"Sorry for Your Loss" – z klasą o końcu i do końca. Recenzja finału 1. sezonu
Kamila Czaja
11 października 2018, 20:32
"Sorry for Your Loss" (Fot. Facebook Watch)
Serial "Sorry for Your Loss", zaskakujące odkrycie co najmniej jesieni, a może nawet całego roku, zamknął sezon. I zrobił to w typowym dla siebie równocześnie poruszającym i delikatnym stylu.
Serial "Sorry for Your Loss", zaskakujące odkrycie co najmniej jesieni, a może nawet całego roku, zamknął sezon. I zrobił to w typowym dla siebie równocześnie poruszającym i delikatnym stylu.
"Sorry for Your Loss" zakończyło swój zaledwie pięciotygodniowy, dziesięcioodcinkowy pobyt w ramówce. I już na pewno wiadomo, że Facebook Watch okazał się sprawcą jednego z największych pozytywnych zaskoczeń serialowych tej jesieni, a chyba i całego roku. Internetowy gigant pozwolił bowiem Kit Steinkellner na stworzenie produkcji absolutnie pozbawionej gigantomanii, za to kameralnej, subtelnej i poruszającej.
Towarzyszenie Leigh (Elizabeth Olsen) w żałobie po mężu było, jakkolwiek to w tym kontekście brzmi, przyjemnością. Świetne dialogi, postacie, które od razu wkroczyły na ekran w pełni ukształtowane, a do tego poruszające wątki – nie tylko te skupione wokół głównej bohaterki. Warto tu wyróżnić odcinek "17 Unheard Messages", który dał nam wgląd w ostatnie dni przed śmiercią Matta (Mamoudou Athie), a także podsunął kluczowe pytanie: to wypadek czy samobójstwo?
Równocześnie twórcy rozwijali postacie członków rodziny Leigh – siostry, Jules (Kelly Marie Tran), i matki, Amy (Janet McTeer), a także brata Matta, Danny'ego (Jovan Adepo). Doskonale połączono nacisk na pogłębianie wątków i bohaterów z konstrukcją, w której każdy odcinek miał wyraźny temat, na przykład spontaniczną imprezę urodzinową, wizytę u teściowej, ślub przyjaciela. Pojedyncze historie bardzo dobrze składały się na tę główną, w której Leigh próbowała zrozumieć, kim jest, skoro już nie żoną Matta.
Takie podejście sprawdziło się również w ostatnich odcinkach. I tak samo jak wcześniejsze odsłony "Sorry for Your Loss" finałowa godzina była klimatyczna, konsekwentnie poprowadzona, pozbawiona łatwego grania na emocjach widza. Co nie znaczy, że ten się przed ekranem nie wzruszał.
Odcinek "Welcome to Palm Springs" to okazja do pokazania Leigh poza rodzinnym kokonem. Bohaterka wyjechała do hotelu, korzystając z nieodwołanego prezentu dla niej i Matta. Dostała upragnioną szansę ucieczki od samej siebie jako wdowy i od skomplikowanej relacji z Dannym. W Palm Springs była kimś innym, wolnym i skłonnym do przygód niczym te w czytanej nad basenem powieści.
Do towarzystwa Leigh ma tu mężczyznę marzeń. Uprzejmy, błyskotliwy, bogaty, skory do podjęcia wyzwania, na dodatek grany przez uroczego Luke'a Kirby'ego ("Rectify", "The Marvelous Mrs. Maisel"). Tripp to facet po przejściach, ale gotowy na nowy rozdział w życiu. Jednonocna przygoda pokazuje, że Leigh może już odważyć się na chwilą bliskość z kimś, kto nie jest Mattem, ale pod warunkiem, że sama udaje kogoś innego. Noc się kończy, a bohaterka wyjeżdża, by wrócić do roli zagubionej wdowy z Los Angeles, ale już z nieco zmienionym nastawieniem.
"Welcome to Palm Springs" to świetna, nieco osobna historia, w której każda pełna beztroski scena okazuje się podszyta smutkiem i pytaniem, jakie byłoby Palm Springs, gdyby był tu Matt. Pozornie tocząc się w oderwaniu od wcześniejszych relacji i miejsc, akcja tego odcinka doskonale przygotowuje Leigh i widza na finał.
Odcinek "The Penguin and the Mechanic" znajduje miejsce dla Jules. Siotra Leigh odkrywa, że problemy nie kończą się na uzależnieniu, lecz wymagają pracy nas sobą, w tym otwarcia na przeszłość i kwestię adopcji. Amy z kolei staje przed dylematem, czy dać kolejną szansę Richardowi (Don McManus), mimo że przeraża ją zrobienie Sabrinie (Carmen Cusack) krzywdy, która kiedyś spotkała i ją. Te historie są jednak na drugim planie, nie przesłaniają fabularnej osi, ale tworzą ciekawe tło i podstawy do ewentualnego rozwinięcia zasygnalizowanych kwestii w kolejnym sezonie.
W centrum nadal jest Leigh, tym razem otrzymująca zaskakujące dobre wieści. Wizyta na cmentarzu, fenomenalnie zagrana przez Olsen, i rada, której udziela koleżanka z grupy wsparcia, Becca (Lauren Robertson), zachęcają młodą wdowę do szukania obecności Matta w miejscach, które były dla nich obojga ważne. Wizyta w dawnym mieszkaniu prowadzi do ważnego odkrycia. Widzowie wiedzieli, że Matt znalazł wydawcę komiksu, ale dla rodziny zmarłego to niespodzianka. Leigh, która ma poczucie, że wspomnienie Matta jej się wymyka (warto tu zwrócić uwagę na fakt, że nawet w wizjach w mieszkaniu widzi go tylko od tyłu), jest zdeterminowana, by opublikować komiks nawet bez zakończenia. Z kolei Danny ma wątpliwości, czy jego brat właśnie tego by chciał.
Ważne, że wątek rodzącego się między tą parą uczucia nie przytłacza ważniejszych problemów. Owszem, Danny zaczyna zdawać sobie sprawę, że zakochuje się we wdowie po bracie, a Leigh przed wyjazdem do Palm Springs obsesyjnie odtwarza w głowie różne warianty intymnej sceny z końcówki odcinka "A Widow Walks Into a Wedding". Za pewien zgrzyt uznałabym jedynie banalne pójście na skróty, gdy Leigh dowiaduje się tego, co już podejrzewała, z wiadomości nagranej przez Danny'ego na poczcie głosowej Matta.
Równocześnie jednak Danny wie na szczęście, że musi się wycofać. Najważniejszy wciąż jest Matt, więc udaje się uniknąć zarówno taniego melodramatu, jak i nadmiernie cukierkowego romansu wbrew przeciwnością losu. Akcent pada na pytanie o możliwe interpretacje związku między spotkaniem Matta z wydawcą a późniejszą tragedią. Matt nigdy by nie skoczył, skoro spełnił marzenie, więc jego śmierć to wypadek? A może Matt skoczył, bo spełnił marzenie, a wcale nie poczuł się po tym lepiej?
Zdesperowani wobec tych pytań Leigh i Danny decydują się na skorzystanie z usług medium. Co istotne, i tu serial zachowuje się delikatnie, bo nie chodzi o to, czy ktoś wierzy bądź nie w paranormalne zjawiska. Najważniejsze są emocje zagubionych ludzi. Bliskich Matta, którzy zostali z ważnymi pytaniami i już nigdy nie poznają pewnej odpowiedzi.
Chociaż z reguły "Sorry for Your Loss" nie stawia na wielkie zmiany, wybierając śledzenie powolnego, bolesnego procesu żałoby, to z okazji finału "The Penguin and the Mechanic" proponuje kilka przełomowych momentów. Leigh potrafi już zrozumieć, że nawet jeżeli jej mąż popełnił samobójstwo, to z winy choroby, więc nie definiuje to Matta jako człowieka ani nie stawia w wątpliwość szczęścia w jego związku z nią.
Bohaterka dojrzewa też do rezygnacji z pielęgnowania bólu, nawet jeśli cierpienie daje jej poczucie łączności z Mattem. Końcówka, kiedy Leigh, pod wpływem rad Amy na temat znaczenia lasu w rozwoju postaci z bajek, odwiedza miejsce śmierci męża może się wydawać przewidywalna, ale przecież został porządnie "wypracowany" przez wszystko, co widzieliśmy w ciągu całych 10 odcinków.
Zresztą w tym serialu nie chodzi aż tak mocno o ostatnią scenę, o punkt dojścia całej historii. To konieczne domknięcie, ale "Sorry for Your Loss", mimo dramatycznej tonacji, przypomina trochę sytuację z dowcipem o pingwinie i mechaniku, od którego finał wziął tytuł. Liczy się przede wszystkim styl, w jakim się opowiada. A ten ujął mnie całkowicie. I dawno nie przeżywałam takiego rozdarcia, czy chcę, żeby serial dostał kolejny sezon.
Tak zamknięta całość wypada świetnie kompozycyjnie. Ewentualne kolejne odcinki musiałyby też mieć inny temat przewodni, bo Leigh jest już w innym miejscu niż na początku. Ale z drugiej strony szkoda opuszczać tak przekonujący świat, w którym wszyscy grają naturalnie, a w dialogach właściwie nie ma fałszywej nuty. Może w tej sytuacji nie ma złego rozwiązania i ucieszę się zarówno z dalszego ciągu, jak i z jego braku? W każdym razie, bez względu na to, jaki będzie kolejny Facebook Watch, "Sorry for Your Loss" niewątpliwie zasługuje na obejrzenie, a nawet powtórkę.
Serial "Sorry for Your Loss" dostępny jest na Facebooku.