Trudne nowe początki. "This Is Us" – recenzja premiery 3. sezonu
Kamila Czaja
27 września 2018, 22:03
"Tacy jesteśmy" (Fot. NBC)
"This Is Us" otwiera nowy sezon średnim odcinkiem, ale mimo paru słabszych wątków to przecież ci sami Pearsonowie, których losami tak lubimy się wzruszać. Uwaga na spoilery!
"This Is Us" otwiera nowy sezon średnim odcinkiem, ale mimo paru słabszych wątków to przecież ci sami Pearsonowie, których losami tak lubimy się wzruszać. Uwaga na spoilery!
Jeżeli w ogóle liczyłam na to, że po słabszym finale poprzedniej serii łatwiej będzie mi się uwolnić od "This Is Us", to już zapowiedzi nowego sezonu rozwiały te złudzenia. Jeden zwiastun wystarczył, żebym przypomniała sobie, jak cudownie intensywnych wzruszeń dostarcza co tydzień Dan Fogelman.
Sam długo oczekiwany odcinek "Nine Dollars" trochę mnie jednak zawiódł. Szukając pomysłu na nowe wątki i charakterystyczne dla tego serialu tajemnice, twórcy póki co chyba za bardzo chcieli pokazać widzom wszystko naraz, udowodnić, że po wyjaśnieniu śmierci Jacka wciąż jest o czym w "This Is Us" opowiadać.
Już początkowy montaż pokazuje, jak wieloma postaciami i tematami chcą żonglować twórcy – a wszystko dodatkowo obramowane legendą wyjątkowego zagrania futbolisty Franco Harrisa w 1972 roku. Motyw cudownej wygranej, na którą trzeba poczekać, znosząc po drodze różne trudy, spaja dość łopatologicznie to, co widzieliśmy w odcinku.
A widzieliśmy sporo, przy czym jakość bywała różna. Trudno na przykład zaangażować się w wątek Kate i Toby'ego, skoro dominują tu fatalne przemowy, na które Kate wybiera zresztą najgorszy moment (własne przyjęcie urodzinowe), przewidywalne i obliczone na łatwe wzruszenia decyzje (rezygnacja z antydepresantów) i ogólnie brak pomysłu na pogłębienie postaci bez sięgania po skrajne rozwiązania oraz wielkie tragedie.
Nie do końca jestem gotowa jeszcze twardo obstawiać, czy nowy romans Kevina ma potencjał, by wreszcie zrobić coś ciekawego z tym wciąż nie do końca wyrazistym bohaterem. Jego chemia z Zoe (Melanie Liburd, od tego sezonu w stałej obsadzie) mnie przekonuje, ale dopiero kolejne odcinki pokażą, czy warto angażować się w tę historię. Na pewno plusem było dla mnie odkrycie, że to nie o swoją kuzynkę martwiła się Beth w kontekście ewentualnego złamanego serca.
Bo też i zawsze, kiedy do gry wchodzą Beth i Randall, "This Is Us" robi się lepsze. O ile Kate i Toby to ciągły dramat i pretensje do świata, o tyle ta gałąź klanu Pearsonów ujmuje drobnymi momentami, rodzinnymi rytuałami i dużym wzajemnym zrozumieniem. Jak choćby w przypadku "przysięgania na Oprah" i wszystkiego, co z tym związane.
A równocześnie i tu przecież nie brakuje patetycznych przemów, których czasem nawet Sterling K. Brown nie potrafi "sprzedać". Tym lepiej, że w życiu Randalla i Beth pojawiła się Deja, która pięknie demaskuje fałszywe przekonania, jakie Pearsonowi mają na swój temat. Taka dawka otrzeźwienia, że inni mieli w życiu trudniej, wszystkim w tej rodzinie się przyda. A przy tym Deja wyrasta, także dzięki świetnej grze Lyric Ross (również awansowanej do stałej obsady), na pełnowymiarową postać, która miewa kryzysy, ale mimo młodego wieku wie, co się w życiu liczy.
Po Randallu i Beth zawsze spodziewam się wiele. Pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie natomiast wątek Jacka i Rebeki. Przed tym sezonem obawiałam się, czy nie jest tak, że wszystko, co najistotniejsze, już o tym związku wiemy. Że było pięknie, romantycznie, dramatycznie – a teraz dostaniemy przypisy lub nawet przypisy do przypisów.
Na szczęście, mimo że wiemy, jak to się wszystko skończy, randka tej pary wciąga. Milo Ventimiglia i Mandy Moore doskonale radzą sobie także w graniu wersji Jacka i Rebeki sprzed wielkiej miłość. I on faktycznie tak pięknie na nią patrzy! Wprawdzie zapowiadane zawirowania przyjmujące postać jakiegoś rywala to raczej banalny pomysł, ale może przy okazji dostaniemy ciekawe wątki z życia Jacka i relację z jego przeżyć w Wietnamie.
Takie ładne dopowiadanie przeszłości, mniejsze wzruszające lub zabawne sceny w kilku planach czasowych sprawiają, że będę dalej oglądać "This Is Us". Ale to, co jak magnes przyciągało na początku, czyli wielkie tajemnice i do maksimum skumulowane emocje, trochę zaczęło mnie już nużyć.
W końcu ilu podniosłych przemów można wysłuchać bez zniechęcenia się? Na ile trików w podkręcaniu sekretów można się nabrać? Przez to trochę sceptycznie podchodzę do wielkiej tajemnicy, kim jest "ona", o której rozmawiają starszy Randall i dorosła Tess. Ale może niedługo wkręcę się wbrew sobie w śledzenie tego wątku? "This Is Us" potrafi manipulować widzem, więc się nie zarzekam.
"This Is Us" nie jest szczególnie subtelne, a futbolowa analogia z najnowszego odcinka dobitnie o tym przypomina. Ale to ten sam serial, co w poprzednich sezonach, tylko pewne rzeczy mogą teraz irytować bardziej, bo już się opatrzyły. Zawsze jednak znajdzie się wątek (lub parę), który warto śledzić. A całkiem prawdopodobne, że takie średnie otwarcie serii nie jest wyznacznikiem całości i jeszcze niejeden raz "This Is Us" pozytywnie mnie zaskoczy.