"Revenge" (1×15): Ogień i lód, koniec i nowy początek
Marta Wawrzyn
19 lutego 2012, 09:28
Ogień i lód, kobieta i mężczyzna, początek i koniec, przeciwieństwa, które nie mogą bez siebie istnieć i jednocześnie wykańczają się nawzajem. Za nami odcinek "Revenge", w którym wróciliśmy do wydarzeń pokazanych w pilocie. Spoilery.
Ogień i lód, kobieta i mężczyzna, początek i koniec, przeciwieństwa, które nie mogą bez siebie istnieć i jednocześnie wykańczają się nawzajem. Za nami odcinek "Revenge", w którym wróciliśmy do wydarzeń pokazanych w pilocie. Spoilery.
"Revenge" to piękny serial. Oglądając "Chaos", odcinek, w którym wreszcie dowiedzieliśmy się, co właściwie nam pokazano na początku pilota, ponownie dałam się porwać magii światka bogaczy z Hamptons. Bo nie można nie zachwycać się rzeźbami z lodu i bukietami róż, pośród których przechadzają się odziane w ogniste sukienki panie oraz eleganccy, biali i czyści panowie. Nie sposób nie doceniać zgrabnych pojedynków słownych, które wszyscy oni namiętnie uprawiają. Zwłaszcza że teraz, kiedy już wiemy dość dokładnie, co oni wszyscy potrafią, sceny z początku serialu nabierają nowego znaczenia.
Bardzo chciałabym cenić fabułę "Revenge" w tym samym stopniu, co pieczołowitość, z jaką ten świat budowany jest od strony wizualnej. Niestety, tu coraz częściej spotyka mnie zawód. Na wierzch zaczynają wychodzić telenowelowe korzenie serialu, co sprawia, że w najbardziej dramatycznych momentach chce mi się raczej śmiać niż płakać.
Po 15. odcinku cały ten eksperyment, polegający na połączeniu soap opery z nowoczesnym serialem-układanką, oceniam jednak jako w miarę udany. Oczywiście, scena na plaży, w której Daniel pada na piasek, okazała się zmyłką. Gdyby stało się inaczej, fani młodego Graysona, który jest bodaj najsympatyczniejszym członkiem rodu, pewnie by tego scenarzystom nie wybaczyli. Jakoś jednak z tego wybrnięto (z naciskiem na "jakoś"), Daniel przeżył i jest nadzieja na to, że plany Emily zostaną dodatkowo skomplikowane, bo jej narzeczony przestanie jej w końcu ślepo ufać.
Nie do końca kupuję to, co się stało po drodze – pojawienie się nieszczęsnego Tylera, któremu bardzo daleko do utalentowanego pana Ripleya, przekabacenie fałszywej Amandy, powracający nagle Takeda – ale cieszy mnie, że w plany Emily wkradł się wreszcie chaos. Łatwość, z jaką radziła sobie z przeciwnikami na początku serialu, była denerwująca, bo naciągana. Teraz wreszcie widzimy, że ona jednak nie kontroluje wszystkiego jednym pstryknięciem palców. To może dać "Revenge" nowego kopa – albo i nie.
Na pewno mamy nową zagadkę i nowe pytania. Zakończyła się ta część serialu, w której pytaliśmy "kto zginął?". Pora na nowy początek, wyznaczony przez pytanie "kto zabił Tylera?". Daniel? A może ta sama ręka w czarnej rękawiczce (i czarnej marynarce! Czy ktokolwiek w odcinku miał czarną marynarkę?), która odebrała młodemu Graysonowi zdjęcie demaskujące jego ukochaną? Czy Emily miała szansę wymknąć się z przyjęcia (po raz drugi) i sama przeprowadzić egzekucję? Wątpię. Nasuwa mi się tu raczej postać Takedy, który zapewne nie przypadkiem znalazł się potem na drodze przy plaży, z której zgarnął fałszywą Amandę.
Obejrzałam odcinek dość dokładnie, a jednak nie mam pojęcia, kto zabił. I dobrze, bo to właśnie daje mi nadzieję, że "Revenge" wciąż będzie się oglądać z przyjemnością. Nie jest to może serial wybitny – za często popada w telenowelowe tony, zdarzają się też mocno naciągane czy wręcz pozbawione logiki sytuacje – ale po odcinku "Chaos" muszę przyznać, że wciąż się broni.