A przez większość czasu po prostu nie miałam żadnych szczególnych wrażeń. Można oglądać "I Feel Bad" bez wstydu, bo to nie poziom niektórych komedii rodem z CBS. Ale jeśli w kolejnych odcinkach serial nie znajdzie na siebie ciekawszego pomysłu i nie pogłębi postaci, to szkoda czasu.