Plastikowy "Magnum" na plastikowe czasy — recenzja nowej wersji kultowego serialu
Marta Wawrzyn
27 września 2018, 19:33
"Magnum" (Fot. CBS)
Kiedyś urokliwy procedural z wąsatym jegomościem w kwiecistej koszuli, dziś miks pościgów, strzelanin i wybuchów w plastikowej oprawie. "Magnum" to kolejny serial z dzieciństwa, który nam zepsuto.
Kiedyś urokliwy procedural z wąsatym jegomościem w kwiecistej koszuli, dziś miks pościgów, strzelanin i wybuchów w plastikowej oprawie. "Magnum" to kolejny serial z dzieciństwa, który nam zepsuto.
Dokładnie dwa lata temu telewizja CBS zniszczyła "MacGyvera", serial najbardziej kultowy z kultowych dla wszystkich dzieci wychowanych w Polsce z lat 90. Teraz sięgnęła po "Magnuma", kolejne świetne wspomnienie z czasów, kiedy wracało się ze szkoły, odpalało telewizor i pochłaniało amerykańskie seriale jak leci.
Oglądanie Toma Sellecka, prowadzącego specyficzny tryb życia na Hawajach — to był detektyw, który nosił koszule w kwiaty, pracował, kiedy chciał, mieszkał za darmo w gigantycznej posiadłości i ciągle się o coś kłócił z jej zasadniczym brytyjskim zarządcą o absurdalnie długim nazwisku oraz akcencie i manierach lorda — stanowiło czystą przyjemność, także dlatego, że to wszystko było urokliwe, sympatyczne i w żadnym razie nie aroganckie. Mając takie składniki, łatwo przekroczyć granicę, poza którą bohater stanie się niełatwym do polubienia bucem, ale Selleck włożył w tę rolę tyle serca, że nie dało się mu nie kibicować w cotygodniowych przygodach.
Nowy "Magnum" to to samo, tyle że na sterydach. Zachowano większość najważniejszych elementów, na czele z motywem muzycznym i charakterystycznym stylem czołówki, a także głównymi bohaterami, mieszkaniem w domu Robina, pisarza, którego nigdy nie widujemy, itp., itd., ale sposób, w jaki przepisano je na nowo, przyprawia o zawrót głowy. I to bynajmniej nie w dobrym sensie.
Zmieniło się wszystko, na czele z głównym bohaterem, którego z oryginalnym Thomasem Sullivanem Magnumem z lat 80. łączy nazwisko, charakter wykonywanej pracy, luksusowe warunki mieszkaniowe i kilka najbardziej powierzchownych cech, jak zamiłowanie do drogich czerwonych aut. "Czarujący łobuz, amerykański bohater i wielki fan Detroit Tigers" – tak postać graną przez Jaya Hernandeza opisuje CBS. To prawda i nieprawda. Problemy z nowym Magnumem zaczynają się na braku charakterystycznego zarostu, ale się na nim nie kończą. Staroświecki urok Sellecka serial próbuje zastąpić współczesną mieszanką męskiej urody, której trudno się oprzeć, superbohaterskich zapędów i jakiejś niepotrzebnej buty.
Nie mam wątpliwości co do tego, że Hernandez gra tak, jak mu scenariusz pozwala, ale mam problem z "czarującym łobuzem" w wersji 2018. Ten tyleż piękny, co mdły fircyk, rozbijający w szalonych pościgach kolejne czerwone ferrari, to po prostu nie jest Magnum. To kolejny plastikowy detektyw, który będzie ganiać przestępców w pozbawionym właściwości świecie CBS-u, rzucając banalnymi żarcikami. A do tego czasem wyrwie jakąś laskę, czasem pomoże policji, czasem wyciągnie kumpla z tarapatów. A wszystko to z przyklejonym do twarzy uśmieszkiem, od którego tylko teoretycznie powinny mięknąć serca i kolana.
Dużo sympatyczniej wypadają jego dwaj koledzy z armii — Magnum z lat 80. był weteranem z Wietnamu, teraz wszyscy panowie mają za sobą służbę w Afganistanie — Orville "Rick" Wright (Zachary Knighton) i Theodore "TC" Calvin (Stephen Hill). Braterska relacja trójki byłych żołnierzy, prowadzących słodkie życie w słonecznym raju, pozwala spojrzeć łaskawszym okiem na głównego bohatera, który bez tego byłby jeszcze większym palantem, niż jest.
Zarządzającego posiadłością Jonathana Quayle'a Higginsa III, którego zasadniczość, skonfrontowana z luzackim podejściem Magnuma, była jednym z głównych źródeł humoru w oryginale, zamieniono z kolei na kobietę — Juliet Higgins (Perdita Weeks), która także ma słabość do dobermanów i utrudniania życia naszemu detektywowi. Zmiana to o tyle niepotrzebna, że z miejsca zasugerowano potencjalny romans, co jest strasznym pójściem na łatwiznę. Jak wszystko tutaj.
Cała reszta to doskonale nijaki, bezpłciowy procedural, jakich w CBS-ie powstają setki. Sprawny, dobrze zrealizowany i taki, który można oglądać bez poświęcania całej uwagi temu, co się dzieje na ekranie. Pilot, wyreżyserowany przez Justina Lina ("Szybcy i wściekli"), wygląda jakby włożono w niego znacznie więcej kasy niż w przeciętny pierwszy odcinek telewizyjnego procedurala i nie wstydzono się tego. Pościgi, wybuchy, rozbijanie kolejnych aut, a wszystko to w szalonym tempie i przy akompaniamencie głupiutkich żartów — tak wygląda nowy "Magnum".
Cały czar oryginału gdzieś znikł, został banalny serial kryminalny, który prawdopodobnie przetrwa wiele lat na antenie CBS-u, towarzysząc nowemu "MacGyverowi", a także chociażby "Hawaii Five-0". Z tym ostatnim nowy "Magnum" ma zresztą więcej wspólnego niż ze swoim własnym oryginałem, bo jest tworzony przez tę samą ekipę i dzieje się w tym samym świecie. Crossovery, takie jak wizyta Kimee Balmilero, wcielającej się w "Hawaii Five-0" w lekarkę sądową, mają być na porządku dziennym. I tak, dotyczy to także Alexa O'Loughlina.
I CBS-owska publika pewnie ten nieoficjalny spin-off "Hawaii Five-0" kupi. Ci, którzy włączyli "Magnuma" dla Thomasa Magnuma, mają jednak prawo poczuć się rozczarowani. Bo oto zabrano nam kolejnego kultowego bohatera z dzieciństwa i wtłoczono w ramy współczesnej telewizji ogólnodostępnej — plastikowej, poprawnej i niemającej w sobie ani grama uroku. Mam wrażenie, że lepiej już było iść na całość, tak jak planowała telewizja ABC, i przepisać tę historię od nowa, z córką wąsatego detektywa w roli głównej. Przynajmniej byłaby szansa na coś innego.
A tak mamy porażkę, na którą chce się głównie machnąć ręką, bo zwyczajnie szkoda czasu na więcej. A poza tym to jednak nie jest koszmarek na miarę nowego "MacGyvera". Pilot "Magnuma", wypchany pustymi nawiązaniami do oryginału — poczynając od czołówki, ferrari i tych samych postaci w nowej wersji, a kończąc na charakterystycznych pierścieniach oraz czapce Detroit Tigers, których fanem był także oryginalny Magnum — jest doskonale przeciętny, poprawny i nadający się do natychmiastowego zapomnienia.
CBS-owska publika będzie to wciągać razem z dwoma tuzinami innych procedurali, zrobionych według identycznej formuły. Ja Hernandezowi i spółce podziękuję po jednym odcinku.