Niby z Facebookiem, a jakby w latach 90. "God Friended Me" – recenzja nowego serialu CBS
Kamila Czaja
1 października 2018, 22:02
"God Friended Me" (Fot. CBS)
Czy Bóg faktycznie zaprosił Milesa do znajomych? A może to zagmatwana, ale ziemska intryga? Niestety "God Friended Me" nieszczególnie zachęca widza do zgłębiania tej tajemnicy.
Czy Bóg faktycznie zaprosił Milesa do znajomych? A może to zagmatwana, ale ziemska intryga? Niestety "God Friended Me" nieszczególnie zachęca widza do zgłębiania tej tajemnicy.
"God Friended Me" nie jest aż tak złe, jak można by się spodziewać po streszczeniach. Serial o prowadzącym ateistyczny podcast Milesie (Brandon Micheal Hall, "Search Party", "The Mayor"), który dostaje do Boga zaproszenie na Facebooku, a potem pomaga wskazanym ludziom zmienić życie? Brzmiało to nieszczególnie. Serial Stevena Liliena i Bryana Wynbrandta (obaj pracowali przy "Alcatraz", "CSI: NY", "Hawai Five-0" i "Gotham") jako tako daje radę obronić ten wyjściowy pomysł. Ale to, że jest serial jest trochę lepszy, niż się spodziewałam, nie znaczy, że jest dobry.
Problem tkwi przede wszystkim w przewidywalności. Wszelkie zwroty akcji są tak "grzeczne" i zgodne z przyzwyczajeniami widza, że mimo dziwacznego konceptu na fabułę ogląda się to jak coś, co widzieliśmy już parę razy. Główna tajemnica, czy Milesa wybrał Bóg, czy po prostu to jakiś spisek, nieszczególnie intryguje, bo rozmywa się we łzawych historiach postaci pierwszo- i drugoplanowych.
Miles oczywiście jest w konflikcie z ojcem, pastorem. I tylko odrobinę poprawia sytuację fakt, że ojca tego gra Joe Morton ("Scandal"). Rzecz jasna przyjaciel głównego bohatera, Rakesh (Suraj Sharma, "Homeland"), okazuje się świetnym hakerem. A poznana za sprawą "boskiego" wskazania dziennikarka, Cara (Violett Beane, "The Flash"), niewątpliwie ma własną bolesną tajemnicę z przeszłości. Portrety postaci mimo starań obsady wypadają płytko, a dialogi i perypetie na tyle łopatologicznie, żeby nie trzeba było się przy oglądaniu za dużo zastanawiać.
Najlepiej serial wypada, kiedy pozwala sobie na nieco absurdalne nawiązania do tradycji. A to krzak płonący na nowojorskiej ulicy, a to piosenka zatytułowana "Human", a to Bóg, który na Facebooku lubi naturę. Gry z biblijnymi atrybutami Boga wychodzą nieźle, ale jest ich zdecydowanie za mało, by zbilansować banalność całości.
Zdarzają się niezłe pojedyncze momenty, gdy Miles buntuje się przeciwko całej "intrydze" i nie zamierza spełniać oczekiwań swojego nowego przyjaciela z Facebooka. Przypomnienie w raczej optymistycznym serialu tego, że bohaterowie zdani są na łaskę i niełaskę jakiejś tajemniczej siły, czymkolwiek się ona okaże, to dobry kontrapunkt. Niestety bardzo rzadko w pilocie wykorzystywany.
Przez większość czasu jest znacznie płycej. Brakuje zresztą nie tylko głębi, ale i napięcia. Można się dobrze poczuć, oglądając "God Friended Me" jako tło do obiadu, ale trudno uznać ten serial za coś więcej. Za dużo tu oczywistości, wyświechtanych motywów. Nawet sympatyczni bohaterowie nie mogą sprawić, by widz zaangażował się głębiej.
Szkoda, bo temat religii na pewno można by jakoś ciekawie poprowadzić we współczesnej telewizji. Niekoniecznie od razu bardzo kontrowersyjnie, bo akurat to, że "God Friended Me" ma szacunek i do wierzących, i do niewierzących, uznać należy za zaletę. Jednak wadą jest to, że wszelkie dyskusje o Bogu nie wychodzą w serialu CBS poza garść frazesów.
Ale też trudno oczekiwać nowoczesności od serialu, który mimo licznych nawiązań do nowych technologii ewidentnie zanurzony jest w latach 90. poprzedniego stulecia, ewentualnie w pierwszej dekadzie XXI wieku. To zdecydowanie nie następca głębszego, mimo że przecież z założenia komediowego "The Good Place". Propozycja CBS tematycznie naśladuje raczej "Dotyk anioła" (1994-2003) i "Joan z Arkadii", a na dodatek przypomina konstrukcją "Zdarzyło się jutro" (1996-2000).
Sporo zależy od tego, czy po zarysowaniu w pilocie sytuacji Milesa, Cary i Rakesha twórcy pogłębią w kolejnych odcinkach wątek głównej tajemnicy i relacji między bohaterami, czy, co chyba bardziej prawdopodobne, będziemy oglądać kolejne sprawy tygodnia. Na razie "God Friended Me" można polecić tylko widzom stęsknionym się za czasami, kiedy serial telewizyjny miał po prostu sprawić, że komuś zrobi się trochę cieplej na sercu.