10 powodów, aby oglądać "Templariuszy" – efektowny serial o średniowiecznych rycerzach
Mateusz Piesowicz
4 października 2018, 21:02
"Templariusze" (Fot. History)
Lubicie seriale kostiumowe łączące historię z fikcją? Zatem "Templariusze" są dla Was, a my mówimy, czemu nie powinniście przegapić premiery w Kino TV – 5 października o godz. 21:00.
Lubicie seriale kostiumowe łączące historię z fikcją? Zatem "Templariusze" są dla Was, a my mówimy, czemu nie powinniście przegapić premiery w Kino TV – 5 października o godz. 21:00.
"Templariusze" ("Knightfall") to serial kostiumowy zabierający nas do XIV wieku, gdy prawdziwą potęgą w Europie był Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona. Tytułowi templariusze przeszli do historii jako równie potężna, co owiana tajemnicą rycerska organizacja, wokół której przez wieki narosło wiele legend. Serial sięga po tę najsłynniejszą – o Świętym Graalu – przystrajając ją fabułą pełną zwrotów akcji, intryg i przygód, przy których trudno się nudzić.
Sądzicie, że to nie dla Was? Sprawdźcie więc nasze 10 powodów, po których być może zmienicie zdanie. Dlaczego warto zwrócić uwagę na "Templariuszy"?
1. Nie podręcznik do historii, a historical fiction w rozrywkowym wydaniu
Największym błędem, jaki można popełnić, zaczynając swoją przygodę z "Templariuszami", jest traktowanie tego serialu jak podręcznika do historii. Owszem, są tu przedstawione częściowo prawdziwe wydarzenia, a wśród głównych bohaterów znajdziemy naprawdę istniejące postaci, ale zdecydowana większość to czysta fikcja ubrana w kostium z epoki. I nie ma w tym nic złego!
Zaczynamy zatem od Ziemi Świętej i upadku Akki w 1291 roku, a potem akcja przeskakuje o 15 lat i zabiera nas do Paryża, gdzie bohaterowie trafiają na ślad zaginionego Graala. Od tego momentu serial raczej flirtuje z faktami i jasne, jeśli jesteście wyczuleni na szczegóły, znajdziecie tu sporo mniejszych i większych nieścisłości. Przymykając na nie oko, dostaniecie jednak guilty pleasure w historycznej oprawie, w które szybko się wsiąka, i od którego trudno się oderwać. A kto wie, być może zainteresuje Was na tyle, że zechcecie poznać prawdziwą historię Zakonu?
2. Akcja, romans, przygoda i tajemnica
Jako się rzekło, "Templariusze" to rozrywka w czystej postaci, która nie musi ściśle trzymać się faktów historycznych. Nie oznacza to jednak, że twórców nie obowiązują pewne reguły. Ba, przyjmując taką, a nie inną formę, sami narzucili na siebie sporo trudnych do spełnienia obowiązków, na czele z nieustannym podtrzymywaniem naszego zainteresowania.
Wyszło im naprawdę nieźle, bo serial rzadko zwalnia tempo, fundując na przemian wszystkie elementy dobrej przygody. W każdym odcinku mamy więc sporo akcji, są romanse, nie brakuje dramatów, spisków i sekretów, a na koniec wszystko podsumowuje jakiś zgrabny twist. Wyżyny scenopisarstwa? Nie. Solidna telewizyjna robota? Jak najbardziej tak.
3. Landry, czyli rycerz najlepszego sortu
Tego rodzaju serial nie mógłby się obejść bez wyrazistego głównego bohatera. "Templariusze" mają takiego w osobie Landry'ego du Lauzona, zakonnika i uczestnika krucjat, który niejedno w życiu widział i niejednego doświadczył. Grany przez Toma Cullena ("Downton Abbey", "Gunpowder") bohater to z jednej strony uosobienie wzorca średniowiecznego rycerza – szlachetnego, odważnego i niezłomnego – ale z drugiej człowiek pełen słabości i wad.
Daje to efekt w postaci rycerza doskonałego i ludzkiego faceta w jednym. Łatwo Landry'ego polubić, nawet jeśli czasem chciałoby się załamać ręce nad jego naiwnością, a jeszcze łatwiej mu współczuć i kibicować, by wyszedł na swoje. Zwłaszcza że równie przyzwoitych bohaterów nie ma w "Templariuszach" zbyt wielu.
4. Intrygi, wszędzie intrygi!
Za to wszelkiego rodzaju intrygantów, spiskowców i pospolitych kłamców jest tu pod dostatkiem. W sumie to nic dziwnego, w końcu akcja rozgrywa się w dużej mierze na królewskim dworze, sięgając również do najwyższych władz kościelnych. Potencjał na knucie zawiłych planów jest więc ogromny, a twórcy zręcznie go wykorzystują, czasem konstruując tak piętrowe intrygi, że trudno uwierzyć, jakim cudem nie sypią się one niczym domek z kart.
A jednak nic takiego nie ma miejsca, więc wypada tylko pogratulować scenarzystom, że sami się w tym nie pogubili. Łącząc polityczne zawiłości i prywatne sekrety z tajemnicą osnuwającą Graala, utkali skomplikowaną, ale czytelną fabułę, która nieraz zaskoczy Was jakimś sensacyjnym zwrotem akcji lub niespodziewanie wyprowadzi w pole. A przede wszystkim nie pozwoli się znużyć, bo wydarzenia pędzą do przodu z prędkością równą tej, z jaką serialowi intryganci układają kolejne przebiegłe plany.
5. Pierwszorzędna obsada
Wspominałem o Tomie Cullenie, ale nie sposób pominąć reszty świetnej, w większości brytyjskiej obsady. W pamięć zdecydowanie zapada Ed Stoppard ("The Crown") jako mający różne oblicza król Francji Filip IV Piękny. Urodzonym jadowitym sługą jest Julian Ovenden ("Person of Interest") w roli jego doradcy, Williama de Nogareta. Maksimum, a nawet nieco więcej, z bardzo charyzmatycznej postaci papieża Bonifacego VIII wyciska Jim Carter ("Downton Abbey"). Z biegiem czasu coraz bardziej w oczach zyskuje Olivia Ross ("Wojna i pokój"), czyli królowa Joanna, niedająca się zamknąć w prostych schematach. A to tylko postaci z pierwszego szeregu.
6. Jest na czym zawiesić oko…
I to pomimo tego, że da się zauważyć krępujące twórców ograniczenia. "Templariusze" nie dysponują bowiem budżetem telewizyjnego blockbustera i niekiedy nie sposób tego ukryć. Przez większość czasu naprawdę nie ma jednak na co narzekać. Choć serial kręcono w większości w studiu w Pradze i lokacjach w pobliskich wioskach, na ekranie tego nie widać.
Swoje robią również ładne kostiumy i starannie przygotowana choreografia walk. Warto też podkreślić, że nikt tu nie próbuje maskować brutalności. Jeśli natomiast jedna z bardziej spektakularnych sekwencji wyda Wam się znajoma, to miejcie na uwadze, że część zdjęć powstała w chorwackim Dubrowniku. Tak, właśnie tam, gdzie kręcono też "Grę o tron".
7. …i czego posłuchać
Głośna, pompatyczna i na każdym kroku podkreślająca, że dzieje się coś szalenie doniosłego. Trzeba przyznać, że ścieżka dźwiękowa autorstwa Andy'ego Price'a nie należy do najbardziej wyszukanych na świecie, ale rany, jak ona się tutaj świetnie sprawdza! Zapomnijcie o muzyce tak delikatnej, że trudno odróżnić ją od tła – ta z "Templariuszy" chce zwracać na siebie uwagę i robi to w świetnym stylu.
8. Serial, który ma swój styl
I jest to styl, który jednych odrzuci, a inni od razu go pokochają. Twórcy "Templariuszy" nie bawią się w półśrodki, już na samym początku atakując nas sekwencją, w której wykorzystują wszystkie sztuczki, jakie mają w zanadrzu. Nie ma mowy o subtelności, tu w ruch idą efekty komputerowe, szarże w slow motion, rozbryzgująca się na ekranie krew, szybkie przesunięcia kamery i rzecz jasna towarzysząca wszystkiemu odpowiednio podniosła muzyka.
A potem, choć nie jest już równie spektakularnie, balansujący na granicy kiczu styl zostaje utrzymany. Można odnieść wrażenie, że choć twórcy czasami chcieliby go nieco utemperować, ostatecznie i tak zwycięża ich wewnętrzny dzieciak, który uwielbia zabawy w rycerzy. Można tym wzgardzać, ale czy nie lepiej po prostu dobrze się bawić?
9. Mark Hamill w 2. sezonie!
Zwłaszcza że ta zabawa wcale szybko się nie skończy. "Templariusze" niedawno otrzymali zamówienie na kolejny sezon i choć oczywiście nie zdradzę, czego można się w nim spodziewać, nie mogę nie podzielić się informacją, że do obsady dołączy Mark Hamill, czyli Luke Skywalker we własnej osobie. Nie, nie wiemy, czy będzie mógł używać miecza świetlnego. Wiemy za to, że zagra Talusa, zahartowanego w boju rycerza, który oprócz wielu talentów może się pochwalić imponującą brodą. Prawda, że robi wrażenie?
10. A pierwszy można oglądać w Kino TV
Zanim na ekrany trafi kontynuacja "Templariuszy", minie pewnie jeszcze trochę czasu. Na pewno więcej, niż zajmie Wam obejrzenie 1. sezonu w Kino TV. Ten startuje 5 października o godz. 21:00 z dwoma odcinkami. Kolejne będą pokazywane co tydzień.